piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 5


  • Wiem, że to była długa przerwa. Prawie pół roku mnie tu nie było i za to przepraszam. Nie mam właściwie wymówki tak wyszło i tyle. Nic dodać nic ująć. Teraz może być już tylko lepiej mam nadzieję. Mam też ogromną nadzieję że mi wybaczycie i jeszcze będziecie tu zaglądać. Zmieniał się również wgląd bloga. Niestety na bardziej nijaki, ale chodziło mi przede wszystkim o jego rozjaśnienie a to się udało.Bezpłciowy ale mniej ponury. Tym czasem życzę miłego czytania :* 
  • Lekcje w końcu się skończyły, a to dopiero poniedziałek. Wyszłam przed szkołę i usiadłam na murku czekając na Meg. Mijały minuty, szkoła już opustoszała, a jej nigdzie nie było. Może czeka na mnie pod bramą? Powolnym krokiem udałam się w tamtym kierunku. Z tej perspektywy szkoła wyglądała bardzo majestatycznie. Był to kompleks budynków zbudowanych stosunkowo niedawno. Główny budynek to szkoła z klasami. Prawie największy z budynków, zbudowany w nowoczesnym stylu. Przestrzenny i jasny. Większy od niego jest tylko stadion który znajdował się na drugim końcu terenu należącego do szkoły. Był również basen oraz siłownia znajdujący się zaraz przy szkole. Znajdują się tu również dwa dormitoria: dla dziewcząt oraz chłopców z wymiany. Przypominają raczej duże dom mieszkalne niż bursy szkolne. Głośny warkot silników i pisk opon przerwał panującą ciszę. Rozejrzałam się. Chmura pyłu unosiła się przede mną i zbliżała w moją stronę z ogromną prędkością. Przypominało to małą burzę piaskową którą można zobaczyć w telewizji w programach przyrodniczych. Potem widziałam już tylko pył. Hałas był porównywalnie głośny do startującego samolotu. Kilka motorów krążyło wokół mnie niczym sępy nad swoją ofiarą. Stałam wmurowana w ziemię. Czułam suchość w gardle. Nie wiedziałam co się dzieje. Jeden z motorów zatrzymał się przede mną, warkot zamilkł. Mężczyzna w czarnym kombinezonie zsiadł z motoru i ściągnął czarny kask. Jego czarne włosy były w lekkim nieładzie. Oczy lustrowały mnie od stup do głów.
  • - Może podwieźć? – Pył pomału opadał.
  • - Czekam na Meg.
  • - Naprawdę? Nie mówiła ci?
  • - Czego mi nie mówiła?
  • - Że ma plany na popołudnie? Wybierają się gdzieś razem z Edem. – Dlaczego mi nie powiedziała?
  • - W takim razie nie mam co tu robić.
  • - Też tak uważam. Wsiadasz?
  • - Nie? - postać ubrana podobnie do Alexa zsiadła z czarnego motoru. Po budowie ciała przypuszczałam, że był to Daniel.
  • - Co zamierzasz? Nie zbliżaj się! – Daniel miał na sobie czarny kask z czerwonymi płomieniami oraz wizerunkiem okropnego potwora z długim ogonem. Moim zdaniem pasowałby on raczej na głowę Diabła. Złapał mnie mocno za ramie, tak, że aż pisnęłam z bólu. – Puszczaj! – Szarpnęłam ręką próbują cię oswobodzić z uścisku.
  • - Puść ją. – Daniel zastygł w bezruchu, ścisnął mocniej moją rękę, ale w końcu posłuchał.
  • - Już zmieniłeś zdanie?
  • - Wolisz zostać tutaj Baby girl?
  • - Wolę wrócić do domu.
  • - Proponowałem już że cię odwiozę.
  • - Jesteś psychiczny Alex! Nie waż się do mnie zbliżać! Ty i twoi kumple trzymajcie się ode mnie z daleka!
  • - Nie histeryzuj Baby girl. To tylko takie żarty. Nie zrobiłbym ci krzywdy. – Mówił łagodnym głosem.
  • - To dla czego próbujesz mnie stąd siłą zabrać?
  • - To tylko zabawa. Daniel nie zrobiłby ci krzywdy.
  • - W to akurat wątpię.
  • - I słusznie. Bo to nieprawda. – Zmierzyłam go wzrokiem i na samą myśl przeszły mnie ciarki. Nagle Alex odebrał telefon.
  • - Spadamy chłopcy. Mam coś do załatwienia – spojrzał na mnie – do następnego razu – uśmiechnął się i założył kask. Wsiadł  na motor i z piskiem opon ruszył przejeżdżając koło mnie. Pył znowu był wszędzie. Nic nie widziałam, słyszałam za to hałas odjeżdżających maszyn. Kiedy dźwięk oddalił się trochę, prawie po omacku próbowałam wydostać się z chmury pyłu. Nagle wpadłam na coś. Przestraszona złapałam za metalowy przedmiot chroniąc się od upadku. Coś znowu zawarczało. Pył pomału opadał a ja zrozumiałam na co wpadłam. Nie widziałam jego oczu ale mogłam wyobrazić sobie wyraz jego twarzy. Co on tu jeszcze robił? Tylne koło zaczęło piszczeć. Poczułam zapach palonej gumy kiedy motor ruszył z piskiem opon omal nie łamiąc mi rąk. W ostatniej chwili odskoczyłam na bok czując jak moje serce łomocze niczym karabin maszynowy.
