niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 7


  • Długo mnie tu nie myło i za to przepraszam. Ale teraz jest już nowy rozdział. Zapraszam do czytania. Mam nadzieje że się spodoba :D
  • W samochodzie panowała niezręczna cisza. Żałowałam, że zgodziłam się nic nie powiedzieć Meg. Przecież była moją najlepszą przyjaciółką. Teraz była zła na nas wszystkich. Nikt nie chciał jej powiedzieć dlaczego jej chłopak jest cały poobijany. Nie widziała Daniela, z resztą nikt już potem go nie widział. Rozpłynął się, ale to i lepiej. Ed wydaje się naprawdę fajnym facetem. Mam nadzieję że Meg w końcu przestanie się na nas gniewać. Al zaraz jak nas zobaczył nie powiedział nic. Skinął na Eda i sobie poszedł.
  • Tak więc teraz siedzimy w samochodzie jadąc z powrotem pod szkołę. Jak wytłumaczę mój przemoczony strój? Tego jeszcze nie wiedziałam, ale nie to mnie trapiło. Meg po raz setny westchnęła. Światła szkoły pojawiły się już w zasięgu mojego wzroku. Chciałam coś powiedzieć ale nie wiedziałam co. Ed mnie uprzedził i pierwszy zaczął rozmowę.
  • - Na pewno nie chcesz żebym odwiózł cię od razu do domu?
  • - Nie dzięki.
  • - Na pewno sobie poradzisz?
  • - Świetnie! Miejcie wspólne sekrety i martwcie się o siebie! Może od razu zostaniecie parą?!
  • - Meg nie wygłupiaj się – nie mogłam uwierzyć że zachowuje się tak dziecinnie.
  • - Zostaw to mnie.
  • - Zgoda – wysiadłam z samochody na szkolnym parkingu - do zobaczenia jutro – zamknęłam za sobą drzwi. Ed odjechał. Na chwile przestało padać. Z pewnością nie wejdę do środka. Było już późno i pojedyncze osoby zaczęły już wychodzić. Nie musiałam się obawiać o to że moja kuzynka pojechała już do domu. Ona zawsze wychodziła ostatnia. Stanęłam z boku nie chcąc być zauważona. Jakieś dwadzieścia dwie minuty i piętnaście sekund później podjechała limuzyna wuja. Było mi strasznie zimno a każda minuta trwała godzinę kiedy wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu. W końcu jednak mogłam jechać do domu. Podeszłam do tylnych drzwi i wsiadłam do środka.
  • - Dobry wieczór panienko. Dobrze się panienka bawiła? – George spojrzał na mnie w lusterku i zmarszczył brwi ze zdziwienia. Pewnie miało to coś wspólnego z moim przemoczonym strojem. Nie powiedział jednak nic.
  • - Tak, dziękuję – zapadła cisza. - Jak tam twoja rodzina? - Miał małą córeczkę jeśli dobrze pamiętam.
  • - Dobrze, dziękuję – no to sobie pogadaliśmy. Zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie. George był raczej tym małomównym. U wuja pracowali przeróżni ludzi. Większość z nich nie mówiła nic. Ale bywały pojedyncze przypadki pracowników którzy nawijali bez przerwy. W ich obecności czułam się o wiele luźniej.
  • Podwójne drzwi od szkoły otworzyły się. Dwóch chłopaków ze szkolnej drużyny koszykarskiej przytrzymało drzwi dla trzech dziewczyn. Szły pewnie do przodu na nieziemsko długich nogach, ruszając tyłkiem tak, ze idąca za nimi drużyna koszykówki nie patrzyła nigdzie indziej. Ich blond włosy podskakiwały w rytm uderzających obcasów. Zatrzymały się przed szkołą aby pożegnać się. Nachyliły się wypinając i całując powietrze obok policzków. Claudia Zaśmiała się na słowa swojego chłopaka, pocałowała go szybko w usta i podeszła do samochodu.
  • Uśmiech zszedł jej z ust kiedy zobaczyła mnie w środku.
  • - Gdzie byłaś? Nie wiedziałam cię przez cały wieczór.
  • - Stęskniłaś się? – Parsknęła.
  • - Miałam raczej nadzieję pośmiać się z twojego… czegoś co nazywasz tańcem – to była chyba najsłabsza riposta w jej wykonaniu.
  • - Ha ha boki zrywać.
  • - Ruszaj! – George zrobił jak kazała.
  • W domu przywitał nas wuj.
  • - Dobrze się bawiłyście?
  • - Mhm – odpowiedziałam wymijająco.
  • - Och tatku było beznadziejnie.  Diana prawie zrujnowała moją sukienkę, na szczęście odsunęłam się w porę, a poncz wylądował na głupiej beksie Emily. Od razu się rozryczała i wybiegła jak głupia z budynku. Do tego nauczyciele czepiali się dosłownie wszystkiego nie mogliśmy nawet… - poszłam na górę do pokoju. Padałam z nóg. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. Zasnęłam od razu.
