sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 3


  • Nowy rozdział! Zapraszam serdecznie do komentowania :D
  • - I odjechała bez ciebie? Nie możliwe! Co za żmija. Powinnaś jej pociąć tę sukienkę jak tylko ją kupi.
  • - Nie kupi. Przynajmniej nie dzisiaj.
  • - No tak… Dobrze, że podwiózł cię wujek. Ale ja na twoim miejscu ciągle bym się na niego gniewała. Ale z drugiej strony, to niezłe z niego…
  • - Nie kończ! To mój wujek, a nie towar w markecie!
  • - Przepraszam. Przeprasza. – Nie wyglądała na skruszoną. – A zmieniając temat. Jesteś pewna, że ten mężczyzna cię już nie śledzi?
  • - Tak. Kto normalny śledziłby nastolatkę w galerii? A czemu pytasz?
  • - Bo tamten facet ciągle nam się przygląda.
  • - Gdzie? – Rozejrzałam się. Rzeczywiście chłopak niewiele starszy od nas przyglądał się nam przez szybę.
  • - Za młody. Tamten był starszy.
  • - Jej super! To znaczy, że chce nas poderwać!
  • - Jej! – powiedziałam bez entuzjazmu. Chłopak puścił do nas oko i ruszył w naszym kierunku.
  • - Cześć dziewczyny. – Przywitał się kiedy stanął przy naszym stoliku. Usiadł koło Margaret. – Mogę się przysiąść? – Idiota już siedział.
  • - Jasne. Jestem Meg. A to Kim.
  • - Cześć. Ja jestem Ed. – Rozłożył ręce na oparciu kanapy na której siedział z Meg, tak, że teraz prawie obejmował ją ramieniem. Ten zboczony uśmieszek i wzrok który wylądował na piersiach mojej przyjaciółki powodował, że nie czułam do niego zbyt pozytywnych uczuć. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam, że miałam na sobie bluzę. – Więc co tu robicie?
  • - Drobne zakupy i ploteczki. A ty? – Meg odpowiedziałam pierwsza. Ja natomiast przyglądałam się mu w milczeniu. Chłopak był wysportowany, miał blond włosy i niebieskie oczy.
  • - Mam się tu z kimś spotkać.
  • - Meg. Kim. – Znajomy głos spowodował, że spojrzałam w innym kierunku. Patrzyłam z niedowierzaniem na chłopaka który usiadł koło mnie.
  • - Świetnie. Czy ten dzień może okazać się gorszy? – Obaj spojrzeli na mnie. Ed z uśmiechem, a Alex ze zdziwieniem.
  • - Nic się nie zmieniłaś - stwierdził. – No chyba, że nie liczyć tego, że tamten stój bardziej mi się podobał.
  • - Odczepisz się jak oddam ci za taksówkę? – Chłopak się zaśmiał.
  • - Wątpię. – Uderzyłam go w ramię. – Au! Za co to?
  • - Za wszystkie kłopoty!
  • - Al jakie kłopoty przysporzyłeś panią? – Blondyn patrzył z rozbawieniem na Alexa.
  • - Nie jestem pewna, czy można je zliczyć.
  • - Nie przesadzaj maleństwo – posłałam jej mordercze spojrzenie. – No jednak trochę kłopotów było.
  • - Al to synonim kłopotów.
  • - Odezwał się! – Odgryzł się Alex. Wygląda na to, że ta dwójka się zna.
  • - Pochwalisz się jakich to problemów ci przysporzył? – Nie. Przecież ja nawet ich nie znałam. Dlaczego z nimi rozmawiałam?
  • - Wczoraj kiedy źle się poczuła Alex dał jej do popicia wódkę.
  • - Która z resztą wylądowała na mojej koszuli. – Wtrącił Alex.
  • - Czego nie wiedział jej… ojciec – ojciec? – i myślał, że jest pijana.
  • - Przecież ona była bardziej trzeźwa niż ja!
  • - Mówiłeś, że nie pijesz. – Wytknęłam mu.
  • - Tak. Ale wtedy nie znałem waszego przyjaciela Bena.
  • - Znalazłeś go? Przeprosiłeś go za nas i powiedziałeś, że pojechałyśmy?  – Zdziwiłam się.
  • - Coś w tym stylu.
  • - O nie wątpię. – Wtrącił się Ed.
  • - Edward zamknij się!