  • - A niech cię Daniel! – krzyknęłam duszą się jednocześnie pyłem – co ja ci zrobiłam? – dodałam ciszej bojąc się następnego spotkania z zastępem piekieł. Wyjęłam telefon lekko trzęsącą ręką i oparłam się plecami o ścianę najbliższego budynku. Do Meg udało mi się dodzwonić dopiero za drugim razem.
  • - Coś się stało?
  • - Czekam na ciebie i czekam. Gdzie jesteś?
  • - Nie mówiłam ci?
  • - Czego?
  • - Idziemy z Edem na randkę. Myślałam że ci mówiłam. Przepraszam.
  • - Ech te zakochane dziewczyny. Mnie to na szczęście nie dotyczy.
  • - Po pierwsze nie na szczęście – zaszczebiotała wniebowzięta – po drugie z tego co wiem to wcale cię to nie ominęło.
  • - O czym ty mówisz? – nie miałam zielonego pojęcia… no chyba że…
  • - Wiesz o kim mówię. Musisz wiedzieć… Bee – poczułam jak mój żołądek zrobił pełen obrót, w mojej głowie pojawiły się urywki wspomnień niczym stary czarnobiały film.
  • - Nie mów tak do mnie – wychrypiałam przez gulę w gardle. Poczułam jak jedna ciepła kropla spływa mi po policzku.
  • - Wolisz Scarlett? – wolałam. Wolałam bo to był jej wymysł a nie przezwisko które ON mi wymyślił.
  • - Możemy o tym nie rozmawiać?
  • - Jasne. W końcu to było dawno temu.
  • - Miłej randki – rozłączyłam się. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę domu. Chodziłam wtedy już do podstawówki dla nowej krwi. Pierwszy rok w nowej szkole. Totalnie zagubiona w nowym świecie. Wszyscy wytykali mnie palcami. Byłam sierotą, byłam biedna zaadoptowana przez milionera. Byłam inna. On był moją jednorazową odskocznią od pędzącego świata. On też był inny. Jeden dzień który zmienił wszystko. Przerażał mnie i za razem fascynował. Ale czy można mówić o miłości kiedy spędziło się z kimś zaledwie kilka godzin. Czy można mówić o miłości kiedy ma się 12 lat? Zatrzymałam się przed ruiną domu. Nie mogłam. Ludzie bali się przez wygląd budynku i kilka historii o duchach. A ja? Ja bałam się tego wszystkiego, ale zupełnie inna wizja mnie przerażała, bałam się że jeśli jeszcze kiedyś tam wejdę to wszystko co się wydarzyło okaże się tylko snem… kogo ja oszukuję? Przecież to czego się obawiam… boję się, że jeśli tam wejdę znajdę coś co powie mi że ON… On był ode mnie starszy tylko o rok!
  • - Powinnam była go tam siłą zatrzymać! – zaczęłam biec chcąc zostawić wspomnienia za sobą, ale tak naprawdę  nie chciałam zapomnieć. Kilka razy omal nie upadłam potykając się o krawężnik.
  • Tego dnia nie mogłam skupić się na lekcjach ani na nauce. Nie miałam też apatytu, co ciotka ostro skomentowała.
  • - Nie wybrzydzaj dziewczyno. Dostajesz ciepłe posiłki i możesz jeść ile chcesz. Niektórzy nie mają co do garnka włożyć – z trudem powstrzymałam się od komentarza. Tylko słabo się uśmiechnęłam i zaczęłam grzebać widelcem w talerzu.
  • - Coś nie tak Kim?
  • - Wszystko w porządku wuju. Po prostu jestem zmęczona i nie mam apetytu.
  • - Na pewno? – Uśmiechnęłam się do niego promiennie a przynajmniej taką miałam nadzieję.
  • - W takim razie możesz iść do siebie.
  • - Dziękuję – wstałam od stołu i kiedy znalazłam się już w pokoju ściągnęłam maskę z twarzy. Naprawdę byłam zmęczona. Zmęczona dzisiejszym dniem. Najpierw piekielny zastęp a potem… Położyłam się na łóżku na brzuchu i zwisając głową w dół zanurkowałam pod spód. Spod łóżka wyciągnęłam stare pudełko po butach ozdobione wycinkami z kolorowych gazet. Wieża Eiffla. Big Ben. Wielki Mur chiński. Krzywa wieża w Pizie. Uchyliłam wieczko i  zaczęłam wyciągać po kolei wszystkie papiery które znajdowały się w środku. Laurka z okazji dnia taty która nigdy nie dotarła do adresata, stary pamiętnik, rysunek rodziny z dzieciństwa, wiele broszur na temat krajów do których chciałam pojechać  i pojedyncza kartka komiksu. Wyciągnęłam tę ostatnią z wielką troską. Musiałam uważać aby nie rozmazać ołówka. Kartka miała już kilka lat. Trzymałam ją schowaną z dala od słońca aby nie wypłowiała. Szczegółowość, kreska, sposób w jaki postacie były naszkicowane przerastało moje wyobrażenia. Zachwycałam się tym małym arcydziełem za każdym razem bardziej, za każdym razem na nowo. Zupełnie jakbym widziała je po raz pierwszy. Schowałam ją zanim łzy zaczęły zmywać nagromadzone uczucia.