  • Rano miałam nie małe problemy ze wstawaniem, ale mus to mus. Założyłam na siebie szybko mundurek, obmyłam twarz dla rozbudzenia i byłam gotowa do wyjścia. Przez poranne problemy ze wstawaniem miałam bardzo mało czasu. Nie zamierzałam prosić kuzynkę o podwózkę do szkoły dlatego też szłam szybkim marszem. Pewnie się spóźnię, ale raczej nie wiele. O dziwo nie spóźniłam się. Weszłam do szkoły jakąś minutę przed dzwonkiem. Przedarłam się przez tłum uczniów do swojej szafki. Wyjęłam wszystkie potrzebne mi książki i zamknęłam szafkę równo z dźwiękiem dzwonka. Po dzwonku na korytarzu jak zwykle zapanował jeszcze większy chaos. Wszyscy zaczęli przepychać się w stronę swoich klas.
  • Jakiś hałas zdołał przebić się przez nieziemski huk na korytarzu. Rozejrzałam się , ale widziałam tylko uczniów. Na korytarzu zrobiło się cicho. Tak cicho, że słychać było teraz szumienie świetlówek. To nigdy nie zdarzało się w tej szkole. Zrobiłam dwa kroki do przodu od mojej szafki. I wtedy w końcu zobaczyłam to o czym słyszałam już od jakiegoś czasu – ich władzę. Hałas który wcześniej słyszałam to drzwi które uderzyły o ścianę omal nie wylatując z zawiasów. Daniel wciąż miał jeszcze uniesioną prawą nogę którą prawdopodobnie je „otworzył”. Miał na sobie czarną koszulkę, czarną skórzana kurtkę tą co zawsze, czarne spodnie i czarne buty. Ręce trzymał w tylnych kieszeniach. Jego poza wyrażała totalną ignorancję do świata. Głowę miał schyloną lekko do dołu. Grzywka opadła mu na oczy. Podniósł głowę szybko, a w tym ruchu było coś niebezpiecznego i seksownego. Stop! Co?! Nie, oczywiście że nie seksownego… drapieżnego . Nawet świetlówka przestała buczeć. To chyba jakiś kosmiczny żart! Ruszył pewnym krokiem do przodu nie zwracając na nic uwagi. Ludzie na korytarzu rozstępowali się przed nim niczym może czerwone. To trochę dziwne. Wróć to totalnie nienormalne. Nawet kapitan szkolnej drużyny i jego świata nie miała takiej uwagi na sobie po wygranym meczu. No może mieli ale ludzie wtedy rzucali się im gratulować, wszyscy się śmiali a teraz? Nagle na Daniela rzucił się sam Diabeł. Oczywiście w przyjacielski sposób. Doskoczył do jego boku i trzepnął przyjaciela w tył głowy. Chłopak nawet na niego nie spojrzał. Przyjrzałam się niezadowolonej minie Alexa. On również był ubrany na ciemno. Czarna skórzana kurtka, szara koszulka i czarne spodnie. Do tego czarne buty. Położył rękę na ramieniu Idola, ale ten ją strzepnął. Zirytowany Diabeł przeczesał nią swoje włosy zostawiając je w jeszcze większym nieładzie, ten ruch wywołał palpitację serca zapewne u niejednej dziewczyny stojącej na korytarzu. Za nimi szła pozostała trójka. Azjata którego głos miałam zaszczyt wczoraj w końcu usłyszeć miał na sobie brązowe spodnie podwinięte w kostkach, bordową koszulę i dżinsową kurtkę. Rąsia miał na sobie podarte jasne dżinsy, luźną koszulkę i sweter z kapturem który z resztą znajdował się na jego głowie. Mark miał na sobie ciemne dżinsy, białą koszulkę z nadrukiem i czarno białą bejsbolówkę. Jak ubiór Daniela i Alexa w ogóle mnie nie zdziwił, tak pozostała trójka wyglądała na normalnych uczniów, a nie członków jakiegoś gangu… może nie licząc faktu, że w naszej szkole obowiązują mundurki – wywróciłam oczami. Byli coraz bliżej mnie. Ludzie stojący koło mnie cofnęli się pod szafki, ja jednak stałam ciągle w tym samym miejscu. To nie czerwony dywan, tylko szkolny korytarz. Z resztą nie stałam na środku korytarza. Daniel i Alex byli coraz bliżej ale nawet mnie nie zauważyli. W sumie dobrze nie potrzebowałam kłopotów, mogłam się w cofnąć z resztą uczniów, ale moja duma mi na to nie pozwoliła. Daniel potrącił mnie ramieniem, ale chyba nawet mnie nie zauważył. Phi, zadufany w sobie pacan. Alex natomiast zatrzymał się naprzeciw mnie.
  • - Cześć – uśmiechnął się zawadiacko.
  • - Hej – odpowiedziałam. Ludzie zaczęli wchodzić do klas.
  • - Nie idziesz dziś na lekcje? – Alex szeroko się uśmiechał.
  • - Och totalnie zapomniałam, że już po dzwonku… Co ci się stało w oko?
  • - A to? To nic – założył okulary przeciwsłoneczne na nos nie patrząc na mnie.
  • - Daniel?