  • - Edward?
  • - Dla przyjaciół Ed. – Uśmiechnął się.
  • - Obaj jesteście stuknięci. A my zadajemy się z normalnymi ludźmi. Ed nie miałeś się przypadkiem z kimś spotkać?
  • - Już się spotkał. – Odpowiedział za niego Alex.
  • - Że wy… - spojrzałam na nich – eh jak to mówią, nieszczęścia chodzą parami. – Spojrzałam na Meg która nie mogła oderwać oczu od Edwarda. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej zauroczonej. Ed też na nią spojrzał i uśmiechnął się zadowolony. Odwróciłam wzrok i natrafiłam na oczy Alexa. Uśmiechał się łobuzersko. – Co się tak uśmiechasz jak pacan? – Wskazał ruchem ręki na Meg i Edwarda, którzy właśnie się całowali. - Meg! – Kopnęłam jej nogę pod stołem. Albo jednak nie jej, ponieważ to Ed spojrzał na mnie z urazą. Jednak się od niej nie odkleił. Poczułam, że twarz chłopaka siedzącego koło mnie zbliża się do mojej. – Nawet o tym nie myśl! – Chłopak tylko się uśmiechnął. – Jestem lesbijką! – W końcu udało mi się zetrzeć jego uśmieszek z pięknej twarzy. Jednak nie na długo. Meg zaczęła śmiać się tak głośno, że wszyscy w kawiarni patrzyli na nas.
  • - Irene by mnie zabiła – burknęłam pod nosem, co wywołało kolejną fale śmiechu. Chłopcy też się śmiali, choć nie mogli wiedzieć o czym mówiłyśmy.
  • - Tym b-bardziej powinnaś… nie mogę! Już mnie brzuch boli od śmiechu! – Zaśmiałam się razem z nią. Ludzie zaczynali tracić zainteresowanie czworgiem nastolatków i wrócili do swoich zajęć.
  • - Czyli nie jesteś lesbijką? – Ed patrzył na mnie wyczekująco. Musiałam być naprawdę niezłym kłamcą.
  • - Tak. Z pewnością. – Albo jednak nie takim dobrym. -Nawet jeśli, to po tym całusie jej orientacja się zmieni. – Jak normalnie nie jestem agresywna, no może nie licząc sytuacji z Claudią, poczułam jak krew napływa mi do twarzy. Uderzyłam go pięścią w brzuch. Pewnie nawet go nie zabolało, ale zawsze coś. Au, nawet jeśli on nic nie poczuł moja ręka natrafiła na twarde mięśnie jego brzucha.
  • - Nawet o tym nie myśl. Nawet jeśli nie jestem lesbijką… - zatrzymałam się. To co?
  • - Jej ojciec by cię zabił. – Dokończyła za mnie Meg.
  • - Dokładnie. – Sprytnie, pochwaliłam koleżankę w myślach.
  • - Ja nie boję się nikogo. – Stwierdził lekko znudzony, jakby musiał powtarzać oczywisty fakt po raz setny.
  • - Tu muszę się zgodzić z Alexem. Źle trafiłyście. – Panowie „jesteśmy najlepsi” siedzą ze mną przy stoliku? Co za zaszczyt, zakpiłam w myślach.
  • - Och doprawdy? W takim razie jeszcze nie miałeś sposobności poznać jej rodziny. – Margaret skwitowała.
  • - Już się nie mogę doczekać wspólnej kolacji zatem. – Kontynuował Alex.
  • - Zaraz zaraz! Ustaw się w kolejce. Ja czekam już 6 lat i jeszcze ani razu nie byłam u niej w domu.
  • - Mieszkasz w więzieniu? – Ed zadał to pytanie bez cienia powagi.
  • - Nie.
  • - Coś w tym stylu – odpowiedziałyśmy w tej samej chwili.
  • - Robi się coraz bardziej interesująco. – Mruknął Alex i spojrzał w szybę. – Ed. – wstał i złapał chłopaka za ramię. – Do zobaczenia dziewczyny. – Wyszli. Odprowadziłam ich wzrokiem. Podeszli do Wysokiego łysego mężczyzny. Dopiero teraz zauważyłam, że Alex jest trochę wyższy od Edwarda, i był trochę bardziej umięśniony. Ogólnie byli zupełnymi przeciwieństwami. Alex z zainteresowaniem przysłuchiwał się mężczyźnie. Edward natomiast ze znudzeniem wpatrywał się w swoje buty. Alex nagle również stracił zainteresowanie rozmową i leniwie oparł się o ścianę. Odwróciłam głowę.