  • Następnego dnia wstałam niewyspana, ale wczorajsze wydarzenia były już tylko mglistym wspomnieniem. Ubrałam się w mundurek zeszłam na śniadanie i z apetytem zjadłam śniadanie. Błam głodna jak wilk. Do szkoły jak zwykle dotarłam na piechotę. Wchodząc do wielkiego gmachu czując coś czego nie czułam już od bardzo dawna. Nieprzyjemne uczucie które przyprawiało mnie o mdłości. Na samą myśl, że znów miało być jak w podstawówce moje nogi chciały uciekać. Znów byłam inna. Nie chciałam się wyróżniać, nie chciałam mieć nic wspólnego z drużyną diabła. Palcem wskazującym prawej ręki narysowałam na otwartej dłoni znak przypominający cudzysłów, następnie uniosłam dłoń do ust i połknęłam ślinę. Kiedy byłam mała zawsze robiłam tak kiedy się stresowałam.
  • - Cześć – rzuciłam w stronę wszystkich uczniów w klasie. Wraz z dzwonkiem drzwi do klasy się otworzyły. Stanął w nich zastępca samego Diabła. Rozmowy ucichły, aby następnie przerodzić się w szepty dziewczyn. Chcąc nie chcąc przewróciłam oczami. Czy my musimy być na wszystkich lekcjach razem? Kiedy zaczął iść w moją stronę moje serce na chwilę się zatrzymało. Co zamierza? Ale nawet na mnie nie spojrzał. Przeszedł koło mojej ławki aby chwilę później usiąść jedno miejsce za mną. Ale przecież...
  • - Tam siedzi Marcel – nie do końca świadomie powiedziałam to nagłos.
  • - Mówiłaś coś? – to nie był przyjacielski ton.
  • - Nie – zdecydowałam nie prosić się o kłopoty.
  • - Masz zastrzeżenia do mojego  miejsca? – zignorował moją odpowiedź.
  • - Właściwie mówiłam, że tu siedzi Marcel.
  • - Jeszcze żadna dziewczyna nie pomyliła mnie z innym facetem. – Westchnęłam i odwróciłam się do tyłu. Moja twarz znalazła się na wysokości jego butów. Oparty na krześle z nogami na ławce pisał coś w zeszycie opartym na kolanach.
  • - Nie obchodzi mnie co myślą o tobie inne dziewczyny. Chciałam tylko powiedzieć że powinieneś zabrać swój plecak i przenieść się do innej ławki  – ściągnął nogi z ławki i wstał. Zadowolona z siebie uśmiechnęłam się, nie trwało to jednak długo. Położył dłonie na ławce robiąc przy tym sporo hałasu. Nachylił się nad ławką tak że czułam na twarzy jego przyśpieszony oddech. Musiałam go nieźle wkurzyć. Z trudem przełknęłam ślinę.
  • - Nie obchodzi cię co myślą o mnie inne dziewczyny? – zaśmiał się złowrogo – ja na twoim miejscu martwił bym się o tym co myślą o tobie – spojrzałam na resztę klasy która przyglądała nam się z zainteresowaniem. Dziewczyny zabijały mnie wzrokiem. Co ja im takiego zrobiłam? Przecież on się na mnie wydziera!
  • - Mam bać się twojego fanklubu? – spytałam z kpiną w pełni świadoma, że balansuję na krawędzi. Prychnął i szybkim ruchem objął mnie ramieniem, poczułam jego oddech na moim uchu, moje serce zwolniło, a oddech się zatrzymał. W klasie zapanowało poruszenie  – teraz powinnaś - wyszeptał.
  • Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić puścił mnie i opadł na siedzenie. Jego nogi znów wylądowały na ławce.
  • - Przecież to ty się do mnie zbliżasz, dlaczego myślisz, że będą na mnie złe? – powiedziałam kiedy w końcu ocknęłam się z osłupienia.
  • - Oh jaki z ciebie słodki naiwny szczeniak – zakpił i wyciągnął rękę próbując zmierzwić mi włosy. Odsunęłam się, wstając szybko.
  • - Jak ty to robisz, że nawet najsłodsze słowa w twoich ustach tracą cały urok? – odgryzłam się.
  • - Nie zadzieraj ze mną Kiki – mówił głębokim i ściszonym głosem, potem uśmiechnął się tak, że tylko jeden koniuszek jego ust uniósł się do góry – siad.
  • Zabije go przysięgam! Nauczycielka weszła do klasy, a ja musiałam usiąść. Wyobrażając sobie jego zadowolenie. Co się dzieje w piekle kiedy wszystkie diabły tutaj? Po lekcji odkryłam, że nieprzyjemne uczucie z rana nie powróciło mimo dziwnej sytuacji na pierwszej lekcji. Na szczęście na następnych dwóch lekcjach siedział na drugim końcu sali. Nadeszła przerwa na lunch a ja zastanawiałam się czy mam w ogóle liczyć na obecność Meg. Wzięłam tacę i usiadłam na trawie w cieniu drzewa. Sprawdziłam jeszcze raz telefon z nadzieją że Meg w końcu mi odpisze. Jedna wiadomość nie odebrana, nie znam tego numeru.