  • - Mam na imię Alex, ale dla ciebie mogę być kim zechcesz – przewróciłam oczami.
  • - To może inaczej: Daniel ci to zrobił?
  • - Nie masz przypadkiem lekcji? – powiedział w tej samej chwili co ja. Ach no tak. Najpierw matematyka.
  • - Ach no tak! – bez pożegnania odeszłam w kierunku swojej klasy. Nie muszę się z nim chyba żegnać nie? Przecież to nie tak, że się przyjaźnimy.
  • W klasie była już nauczycielka. Kazała mi usiąść w ławce bez żadnych zbędnych komentarzy na temat mojego spóźnienia. Uczniowie szeptali i prowadzili ciche rozmowy, ale to w końcu nic dziwnego. W klasie były wolne trzy miejsca: moje, Marcela który był chyba chory oraz Daniela. Zajęłam swoje i wyjęłam zeszyt oraz podręcznik. Daniel nie pojawił się już w ogóle do końca lekcji. Dziś kiedy szedł korytarzem miał taki humor że aż strach podchodzić, Alex też nie był za szczęśliwy, ale trudno mu się dziwić skoro Daniel podbił mu oko. A może to nie Daniel? Bo jeśli to był Idol, to Alex nie przyszedł by z nim dzisiaj do szkoły. Diabeł mimo wszystko był dziś mniej odstraszający niż zwykle. Dzwonek zadzwonił. Na następnych lekcjach odliczałam minuty do długiej przerwy licząc na rozmowę z Meg, która gniewała się na mnie od wczorajszego wieczora.
  • Dzwonek w końcu zadzwonił oświadczając wszystkim że nadeszła pora na lunch… i na trudną rozmowę z przyjaciółką. Znalazłam ją na polu siedzącą pod drzewem. Siedziała przed  swoją tacą ze słuchawkami w uszach.
  • - Hej – zero reakcji – mogę się dosiąść? – Nic. Usiadłam koło niej – dziś nie spotykasz się z Edem? – cokolwiek byle by coś powiedziała. Ciągle nic. Jakby mnie tu nie było. Wyciągnęłam jej słuchawki z uszu – porozmawiaj ze mną proszę.
  • - Nie ma o czym – postęp!
  • - Czyli nie jesteś zła?
  • - Zła? Dlaczego miałabym być zła? Bo mój chłopak został pobity a moja przyjaciółka wie co się stało ale mi nie powie? Przecież to jeszcze nie powód żeby się obrażać!
  • - Musisz porozmawiać o tym z Edem.
  • - Taki mam zamiar.
  • - Ja naprawdę nie wiem co się tam stało – nie wiedziałam. Dlaczego Daniel pobił się z Edem? O co poszło? Nie wiedziałam.
  • - Naprawdę? – patrzyła na mnie podejrzliwie jakby oceniała czy mówię prawdę.
  • - Hej jesteś moją najlepszą przyjaciółką! – Przytuliłam ją. Na początku siedziała sztywno, ale potem rozluźniła się i oddała uścisk.
  • - Dzięki.
  •  - Tak w ogóle to ja powinnam być ta obrażona, wiesz kiedy ostatnio spędziłyśmy czas tylko we dwie na jakiś zakupach, w kawiarence albo w parku? Ostatni  razy… chyba w poprzednim życiu.
  • - Oj no nie przesadzaj… no rzeczywiście już chwilę temu. Ale dziś po szkole spotykam się z Edem.
  • - Wiem.
  • - Dlaczego wcięłaś dziś lunch na zimno? Kanapka? Zawsze bierzesz coś bardziej obiadowego – tak, ale ostatnio nigdy nie mam czasu zjeść mojego lunchu na przerwie przez grupę pewnych popaprańców?
  • - Jakoś tak wyszło – wymamrotałam niewyraźnie pod nosem.
  • - O są chłopcy!
  • - Chłopcy? – podążyłam za jej spojrzeniem. - Chyba nie chcesz z nimi jeść?
  • - Jeść z nimi? Skąd przyszło ci to do głowy? Oczywiście że nie. Nikt nie jada z nimi przy stoliku.
  • - Taaa
  • - Wiem że raz tam jadłaś, ale nie myśl, że to coś normalnego z nimi siedzieć. Poza tym widziałaś w jakim humorze oni wszyscy dzisiaj są? Aż strach podchodzić – z tym się zgodzę.
  • - Masz dziś z czegoś test?
  • - Właściwie to miałam mieć test z fizyki, ale pan Branch totalnie zapomniał że mieliśmy go pisać i nie przyniósł sprawdzianów. Wszyscy bardzo się zdziwili ale i ucieszyli ten materiał jest naprawdę bardzo trudny, poza tym… - i tak zleciała mi przerwa na lunch. Pogodziłam się z Meg. Zdołałam zjeść to co sobie kupiłam, bez klopsów we włosach, bójek i innych niepotrzebnych rzeczy. Dzwonek zadzwonił a ja i Meg rozeszłyśmy się w dwóch różnych kierunkach. Ja miałam teraz biologię, a Meg matematykę.