  • - Jak mogłaś go pocałować?!
  • - Był taki słodki. Podoba mi się. O co ci chodzi? Nie wolno mi się całować na pierwszej randce?
  • - To nie była żadna randka. Nic o nim nie wiesz. Spotkałaś go dziesięć minut temu.
  • - Wiem o nim całkiem sporo – uniosłam jedną brew – jest nieziemsko przystojny. Całuje najlepiej na świecie. Ma na mię Edward. Jego przyjaciel to Alex.
  • - Tak i to chyba jego największa wada. Zadaje się też z nieodpowiednim towarzystwem. – Patrzyłam na dryblasa z którym rozmawiali.
  • - Przestań marudzić i ruszmy się stąd wreszcie. O 20 spotykasz się z wujem w restauracji.
  • - Z wujem? Myślałam, że z ojcem.
  • - Nie patrz tak na mnie. Musiałam coś wymyśleć.
  • - Dzięki.
  • - A pro po wymyślania… następnym razem pomyśl dwa razy zanim stwierdzisz, że jesteś lesbijką, bo mój brzuch więcej razy tego nie wytrzyma. Poszli sobie. – Z przykrością stwierdziła Meg kiedy po zapłaceniu rachunku wyszłyśmy przed kawiarenkę. Rozejrzałam się. Rzeczywiście nigdzie ich nie było. Był za to ktoś inny. Ten sam mężczyzna który wcześniej szedł za mną wyszedł za nami z kawiarni i podszedł do witryny sklepowej ukradkiem nam się przyglądając. Poczułam jak przebiega mnie zimny dreszcz. Byłam w miejscu publicznym, z przyjaciółką. Nic nie mogło mi się stać. Prawda?
  • - Meg? – Szepnęłam w stronę przyjaciółki starając zachować się normalnie.
  • - Co jest?
  • - Ciszej – szeptałam. - Widzisz tego mężczyznę który stoi po mojej prawej stronie.
  • - Tak. I co z nim?
  • - To ten sam, który mnie śledził.
  • - Jesteś pewna? Mówiłaś, że nie mogłaś mu się przyjrzeć.
  • - Tak, wiem. Ale jestem pewna.
  • - No nie wiem. Nie wygląda na złodzieja. Jest ubrany w garnitur, chodź z drugiej strony to robi z niego głównego podejrzanego. Idź za mną. Wiem jak go zgubić. – Nie rozumiałam jej logiki, ale posłusznie zrobiłam jak kazała.
  • Nie wiem ile to trwało, ale przeszłyśmy chyba całą galerię. I za każdym razem, gdy myślałyśmy, że już go zgubiłyśmy on znów się pojawiał. Moje nogi odmawiały mi już posłuszeństwa.
  • - A może to ten cały Bill? – Zaczęłam myśleć nad racjonalnym wytłumaczeniem dlaczego ten mężczyzna miałby mnie śledzić.
  • - I łazi za tobą jak prześladowca, zamiast jak wierny pies? – Meg spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
  • - Może masz rację. – Poddałam się.
  • - Mam plan.
  • - Tak wiem. Realizujemy go od godziny. – Powiedziałam zmęczona.
  • - Ten jest lepszy.
  • Powlekłam się za przyjaciółką. Weszłyśmy do jednego ze sklepów. Meg złapała jakieś spodnie, bluzkę i dwie bary kozaków i wcisnęła mnie i siebie do przymierzalni.
  • - To nie jest dobry pomysł, aby teraz przymierzać ciuchy. – Jeśli to był jej genialny pomysł, to jesteśmy zgubione. Na samą myśl, że miałabym wyjść z galerii i po ciemku iść do restauracji, mając świadomość, że on za mną idzie… Ugięły się pode mną nogi.
  • - Ciiii. Zaufaj mi. - Ustawiła budy na ziemi tak jakby ktoś tu stał, a ubrania odwiesiła na wieszaki. – Wychodzimy.
  • - Żartujesz?
  • - Nie. Spójrz za siebie. – Spojrzałam i stwierdziła, że za mną znajdowała się taka sama zasłonaka jak ta, przez którą weszłam.