  • „Przysiądziesz się?”
  • Zmarszczyłam brwi. Od kogo mógł być ten sms? Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po dziedzińcu. Cały piekielny stolik patrzył wyczekująco w moją stronę. Serio? Westchnęłam i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
  • - Można? – podniosłam oczy i od razu się uśmiechnęłam.
  • - Jasne. Siadaj.
  • - Dziś nie z Meg?
  • - Tak wyszło. A ty nie w środku? – Jace najczęściej jadał w budynku szkoły nawet przy ładniejszej pogodzie. Dzieciaki bogate aczkolwiek nie należące do drużyny mogły jeść tam spokojnie posiłek.
  • - Taka ładna pogoda, że aż szkoda – uśmiechnął się.
  • - To prawda - wyciągnęłam nogi w kierunku słońca.
  • - Zauważyłaś może… ? – ruchem głowy wskazał na stolik niedaleko nas.
  • - Chodzi ci o nich? Tak. Mam nadzieje, że za niedługo znajdą sobie kogoś innego do męczenia… znaczy się wolałabym żeby w ogóle nikomu nie dokuczali… nie chciałam żeby tak to zabrzmiało.
  • - Rozumiem co masz na myśli – zaśmiał się. Też się uśmiechnęłam.
  • - Au! - krzyknęłam kiedy coś wylądowało na mojej głowie. Było śliskie. Kiedy po to sięgnęłam moja ręka natrafiła na mięsnego klopsa który dzisiaj był rozdawany w szkolnej stołówce. Kiedy się odwróciłam dostałam w policzek frytką – co z wami nie tak? – Nie wytrzymałam, kiedy porcja buraków zatrzymała się tuż przede mną wystrzelona z łyżeczki.
  • - O co chodzi. Mam z nimi pogadać? – Jace patrzył na mnie wyczekująco.
  • - O nie! Ja to zrobię. – Wstałam wściekła, lecz moja pewność siebie wyparowała kiedy podeszłam bliżej stolika. Mój żołądek wykonał obrót o 180 stopni.
  • - Jednak się przysiądziesz?
  • - Jeśli tak zawsze zapraszasz do wspólnego posiłku to ja się zastanawiam czy ktokolwiek z tobą jada.
  • - Ah tak? – Alex patrzył na mnie wyzywająco.
  • - Czego ode mnie chciałeś? Obrzuć mnie od razu całym jedzeniem które zamierzałeś na mnie wyrzucić gdybym tu usiadła i miejmy to z głowy, bo chciałabym dokończyć w spokoju lunch.
  • - Możesz dokończyć go tutaj – uśmiechnął się szeroko.
  • - Nie widzisz koleś że ona już z kimś je? – Głos Jace’a był bardzo  stanowczy, co lekko mnie zdziwiło. Najczęściej był bardzo spokojny i opanowany. Cały stolik parsknął na te słowa.
  • - Siadaj – Alex pokazał miejsce koło siebie.
  • - Nie rozumiesz po angielsku czy jak? Nie będę dziś waszą ofiarą – Alex złapał moją rękę, a Jace jego. Diabeł ewidentnie się wkurzył. Wstał z ławki i rzucił się na Jace’a. – Puszczaj go! – Czułam się jak w jakiejś powieści dla nastolatek. Świetnie, co więc bohaterki robią w takiej sytuacji? Rzuciłam się na Alexa ale ten odepchnął mnie z całej siły. Lecąc do tyłu zastanawiałam się czy przeżyję zderzenie z ławką. To jednak nigdy nie nastąpiło. Czyjeś ręce załapały mnie w ostatnim momencie. Wielkimi oczami spojrzałam na swojego wybawcę.
  • - Chcesz mnie zabić? Spadaj na kogoś innego – i puścił mnie, co spowodowało mój upadek na trawę, było to jednak nieporównywalne z uderzeniem z całą prędkością w drewnianą ławkę. Na szczęście udało mi się tego uniknąć.
  • - Każcie mu przestać! - krzyknęłam w stronę kolegów Alexa.
  • - Nie powinnaś się w to mieszać.
  • - Daniel przysięgam, że jeśli zaraz ich nie powstrzymasz to przypilnuję żebyście wszyscy wylecieli z tej szkoły – odpowiedział mi tylko cichy śmiech.
  • - Nie dasz rady. Ale i tak zamierzałem ich powstrzymać. Robią tylko niepotrzebny cyrk – wraz z Philem odciągnął Alexa a ja podbiegłam do Jace’a który zbierał się z ziemi z rozdartą wargą i łukiem brwiowym. I tak wyglądał całkiem nieźle. Olbrzym przytrzymał Jace’a który próbował rzucić się na Alexa.
  • - Co robisz Daniel? Nie wtrącaj się! – Obaj byli podobnego wzrostu. Alex był bardziej barczysty niż Daniel, ale młodszy z nich dawał sobie z nim doskonale radę.
  • - Robisz cyrk, jak chcesz się zachowywać jak głupia tresowana małpa to nie tutaj. To żałosne – w normalnych okolicznościach prawdopodobnie pogratulowałabym mu wypowiedzi, ale byłam wykończona całą tą sytuacją.