  • Jakby się tak zastanowić, to Marcel na prawie wszystkich lekcjach które mieliśmy razem siedział za mną. Co właściwie mi nie przeszkadzało, dopóki Daniel nie przywłaszczył sobie jego ławki. Weszłam do klasy i zajęłam swoje miejsce. Nauczycielka weszła do sali. Dziś uczyliśmy się o stawonogach kiedy do klasy wszedł wielka obleśna wija, no dobra bardziej z niego skorpion i to bardzo jadowity typu „Deathstalker” ta nazwa naprawdę mu pasuje. Rozejrzał się tymi swoimi kaprawymi oczkami po klasie, zatrzymał na jakieś dwie sekundy wzrok na mnie i wyszedł z klasy. Szczerze? On jest nienormalny! Przewróciłam oczami i wróciłam do lekcji.
  • Lekcje się skończyły. Wrzuciłam wszystkie książki do torby i wyszłam ze szkoły. Słońce świeciło radośnie z góry, wiatr był ciepły a ptaki świergotały wesoło na drzewach.
  • - Ładna pogoda, co?
  • - Tak – odpowiedziałam Alowi. Nie otwierając wciąż oczu delektując się słońcem które delikatnie muskało moją twarz.
  • - Robisz coś teraz?
  • - Wracam do domu.
  • - Odprowadzić cię?
  • - Nie trzeba.
  • - Może jednak?
  • - Nie masz gdzieś tu swojego motoru i całego zastępu?
  • - Zastępu? – zaśmiał się – za kogo nas masz? Bandę diabłów? – Nie skomentuję.
  • - Mogę nie odpowiadać? – Zaśmiał się głośno a ja nie mogąc się powstrzymać spojrzałam z pod przymrużonych powiek na niego. Wyglądał o wiele młodziej kiedy się śmiał. Poza tym miał naprawdę ładny uśmiech.
  • - Może w takim razie omówimy tę kwestię w drodze do ciebie?
  • - Nie sądzę.
  • - Och nie przesadzaj. Wiem że żyjesz w więzieniu, ale czy nie można cię nawet odprowadzić pod kraty?
  • - Ha ha bardzo śmieszne. A może ja po prostu nie chcę?
  • - Nikt by w to nie uwierzył. To sprzeczne z naturą – zawiesił swoją rękę na moich ramionach.
  • - Czy zostałeś już zdiagnozowany? Lekarzem nie jestem ale mogę powiedzieć że wizyta u psychologa na pewno nie będzie straconym czasem w twoim przypadku.
  • - Auć! Ostro! – złapał się za serce – kim w takim razie chciałabyś zostać?
  • - Co?
  • - Pytam co chcesz robić w życiu – zdziwiło mnie jego pytanie. Rozmawialiśmy jak dwoje normalnych ludzi.
  • - Nie wiem. Ty?
  • - Na pewno nie pójdę w ślady ojca. Może zostanę po prostu miliarderem.
  • - Twój ojciec jest biedny? – zdziwiłam się.
  • - Ha ha nie o to mi chodził. Oczywiście jesteśmy bogaci. Nie chcę po prostu być policjantem.
  • - Aha – zaczerwieniłam się zawstydzona własną głupotą.
  • - Ulubiony kolor?
  • - Huh?
  • - Tylko nie mów że tego też nie wiesz!
  • - Niebieski. Ty?
  • - Czarny.
  • - Jakoś mnie to nie dziwi. Kto podbił ci oko? – teraz moja kolej na zadawanie pytań.
  • - Nie wiem. Było ich zbyt dużo abym wiedział. Było ich może z dziesięciu. Nie! Dwunastu, tak dwunastu. Sami zaczęli. Jeden potrącił mnie ramieniem, nie zwróciłem na to nawet uwagi, a tu zaraz drugi to samo, no więc doszło do wymiany zdań a potem doszło do rękoczynów. Najpierw podchodzili pojedynczo, ale kiedy w końcu wszyscy razem rzucili się na mnie musiałem grać ostro. Powaliłem ich wszystkich na łopatki i kiedy już chciałem odejść jeden z nich wyjął czarny niczym noc pistolet i wycelował prosto we mnie. W ostatniej chwili wykopałem go z jego ręki, złapałem go w locie i wycelowałem z powrotem w niego. Kazałem im wszystkim spadać. Aż się za nimi kurzyło kiedy uciekali – wydałam z siebie jęk wyobrażając sobie całą sytuację. Zawtórował mi śmiech.
  • - Ależ ty jesteś łatwowierna. Uwierzysz w każdą bajkę.
  • - Nie prawda!
  • - Imię niewidzialnego przyjaciela z dzieciństwa?
  • - Zadajesz dziwne pytania.
  • - Mój miał na imię Luck i miał sterczące zielone włosy.  Wtedy o takich właśnie marzyłem ale tata nie pozwolił mi takich mieć – zaśmiałam się.
  • - Rhett – nikomu tego wcześniej nie mówiła, ale to nie tak, że miało by to jakiekolwiek znaczenie.
  • - Ulubione miejsce na ziemi?
  • - Nie powiem ci!
  • - Dlaczego niby? – Podniósł jeną brew.