  • - Wejście z dwóch stron?
  • - Dokładnie. – Skinęła i wyciągnęła mnie z drugiej strony.
  • - Rozumiem, że buty są na zmyłkę, ale ubrania?
  • - Żeby obsługa się nie czepiała, że mierzymy tylko buty w przymierzalni.
  • - Jak często organizujesz ucieczki? – Zażartowałam.
  • - Za rzadko – zaśmiała się – to taka frajda!
  • - Frajda? – Bęc wpadłam na kogoś i aż krzyknęłam. Czyjeś ramiona otoczyły mnie niczym w klatce. Złapał mnie!
  • - To tylko wy. – Odetchnęłam z ulgą kiedy odkryłam, że to nie mój prześladowca, a jedynie Alex.
  • - Tylko my? – Aleks patrzył na mnie z niedowierzaniem. Czułam jego silne mięśnie owinięte wokół mnie.
  • - Kogo się spodziewałyście? – Ed przyglądał się Meg.
  • - Z dwojga złego wolę was. – Skwitowałam i odepchnęłam od siebie Alexa, a przynajmniej próbowałam. – Puszczaj!
  • - Kogo się spodziewałyście? – Zignorował moje polecenie.
  • - Gościa który nas śledzi.
  • - Meg! – Upomniałam ją. – Czy ty potrafisz choć przez chwile nic nie mówić?
  • - Ktoś was śledzi? – Alex spojrzał na Meg.
  • - Nie! – spojrzałam znacząco na Meg – Puszczaj! Idziemy! – Wszyscy mnie zignorowali. – Mówię puszczaj, bo inaczej nigdy nie zostaniesz ojcem! – Zagroziłam mu. Ciężko było mi patrzeć w jego twarz, ponieważ był wyższy ode mnie, i przyciskał moją twarz do swojej klatki piersiowej. – Zgnieciesz mnie! – Poluzował uścisk. Tym razem udało mi się wyswobodzić. Posłałam mu triumfalny uśmieszek.
  • - Meg chodźmy już, bo się spóźnię.
  • - Spóźnisz? Gdzie? – Alex był strasznie ciekawski.
  • - Dlaczego wy zadajecie tyle pytań?
  • - Która godzina – Wtrąciła się Mag. Ed sprawdził godzinę na zegarku.
  • - 19.30 –  odpowiedział, a ja jęknęłam.
  • - Spóźnię się!
  • - Na co?
  • - Na kolację z ojcem. – Odpowiedziała za mnie przyjaciółka.
  • - Gdzie?
  • - W Jb’s Restaurant! Możemy już iść?
  • - Odprowadzimy was – Alex.
  • - Nie trzeba.
  • - Nalegam – naciskał Alex.
  • - Egh. Zgoda. Odprowadzimy was. – Zgodził się Ed. Zaraz, zaraz, czy to nie my powinnyśmy się zgodzić?
  • - Chętnie – wymiękła Margaret. Czy kogoś tu obchodzi moje zdanie? Ręka bruneta wylądowała na moim ramieniu. Strąciłam ją, nie patrząc na niego. Edward zrobił to samo, ale Meg wydawała się wniebowzięta.
  • - Jasne. Może wtedy przynajmniej będzie miał kogo okraść – westchnęłam. Ale chyba poczułam się bezpieczniej. Na zewnątrz było już ciemno.
  • - Nikt nie dałby nam radę.
  • - Z pewnością – potaknęłam Alexowi.
  • - Skąd u młodej dziewczyny tyle sarkazmu?
  • - To się nazywa życie. Zresztą ty też stary nie jesteś. – Rozmawiałam z Edwardem.
  • - Mam 21 lat. Przypuszczam, że jestem od was starszy. Smarkacz ma 19. – Alex uderzył go w głowę.
  • - Licz  się ze słowami!
  • - Dzięki. Stąd już sobie poradzę. – Jasne wejście do restauracji było kilkadziesiąt metrów przed nami. Alex chciał coś powiedzieć, ale Ed się wtrącił.
  • - Ok. W takim razie my już dalej nie idziemy. Do zobaczenia. – Odmachałam Edowi. – A ty Meg gdzie idziesz? Może cię odprowadzić? – Zatrzymałam się w półkroku.
  • - Spokojna głowa. Zajmiemy się nią. – Uśmiechnął się Alex.