  • - Wszystko w porządku? – Ktoś krzyknął i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wokół nas zrobił się spory krąg z gapiów.
  • - Nic ci nie jest? – spytałam przyjaciela.
  • - Wszystko w porządku – wyrwał się w uścisku i starł wierzchem dłoni krew z ust.
  • - Zaprowadzę cię do pielęgniarki.
  • - Nie trzeba.
  • - Jace?
  • - Mówię przecież, że nie trzeba! – Podniósł głos kiedy próbowałam go zaciągnąć w tamtą stronę. Nie wytrzymałam. Przecież to nie jest moja wina! Nie muszą wszyscy na mnie krzyczeć!
  • - Mam tego wszystkiego dość! Faceci! – krzyknęłam i przedarłam się przez tłum gapiów.
  • - Kim! – Jace pobiegł za mną – przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło. Wybaczysz mi? – właściwie nie wiedziałam nawet co powinnam mu wybaczyć.
  • - Mam dość. Możemy dokończyć spokojnie lunch?
  • - Jasne – w tym samym czasie zadzwonił dzwonek. Jak tak dalej pójdzie, to nieźle schudnę. Kolejna przerwa na lunch kiedy nic nie zjadłam.
  • - Chyba jednak już nie dziś.
  • - Zjedz coś. Będziesz głodna.
  • - Już nie zdążę.
  • - Masz. Zjesz później – podał mi swoją kanapkę zawiniętą w serwetkę.
  • - Zapamiętać, następnym razem nie brać zestawu z ciepłym posiłkiem tylko z kanapką na wynos – zażartowałam.
  • - Na to wygląda.
  • Jeszcze raz zaproponowałam mu wizytę u szkolnej pielęgniarki, ale on odmówił tłumacząc, że zamierza wezwać swojego szofera. Jego rodzina nie mogła pozwolić sobie na kojarzenie ich spadkobiercy z bójkami w szkole. Zrobiło mi się trochę głupio, bo może gdybym zareagowała w inny sposób to wszystko potoczyło by się inaczej. W końcu pożegnaliśmy się i udałam się do budynku szkolnego. Pod moją klasą stała spora grupka osób. Wygląda na to, że nauczycielka jeszcze nie przyszła. Kiedy podeszłam bliżej dotarło do mnie, że to nie moja klasa, a szatańska banda blokuje mi przejście do sali. Postanowiłam wykorzystać więc tę sytuację.
  • - Co to miało być? Co ty sobie wyobrażasz? – pchnęłam Alexa z całej siły w klatkę piersiową, a ten omal się nie przewrócił. Nie wiedziałam że mam w sobie aż tyle siły.
  • - To on zaczął – tłumaczył się.
  • - Nie wierzę. To żałosne. Co ty jesteś w przedszkolu stary? To on zaczął! Nie bo on! – Spiorunowałam Daniela wzrokiem. Reszt bandy wybuchła śmiechem.
  • - Mam was już po dziurki w nosie!
  • - Ach tak? I co zamierzasz z tym zrobić? Przepiszesz się?
  • - Chciałbyś co Daniel? Mógłbyś sobie w końcu trzymać swoje brudne buciory na mojej ławce – chłopaki wstrzymali oddech. Co to aż tak bardzo przejmują się butami?
  • - Chcesz mi je umyć? – uniósł jedną brew.
  • - Co proszę? Jak to w ogóle się stało że z rozmowy na temat bitki Alexa przeszliśmy na mycie twoich butów?
  • - Co wy tu robicie? Natychmiast do klasy! – Woźny pojawił się nie wiadomo skąd. Korzystając z okazji wślizgnęłam się do klasy. Było już grubo po dzwonku. Pani już chciała dać mi jakiś długi wykład ale kiedy drzwi za mną znów się otworzyły i do klasy wszedł Daniel załamała tylko ręce.
  • - Zajmijcie miejsca. Tam jest jedna ławka wolna. – Spojrzałam w wyznaczonym kierunku. Rzeczywiście była wolna, ale ona chyba nie chciała żebyśmy siedzieli razem. Prawda? Daniel minął mnie i usiadł na jednym z krzeseł, a raczej rozwalił się na nim jak na własnej kanapie.
  • - Pani profesor?
  • - Tak? – w jej głosie było słychać zniecierpliwienie.
  • - Mogę usiąść gdzieś indziej?
  • - A widzisz tu jakieś inne wolne miejsce? Mogliście się razem szwendać na lekcji to i razem możecie siedzieć.
  • - Ale-
  • - Jeśli coś ci się nie podoba to możesz zawsze wyjść z klasy. – Posłusznie usiadłam na krześle, a raczej próbowałam, bo nagle zniknęło spod mojej pupy. W ostatniej chwili czyjeś ramiona powstrzymały mnie przed upadkiem. Już miałam wydrzeć się na Daniela będąc pewna, że to jego sprawka, kiedy okazało się, że to on mnie uratował, już drugi raz tego dnia.
  • - Dziękuję – powiedziałam nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
  • - Omal nie zgniotłaś mojego długopisu – ruchem głowy wskazał na niebieski pisak leżący na ziemi. Coś się we mnie zagotowało.