  • - Bo straci swój czar jeśli tam pójdziesz. To MOJE ulubione miejsce na ziemi.
  • - Jak chcesz – nadął usta niczym mały chłopiec – Ja za to mogę pokazać ci swoje – złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku niż szliśmy do tej pory.
  • - Ej stój! Gdzie mnie ciągniesz? – próbowałam się wyrwać.
  • - No nie daj się prosić. Nie pożałujesz!
  • - No sama nie wiem – o dziwo naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało. Dałam się mu więc zaciągnąć. O dziwo nie wylądowaliśmy w żadnym opuszczonym budynku. Nie było ruin, ognia, duchów, ciemności. Weszliśmy na wzniesienie. Na szczycie teren był prawie całkiem płaski. Było tu też małe źródełko. Daniel szedł dalej wzdłuż błękitnego strumyczka aż do skalistego spadku. Zatrzymał się tuż przy krawędzi. Podeszłam bliżej i spojrzałam w dół. Nie było wysoko, może jakieś 10 metrów, ale i tak zakręciło mi się w głowie. Machnęłam rękami próbując złapać równowagę, ale to nie pomogło. Czułam że tracę grunt pod nogami. Wydałam z siebie stłumiony pisk. Nie wiem co się stało potem. To trwało zaledwie sekundę. Alex pociągnął mnie mocno w drugą stronę, spadłam na niego. Patrzyliśmy się na siebie przez pół sekundy i nagle wybuchłam śmiechem. Al. Totalnie blady z oczami wielkości spodków, przeklął pod nosem.
  • - Z czego się śmiejesz. Chcesz nas oboje zabić?
  • - Oboje? Z tego co ja wiem to tylko ja leciałam w przepaść.
  • - A z  tego co ja wiem to twoja śmierć pociągnęło by pewne konsekwencje raczej średnio dla mnie przyjemne.
  • - Na pewno masz wystarczająco pieniędzy na dobrego prawnika – droczyłam się.
  • - To nie państwa i prawa się obawiam – zmarszczyłam brwi w niemym pytaniu.
  • - Tak więc to tutaj. Pewnie nie zrobiło najlepszego pierwszego wrażenia co?
  • - Wręcz przeciwnie, tylko nie zdążyłam przyjrzeć się widokowi.
  • - No nie wiem czy to dobry pomysł.
  • - Tym razem będę ostrożna – Chciałam się podnieść ale właśnie uświadomiłam sobie, że wciąż na nim leżę. Poczułam, że moje policzki poczerwieniały. Wstałam szybko przez co też niezdarnie. Aby ukryć zakłopotanie na odwróciłam się w przeciwną stronę i wtedy to zobaczyłam. Wieżowce błyszczące w słońcu, Tysiące bloków, domów i ogrodów. Widok na prawie całe miasto.
  • - Niesamowite! – zapominając o niezręcznej sytuacji odwróciłam się w jego stronę. Wciąż leżał na ziemi. Podpierał się rękami i przyglądał z zainteresowaniem. Znów spojrzałam na widoki i nie mogąc powstrzymać ciekawości podeszłam bliżej przepaści. Nie chcąc dopuścić do zawrotów głowy złapałam za pobliskie drzewo i nachyliłam się do przodu. Zanim jeszcze całkiem się odchyliłam, poczułam że ktoś zabiera moją rękę z drzewa i splata palce z moimi, drugą ręką trzymając mocno za przedramię. Nawet się nie odwróciłam. Czułam się bezpiecznie dlatego podeszłam bliżej przepaści. Park. No tak, staliśmy nad parkiem. Ale w parku jest tylko jedna góra…
  • - No nie! – chciałam nachylić się bardziej ale chłopak mi nie pozwolił. Przykucnęłam więc, chłopak bez słowa zrobił to samo. Puściałam jego rękę, a on dopiero po paru sekundach zrobił to samo. Położyłam się na brzuchu i podczołgałam do skarpy – No nie! – powtórzyłam.
  • - O co chodzi? – Alex w końcu nie wytrzymał.
  • - Widzisz? - wskazałam na małe oczko wodne które było zasilane przez źródełko które wpływało z góry i spadało ze skarpy tworząc niewielki wodospad. Spadająca woda pod wpływem słońca tworzyła kolorową tęczę, a tuż pod nią widoczny był spory kamień. Na tyle spory żeby ktoś mógł na mi usiąść. Na przykład ja w lecie. To było moje ulubione miejsce!
  • - Co? Co mam widzieć?
  • - Tamten kamień?
  • - I? Co z nim? Nie mów że właśnie strąciłaś ten głaz i oczekujesz że go tu wytargam.
  • - Bardzo śmieszne.
  • - Więc co z nim nie tak?
  • - To… to jest moje ulubione miejsce?
  • - Tak.
  • - Żartujesz?
  • - Nie – i nagle fala śmiechu. Tym razem to nie ja się śmiałam. Spojrzałam na chłopaka który tarzał się po trawie trzymając się za brzuch.
  • - Co cię tak bawi?
  • - Nic. Nic – znowu śmiech.
  • - Wracam do domu.
  • - Hej nie obrażaj się! Przepraszam no.
  • - Nie widzę w tym nic zabawnego. Jesteś chyba jedyną osobą która wie o tym miejscu i wybuchasz śmiechem kiedy ci o nim mówię?
  • - Nie wiedziałem że tak cię tym urażę, po prostu…
  • - Tak?
  • - Po prostu bawi mnie to że te miejsca ją tak blisko a jednocześnie tak daleko. Możliwe że nie raz ty siedziałaś tam na dole i nie miałaś nawet pojęcia że ktoś siedzi tu na górze. I na odwrót.
  • - To raczej podniosła chwila niż śmieszna. Można by pomyśleć że nawet masz czasami jakieś podniosłe przemyślenia, ale ponieważ kończysz je śmiechem odbierasz im uroczysty ton.
  • - Gdybyś tylko wiedział jak wygląda to z mojej perspektywy.
  • - Chyba wolę nie wiedzieć – obróciłam się na plecy. Leżeliśmy chwilę ramię w ramię w totalnej ciszy pogrążeni we własnych myślach, wsłuchani w śpiew ptaków. Jakiś cień na mojej twarzy kazał mi otworzyć oczy.
  • - Chcesz? – odezwała się wisząca nade mną puszka coli.
  • - Chętnie. Dzięki – odpowiedziałam odwracając głowę w jego stronę. Nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry, ale nie czułam się niekomfortowo. To wydawało się takie… normalne.
  • - Spoko. Wolisz colę czy pepsi? – a więc wracamy do pytań?
  • - Cole. Ty?
  • - Też.
  • - Ulubiony owoc? – przejęłam inicjatywę.
  • - Jabłko. Twój?
  • - Truskawki.
  • - Rodzaj muzyki?
  • - Rock.
  • - Tak? To bomba! Wpadnij kiedyś na nasz koncert.
  • - Konce-
  • - Ciii – zakrył moje usta swoją dłonią.
  • - Chodź szybko. Ktoś idzie.
  • - cxs kj sdvnwbdfvj – wymamrotałam wciąż z jego ręką na moich ustach.
  • - Co? – puścił moje usta, złapał za rękę i postawił na nogi a potem pociągnął za sobą. Prawie lecieliśmy zamiast iść.
  • - Pytałam czy to nielegalne przebywać w tym miejscu.
  • - Czy ty kiedykolwiek słyszałaś o Black Death?
  • - Mówisz o dżumie?
  • - Ha ha gorzej. Bo ONI wciąż są na tym świecie i wciąż są niebezpieczni.
  • - Jacy oni? – ledwo mogłam złapać oddech od tego biegu.
  • - Czy my mieszkamy w tym samym mieście? Chodzimy do tej samej szkoły?
  • - Tak. Co to ma wspólnego z tematem?
  • - Dużo.
  • - Czy to gang?
  • - Gang, zespół, band… różnie ich nazywają.
  • - I tamto miejsce jest ich ulubione? – zaśmiałam się – wiedziałam że musi być w tym jakiś haczyk, przecież ulubione miejsce takiego typa jak ty nie może być kawałek zielonej trawy i niebieskiego strumyczka.
  • - Ej! – zatrzymał się i wskazał na mnie palcem - nie oceniaj mnie tylko po pozorach. Jest tysiące ludzi którzy już mnie zaszufladkowali tylko ze względu na ciuchy które noszę czy muzykę którą słucham. Nie sądziłem że jesteś jedną z nich – w jego oczach tliły się dziwne iskierki. Poczułam się jak ostatnia idiotka.
  • - Przepraszam, nie chciałam żeby to tak zabrzmiało… Naprawdę nie chciałam cię obrazić.
  • - Zluzuj majty, nie mógłbym się na ciebie gniewać. Szeroki uśmiech proszę i biegniemy dalej.
  • - A więc nie jesteś zły? – wysapałam zmęczona szybkim biegiem.
  • - Nope.
  • - To dobrze. A i przy okazji nienawidzę jak ludzie mówią ‘zluzuj majty’ to takie głupie.
  • - Dlatego to mówię.
  • - No tak… - Przez chwilę po prostu biegliśmy w ciszy, a raczej on ciągnął mnie za rękę za sobą.
  • - Masz coś do picia?
  • - Gdzie masz swoją puszkę?
  • - Musiała tam zostać – pochyliłam się do przodu i oparłam ręce na kolanach oddychając ciężko.
  • - Eh dobrze, że mam swoją. Masz i idziemy dalej – wypiłam wszystko do końca co wcale nie ugasiło mojego pragnienia.
  • - Dzięki.
  • - Możemy już iść?
  • - Dlaczego się tak śpieszymy?
  • - Bo oni nie lubią jak przychodzi tam ktoś poza nimi. Poza tym to fajne, tak uciekać. No nie? – zwolnił kiedy znaleźliśmy się na ulicy.
  • - Zaczekaj – poprosiłam, ponieważ wciąż ciągnął mnie za rękę, a ja chciałam wejść do supermarketu po butelkę wody.
  • - O co chodzi? – Ruchem głowy wskazałam sklep.