  • - To po co odsuwasz mi krzesło? Alexa oskarżasz o dziecinne odruchy a ty sam zachowujesz się jak szczeniak! – krzyczałam szepcząc, aby nie zwracać na siebie już więcej uwagi.
  • - Klasyfikujesz nas w tym samym gatunku zwierząt Kiki? – dwa głębokie wdechy.
  • - Lepiej skup się na lekcji.
  • - Ach tak? Będzie to raczej trudno skoro mam obie ręce zajęte trzymaniem cię – rzeczywiście, wciąż mnie trzymał. Stanęłam na równe nogi czując jak się czerwienię.
  • - O co tym razem chodzi? – nauczycielka parzyła na mnie wyczekująco.
  • - O nic – wydukałam i usiadłam na krześle, tym razem bez żadnych problemów.
  • - O nic – Daniel przedrzeźniał mnie piskliwym głosem.
  • - Uch! Ależ ja cię nienawidzę!
  • - Nienawiść to takie mocne uczucie. Jestem zaszczycony.
  • - Nie odgryziesz się?
  • - Zawiodłem cię? Mogę to naprawić – nachylił się nade mną i zbliżył swoją twarz bardzo, bardzo blisko. Za blisko – Kimberly Hauer  - powiedział bardzo oficjalnym tonem, przełknęłam ślinę – ja też cię nienawidzę – dokończył łagodnym i miłym tonem i uśmiechnął się. Zarumieniłam się niczym burak chociaż właśnie usłyszałam obelgę, choć wypowiedzianą tonem zaręczynowym.
  • - Odczep się!
  • - Czy ty w ogóle potrafisz przeklinać?
  • - Spadaj na drzewo!
  • - A jeśli ktoś cię bardzo zdenerwuje?
  • - Bardziej niż ty? Wątpię czy to możliwe. No chyba że Alex.
  • - Myślisz, ze jest ode mnie lepszy?
  • - O co ci znowu chodzi? Robicie sobie zakłady kto pierwszy mnie wkurzy czy jak?
  • - Nie złość się, bo zmienię ci rasę na  shar pei.
  • - Co proszę? To ja mam jakąś rasę? Przestań traktować mnie jak psa!
  • - Kimberly, Daniel zostaniecie po lekcji.
  • - Ale proszę pani-
  • - Bez gadania.
  • - Widzisz co narobiłeś?
  • - Czy zawsze obwiniasz wszystkich o wszystko? Spróbuj czasem sama ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. To się nazywa dorastanie.
  • - Przygadał kocioł garnkowi – odgryzłam się.
  • - Kobiety w dzień są nie do wytrzymania.
  • - Tak? A w nocy co śpią więc je znosisz? – fakt że zadałam to pytanie zbyt impulsywnie dotarł do mnie wraz z jego śmiechem.
  • - Nie o to mi chodziło, ale widzę że już zrozumiałaś, twoja twarz ma kolor dojrzałej truskawki – złapałam się za policzki.
  • - Zboczeniec! – to jedyna obelga która przyszła mi teraz do głowy.
  • - Oboje wyjdźcie na korytarz i poczekajcie tram aż do przerwy – tym razem nie protestowałam.
  • - Widzisz co narobiłeś? Gdzie idziesz? – Daniel szedł korytarzem w stronę wyjścia. Zrezygnowana oparłam się o ścianę.
  • - To nasza ostatnia lekcja zmywam się do domu.
  • - Ale mamy tu czekać – w końcu przegadałam mu do rozsądku. Zawrócił. Podszedł do mnie i oparł jedną rękę tuż koło mojej głowy. Chciałam się wymknąć ale lewa ręka wylądowała z drugiej strony – C… Co robisz? – zająkałam się.
  • - Ciiii – położył palec na moich ustach lekko i delikatnie. Zaczerwieniłam się pod wpływem takiego gestu. Ugiął ręce w łokciach tak, że teraz całe jego przedramię opierało się na ścianie. Jego ciepły oddech muskał moją twarz. Pochylił głowę jeszcze niżej.
  • - Nie zbliżaj się – wymamrotałam wciąż z jego palcem na swoich ustach. Kiedy go zdjął przeszedł mnie dziwny dreszcz. Oddech mi przyśpieszył, a serce biło tak głośno, że ktoś mógłby uznać ten dźwięk ze strzelaniną. Jego usta zatrzymały się centymetr od moich. Oboje wstrzymaliśmy oddech. Podniosłam oczy z jego ust na resztę twarzy. Ale nie zdążyłam jej się przyjrzeć ponieważ Daniel nagle odsunął się ode mnie i wybuch głośnym śmiechem. Oszołomiona nie wiedziałam o co chodzi. Kolana się pode mną ugięły, wciąż nie mogłam się ruszać więc pozwoliłam mojemu ciału zjechać po ścianie.