  • - Jasne. Ja stawiam.
  • - Nie tym razem ja. Cola, woda, sok?
  • - Woda. Po takiej przebieżce jestem spragniony.
  • - Ja też - wzięliśmy każdy po butelce i podeszliśmy do lady. Kasjerka była młodą dziewczyną niewiele starszą od nas. Miała krótkie włosy ufarbowane na niebiesko, kolczyki w uszach, wardze i nosie.
  • - To wszystko? – i w języku też miała jeden.
  • - Tak.
  • - 2 dolary – i bum pieniądze spadły na ladę znikąd.
  • - Mówiłam że ja stawiam.
  • - Nie ma mowy żeby dziewczyna płaciła za mnie!
  • - Ej myślałam że już się zgodziłeś żebym tym razem to ja zapłaciła.
  • - Ja płacę koniec kropka.
  • - Słuchaj lalusiu, żyjemy w wolnym kraju i jeżeli dziewczyna chce zapłacić to jej na to pozwól. Jest dwudziesty pierwszy wiek i kobiety mogą robić co im się podoba! – głowy nie dam ale myślę, że kasjerka jest feministką. Przygryzłam wargę żeby się nie roześmiać. Chłopak najpierw lekko zbladł a potem poczerwieniał. Zabrałam jego pieniądze które mu wręczyłam, a następnie położyłam tam własne które właśnie wyciągnęłam z portfela. Nie miałam jednak drobnych. – Trzymaj – poleciłam podając Alowi portfel, aby mieć wolne ręce do odebrania reszty od kasjerki. Kiedy wychodziliśmy usłyszałam jak kasjerka mruczy pod nosem coś o szowinistycznych świniach.
  • - Chyba mnie nie polubiła.
  • - Myślałam, że takie kobiety nie istnieją – droczyłam się.
  • - Bo nie istnieją! Musi być lesbijką.
  • - Ah no tak to wszystko wyjaśnia – zaśmiałam się.
  • - Ale śmieszna karta. To jakaś specjalna na zamówienie? Nigdy takiej nie widziałem.
  • - Oddawaj! – wyrwałam mu portfel z ręki – nie każdy ma platynowe karty. -Właściwie to ja miałam, ale wolałam te zwykłe.
  • - Nie jesteś bogata? Czym zajmują się twoi rodzice?
  • - Proszę – podałam mu jedną butelkę.
  • - Dzięki – posłał mi szeroki uśmiech – ulubiony smak lodów?
  • - Jogurtowe – byłam szczęśliwa że zmieniliśmy temat.
  • - Data urodzenia?
  • - To jest dziwne pytanie.
  • - No weź! Ja urodziłem się 15 sierpnia o 4 rano. Podobno dałem nieźle popalić mojej matce przy porodzie. Byłem trudnym dzieckiem już od samego początku – zaśmiałam się choć zrobiło mi się żal na wspomnienie matki.
  • - 12 kwiecień. Grasz na jakimś instrumencie?
  • - Yep. Na gitarze! – zaczął udawać że gra na niewidzialnym instrumencie.
  • - Pokarz to na chwile, przecież robisz to całkowicie źle. Zaczynam wątpić w twe zdolności muzyczne – udałam że zabieram z jego rąk niewidzialną gitarę i sama udałam że na niej gram.
  • - Grasz? – spytał zdumiony.
  • - Nie. Tylko się wygłupiam. Kiedyś miałam sposobność nauczenia się kilku chwytów.
  • - Mogę cię kiedyś nauczyć.
  • - Hmm... jasne, czemu nie.
  • - Najbardziej szalona rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłaś?
  • - Założyłam się z koleżankami że wejdę do opuszczonego budynku w którym straszy, potem stchórzyłam, ale kiedy zaczęły dokuczać mi w szkole uciekłam z lekcji i przebiegłam przez pół miasta aby znaleźć ten budynek.
  • - I co weszłaś?
  • - Tak – dlaczego ja mu to wszystko mówię? – a ty?
  • - Base jumping rok temu na wakacjach.
  • - Jesteś porąbany wiesz? A mnie przeraża 10 metrów!
  • - Ubranie którego nigdy byś nie założyła?
  • - Białych kozaków i różowej krótkiej sukienki.
  • - Ugh myślę, że większość moich koleżanek ma inny gust.
  • - Zapewne drogo cenią sobie waszą przyjaźń.
  • - Eh kochana nie wiesz o czym mówisz. Czasami to one maj ochotę zapłacić mi.
  • - Męska dziwka – komentuje i wystawiam mu język.
  • - Chyba raczej bóg seksu.
  • - Błagam bo puszczę pawia!
  • - Ranisz me męskie ego.
  • - Raczej je prostuje!
  • - U mnie akurat samo się wszystko prostuje i to na baczność.
  • - Zboczeniec – czułam wypieki na policzkach – To tutaj. Dzięki że mnie odprowadziłeś – Tak naprawdę byliśmy jedną ulicę przed moim domem, ale po co miałabym mu pokazać gdzie mieszkam?
  • - Całą przyjemność po mojej stronie – posłał mi oczko, odwrócił się i ruszył przed siebie. Wyciągnął komórkę z kieszeni i przyłożył ją do ucha. – Czego do mnie wydzwaniasz 200 razy jak jakiś idiota, baranie? – Chwila ciszy i znów się odzywa – Myślisz debilu że nie zauważyłem że zostawiłem motor pod tą budą? Za kogo ty mnie…
  • Przewróciłam oczami. Nie słuchałam już dłużej. Odwróciłam się i poszłam w swoją stronę. W domu przywitała mnie nie mała krzątanina. Moja kuzynka stałą na niewielkim podeście, dwie drobne kobiety biegały wokół niej z metrami, a naprzeciw niej stał mężczyzna i ciotka.
  • - Och Kim dobrze że jesteś – uśmiechnęła się do mnie ciotka.
  • - Tak? – coś było nie tak. Powinnam teraz uciekać?
  • - Pomożesz mi wybrać tkaninę na sukienkę na bal dla debiutantek. Wiem że na nią nie idziesz, ale chyba możesz mi pomóc przy wybieraniu? – Dzięki za przypomnienie.
  • - Jasne, macie jakiś sraczkowaty sztywny i drapiący materiał? – ależ ja jestem dla nich wredna… ugh muszę coś z sobą zrobić.
  • - Kimberly natychmiast się uspokój!
  • - Mi podoba się ten fioletowy – Claudia wskazała palcem na tkaninę leżącą na samym wierzchu. Rzeczywiście byłą łada. Miała głęboki kolor, wzięłam ją do ręki. Jaka miękka. Przyłożyłam ją do twarzy. Poczułam przyjemny materiał na policzku. Zapach nowej tkaniny wypełnił moje nozdrza.
  • - Cette couleur met en valeur vos yeux! Magnifiquement tout simplement magnifique! To ewidentnie twój kolor! Tak, tak! Dla panienki Claudii znajdziemy jakiś inny, może błękit… srebro?
  • - Chcę ten fiolet!
  • - Sukienka będzie fioletowa – zapewniła ją matka.
  • - Płacicie mi panie za poradę a potem nawet nie chcecie mnie wysłuchać! – Oburzył się mężczyzna.
  • - Co to za wrzaski. Irene mam ważna rozmowę. Omawiajcie swoje sprawy ciszej inaczej ja wybiorę materiał a to może wam się nie spodobać… Kim? – Wuj wszedł do salonu.
  • - Dobry – może i to było burkliwe i pyskate ale właśnie zmuszano mnie do wybrania najładniejszego materiału na sukienkę na bal na który nie idę.
  • - Ty też wybierasz materiał…?
  • - Zluzuj majty oczywiście że nic nie wybieram, przecież nie idę – Boże dlaczego mam skłonności do przyswajania sobie najmniej lubianych i najgłupszych tekstów?! Spojrzałam na wuja. Był zły, wuj nie lubił jeśli mu się pyskuje, chyba że jest się jego córeczką. Mogłam trochę przegiąć… Nie zdawałam sobie sprawy że miałam dobry humor kiedy spędzałam czas z Alexem dopóki nie zepsuto mi go w domu.
  • - Co mam zrobić? – spuściłam oczy. Chyba nie chce żebym to powtórzyła.
  • - Ja już lepiej pójdę do pokoju – wzrok mężczyzny odprowadził mnie aż do szczytu schodów, jednak nic nie powiedział. Jestem beznadziejna. Sama wpycham się w jeszcze większe bagno. Doba nie zgodził się, trudno, myślałam że to przebolałam a tu nagle naskakuje na niego. Jutro będę dla wszystkich miła, nawet dla ciotki i kuzynki. Tak, tak zrobię. Ależ to dziecinne… Tak samo jak strzelanie fochów… Boże znów to robię, prowadzę monolog w głowie! Przekręciłam oczy i wygrzebałam książki z torby aby zająć myśli czymś innym.

  • Na kolacji wuj nie odzywał się w ogóle, ale to nic. Nadrabiały za niego ciotka z kuzynką. Rozprawiały o butach torebce i biżuterii. Właściwie to zjadłam tyle, że myślałam, że pęknę. Siedziałam tam przy stole i żeby zając się czymś i  nie musieć brać udziału w rozmowie napychałam na nowo usta jedzeniem. Ale to przyniosło skutek. Po kolacji wróciłam do pokoju i długo nie mogłam zasnąć, zamiast tego myślałam o tym, że naprawdę fajnie spędzało mi się czas z Alem i o tym, że moje podejście do balu jest bezsensowne. Gdyby mama żyła, mieszkałabym w małym mieszkaniu na osiedlu, oddałabym tysiące willi takich jak ma wujek za możliwość mieszkania z nią gdziekolwiek. Byłybyśmy biedne, na pewno nie było by mowy o balu debiutantek. Ale w sumie skoro nie należę do nowych krwi, mama nie pomoże wybrać mi sukni, a tata nie wprowadzi mnie do towarzystwa to jaki ma sens wpychać się tam gdzie mnie nie chcą i gdzie nie pasuję? Pocieszyłam się tym trochę lepiej i może odrobinkę samotnie.