  • - Twoja mina! – śmiał się dalej – mógłbym zrobić z tobą wszystko w tym momencie. Tak łatwo można cię przejrzeć. Jesteś jak otwarta księga, a to zdziwienie w twoich oczach teraz. Jesteś zawiedziona, że cię nie pocałowałem? – Analizowałam echo jego słów w głowie. Jak mogłam być na tyle głupia żeby dać mu się tak podejść? Oczywiście, że nie chciałam, żeby mnie pocałował, to śmieszne! Och jak ja go nienawidzę! On tylko zabawia się moim kosztem! Śmiech oddalał się ode mnie, a gdy podniosłam oczy Daniel niknął już gdzieś za zakrętem. Na korytarzu zabrzmiał dzwonek, korytarz zapełnił się masą nastolatków, a ja wciąż siedziałam na podłodze nieświadoma tego co dzieje się wokół mnie.
  • - Kimberly? Kimberly?!
  • - Tak proszę pani? – nagle ocknęłam się z otępienia i szybko się podniosłam, trochę zakręciło mi się w głowie, dlatego podtrzymałam się ściany.
  • - Gdzie jest Daniel? – niewiele nauczycieli w tej szkole zwracało się do uczniów po imieniu.
  • - Poszedł sobie. Chciałam go zatrzymać, ale mi się nie udało.
  • - Zapraszam do sali.
  • - Tak proszę pani – weszłam do klasy za nauczycielką. Pani Christine Canner uczy w naszej szkole geografii. Czterdziestolatka spojrzała na mnie karcąco.
  • - Nie przypominam sobie, żebym miała z tobą jakieś problemy do tej pory – miała gruby, prawie męski głos – dlatego tym razem zostaniesz w kozie po dwie godziny po lekcjach tylko do końca tygodnia – tylko? Ugryzłam się w język.
  • - Dobrze proszę pani – w tej szkole karanie uczniów zdarzało się bardzo rzadko, praktycznie nigdy. Bogate dzieciaki mogły robić wszystko bezkarnie. Ale ja nie należę do nowej krwi. Choć to nie mogło mieć wpływ na moją karę, prawda?
  • - Zaczniesz już dzisiaj.
  • - Oczywiście proszę pani – jak ja go tylko dorwę! Zarumieniłam się na samo wspomnienie. Ugh!
  • Postanowiłam nie zmarnować tego czasu i trochę się pouczyć. Dwie godziny później nauczycielka wróciła i powiedziała że mogę już iść. Wrzuciłam wszystkie książki do torby i przewiesiłam ją przez ramię. Sprawdziłam swój telefon. Pięć nieodebranych połączeń od wuja. No tak, w domu powinnam być już dawno temu. Telefon zawibrował i uniosła się melodia zwykłego dzwonka który był ustawiony od początku w tym telefonie. Odebrałam.
  • - Meg?
  • - Cześć Kim! Słuchaj jest taki pomysł, żeby dziś się zabawić wieczorem. Zabawić? CO masz przez to na myśli? Chcesz, żeby następnym razem naprawiali mi buty bo mogę się w nich jeszcze poruszać?
  • - Co? A z resztą nie ważne. Przecież możesz iść.
  • - Tak? – byłam naprawdę zdziwiona.
  • - Pamiętasz co dziś jest?
  • - Wtorek?
  • - Och nie o to mi chodzi głuptasie!
  • - A więc oświeć mnie, co dzisiaj jest?
  • - Dyskoteka szkolna!
  • - Po pierwsze myślałam że była w piątek tydzień temu a po drugie… mogłaś mówić, że zabawić się to znaczy iść na zwykłą dyskotekę szkolną. Już się bałam że masz na myśli – Tajemniczy chichot przerwał moją wypowiedź.
  • - Dyskoteki szkolne nigdy nie odbywają się w piątki bo w piątki wszystkie dzieciaki siedzą w klubach. Dyskoteka jest dzisiaj.  A ja myślałam raczej o tym że jak masz już pozwolenie od wuja na przyjście na nią to szkoda by ją było zmarnować - słuchałam jej idąc w stronę na początku raczej niechętna, po jej setnym błagalnym proszę w końcu uległam. Powiedziała, że spotkamy się pod szkołą.
  • Kiedy wróciłam do domu Madeline posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
  • - Co tak późno? - Ciotka majestatycznie kroczyła w moją stronę.
  • - Spotkałam się ze znajomymi – skłamałam.
  • - Mogłaś przynajmniej dać znać – jakby ją to obchodziło.
  • - Przepraszam ciociu – burknęłam nie czując w ogóle skruchy i poszłam do pokoju. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z nich krótkie czarne spodenki oraz luźną czarną tunikę która mogła by być również sukienką. Odłożyłam ubrania na bok i z ociągnięciem, lecz poczuciem obowiązku pozbierałam elementy garderoby które leżały tam już od dłuższego czasu. Skarciłam się w myślach za lenistwo oraz bałagan. Cieszyłam się, że spożytkowałam czas siedzenia w kozie pożytecznie i nie miałam już nic do zrobienia. Dochodziła siedemnasta, a dyskoteka zaczyna się o 19. Słyszałam jak Claudia krząta się po korytarzu szczebiocząc pod nosem. Sama jednak pogrążyłam się w lekturze. Godzinę później zabrałam się za szykowanie na dzisiejszy wieczór z pewną dozą wątpliwości. Dyskoteki szkolne choć dostępne dla wszystkich uczniów były przyjemne tylko dla zamkniętego grona. Reszta podpiera najczęściej ściany. Tego nauczyłam się już dawno temu, dlatego też nie uczestniczyłam w tego typu zabawach. Z resztą Meg też. Do dziś. Wydaje mi się, że zaprosił ją Ed dlatego chce tak bardzo iść, ale wolała by mieć jakieś towarzystwo. Mam jednak nadzieję, że nie zostanę piątym kołem u wozu… kogo ja oszukuję, właśnie się na to zgodziłam.
  • Claudii szczęka aż opadła kiedy mnie zobaczyła. I byłam pewna, że nie chodziło jej o to że moja tunika całkowicie przykrywała krótkie spodenki i wydawała się krótką sukienką. Nie chodziło też o to, że moje włosy opadały mi na ramiona delikatnymi falami ani też o ciemno- brązowe botki. Jej zdziwienie nie było wywołane moim wyglądem uznanym przez nią raczej za tani i tandetny a raczej o to, że ja Kimberly Emily Hauer stawiłam się przed domem, aby jednym samochodem z gwiazdą wieczora pojechać na dyskotekę szkolną. Poczułam się głupio i nie na miejscu jednak nie chcąc okazać słabości wślizgnęłam się do limuzyny pierwsza.
  • - Ładna sukienka. Kupiłaś ją w second hand’zie?
  • - Nie wiedziałam, że w ogóle wiesz o istnieniu takich sklepów. Potrzebujesz może płynu do płukania ust?
  • - Słucham?
  • - Boję się o twoje usta z którego wypływają tak straszne i z pewnością zakazane w twoim słowniku słowa jak używane ubrania - posłałam jej promienny uśmiech.
  • - Po co jedziesz dziś na dyskotekę? Nie wolałaś zostać wśród swoich ukochanych książek?
  • - Nawet one nie są w stanie pobić możliwości przebywania z tobą – pochyliłam się rozkładając ramiona, udając, że chcę ją uściskać.
  • - Łe! Nie dotykaj mnie – odepchnęła mnie – nie chcę pachnieć jak Norm.
  • - Jak co? – pierwsze co przyszło mi do głowy to jakiś potwór z komiksów, odmiana trolla albo coś, ale przecież Claudia nie wie nawet co to komiks.
  • - Biedak? Pospólstwo? Norm jak normalny człowiek? Na jakim ty świecie żyjesz? – powiedziała to z oburzeniem w głosie.
  • - A no tak, jak mogłam zapomnieć.
  • - Zatrzymaj tu samochód – kierowca się zatrzymał.
  • - Wysiadaj.
  • - Że co proszę?
  • - Nie dramatyzuj. Stąd już jest niedaleko, a ja nie mogę zajechać pod szkołę z tobą w limuzynie.
  • - A no tak – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej. Posłałam jej piorunujące spojrzenie i otworzyłam drzwi – właściwie też nie zamierzałam podjechać pod szkołę z tobą.
  • Zaraz po tym jak limuzyna odjechała ruszyłam chodnikiem znaną mi trasą. Cieszyłam się, że na wiosnę robiło się ciemno o wiele później, choć niebo było przesłonięte przez ciemne burzowe chmury wciąż było jasno.
  • Sznur czarnych samochodów po kolei podjeżdżał pod szkołę wysadzając śmietankę towarzyską tej szkoły. Ostatnie samochody właśnie odjechały kiedy dotarłam już do wejścia. Spojrzałam na telefon i w tej samej chwili na wyświetlaczu pojawiła się mała plamka, a właściwie kropla, a za nią następna.
  • - No świetnie. Gdzie ona się podziewa? – wybrałam numer Meg.
  • - Halo? Już jesteś? Zaraz tam będę.
  • Deszcz lunął chwilę po tym jak się rozłączyłam. Mogłabym wejść do środka aby nie zmoknąć, ale Meg prosiła wcześniej abym zaczekała na zewnątrz. Jakieś pięć minut później po szkołę podjechał samochód. W środku siedziała Meg, a za kierownicą Eda, jak można się było domyślić
  • - Możemy już wejść?! – przekrzykiwałam szum deszczu oraz silnika samochodu. Było mi zimno.
  • - Nie powiedziałaś jej? – Edward spojrzał na swoją dziewczynę.
  • - Czego?
  • - Jedziemy do Spirali – wyjaśniła ze skruchą przyjaciółka.
  • - Spirala? Co to takiego? – już od samej nazwy kręciło mi się w głowie. To oznaczało kłopoty.
  • - Zobaczysz będziemy się fajnie bawić. W fajnym towarzystwie, a nie to co tutaj. Proszę zgódź się! Nie pojadę tam bez ciebie jeśli tak bardzo chcesz tu zostać… ale tam będzie milej, zobaczysz!
  • - Znów będę miała kłopoty – zagroziłam.
  • - Ależ nikt się nie dowie. Wrócimy zanim dyskoteka się skończy – byłam cała przemoczona, kończyła mis się już cierpliwość i gdyby nie fakt, że ktoś właśnie wybiegł z płaczem ze szkoły prawdopodobnie powiedziałabym nie. Dziewczyna która właśnie wybiegła była cała poplamiona ponczem i płakała jak bóbr. W drzwiach słyszałam śmiech. Wsiadłam na tylne siedzenie.

  • - Ruszaj bo coś mi się wydaję, że nawet wy nie jesteście w stanie zawieźć mnie w gorsze towarzystwo.