  • - Właśnie to mnie martwi. – Zmarszczyłam brwi. Gdyby ktoś ją zaatakował w ciemnym zaułku z pewnością we dwóch dali by mu radę, gorzej, jeśli to oni zaczaili się na nią. Skąd u mnie taka niechęć do nich? To musi być wrodzone.
  • - Nie martw się Kim. Poradzę sobie z nimi – podniosłam brwi. – Nie pocałuję dziś już nikogo.
  • - To im nie ufam, a nie tobie.
  • - Daj spokój baby girl. Nic jej nie będzie.
  • - Nie nazywaj mnie tak!
  • - Przecież to miłe – stwierdził Ed.
  • - Słyszysz baby girl?
  • - Jeszcze jedno słowo i pożałujesz?
  • - Tak? A co niby możesz mi zrobić? – Nic, i o to chodziło, że nic! Zrobił krok w moją stronę, a ja krok do tyłu.
  • - Coś wymyślę – powstrzymałam się od zrobienia kolejnego kroku do tyłu.
  • - Nie wątpię. – Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. Poczułam, że puls mi przyśpiesza. Miałam tak wielką ochotę uderzyć go pięścią…
  • - Biegnij, bo się spóźnisz. – Pośpieszyła mnie przyjaciółka, wyrywając tym samym z sadystycznych myśli. Jak on to robi, że mnie tak irytuje?
  • - Nie ufam im. – Wskazałam palcem na Alexa.
  • - Ja też nie. Myślisz, że nie potrafię się o siebie zatroszczyć?
  • - Nie o to chodzi.
  • - Samochód twojego wu… ojca właśnie odjechał spod restauracji – wahałam się jeszcze przez chwilę. – No idź!
  • - Dobra. Ale jak coś się stanie, to nie zawaham się użyć Billa! – Meg się zaśmiała.
  • - Jasne. Pozwalam.
  • - Jakiego Billa? – Zignorowałam Alexa i poszłam do restauracji. – Jakiego Billa? – Usłyszałam jak Alex ponawia pytanie.
  • - Odpuść młody! – Ed przerwał przyjacielowi. – Naprawdę nie zamierzasz już nikogo dziś całować? – Zwrócił się do Meg.
  • - Taki miałam plan.
  • - Plany się zmieniają.
  • - Przewidziałam to. – Nie wierzę. Ona z nim flirtowała!
  • - Ja się zmywam. – Alex chyba miał dość uroczej parki.
  • - Młody żadnych głupstw!
  • - Będę grzeczny jak baranek. – Potem nic już nie słyszałam. Byłam za daleko.
  • W restauracji było ciepło i całkiem przytulnie. Kobieta za ladą od razu mnie rozpoznała i zaczęła prowadzić, ale o dziwo nie do stolika, tylko do jakiegoś pokoju. Rzadko jadaliśmy poza domem, ale jeśli już szliśmy na kolację na miasto, to zawsze tutaj. Nie rozumiałam jedynie dlaczego zaprowadziła mnie do tego biura.
  • - O co chodzi… – Spojrzałam na kobietę w eleganckim mundurku z przyczepioną plakietkę z imieniem. – Lucy?
  • - Kim! Gdzieś ty się podziewała. – Ci idioci musieli przetrzymać mnie naprawdę długo skoro się spóźniłam. Byłam pewna, że jestem przed czasem. - Dzwoniłem do ciebie tysiąc razy! – Wuj był ubrany jak zwykle w garnitur. Znowu patrzył na mnie gniewnie i z troską za razem.
  • - Tysiąc pierwszy też nic nie da. Mój telefon się zepsuł. – Wyjaśniłam spokojnie.
  • - Jak to się zepsuł? Mogłaś powiedzieć. Mógłbym kazać go naprawić, albo…
  • - To chyba nie możliwe. Zostały z niego tylko szczątki. – Widząc jego spojrzenie zaczęłam wszystko tłumaczyć. – Upadł mi kiedy schodziłam po świętej pamięci drzewie.
  • - Dlaczego mi nie powiedziałaś?
  • - W ciągu ostatnich dwunastu godzin działo się tak wiele, że jakoś ta drobnostka wyleciała mi z głowy.
  • - Drobnostka? A gdyby ci się coś stało? – Dziś na przykład kiedy prześladowca mnie śledził? Przez chwilę się wahałam, czy mu o tym powiedzieć.
  • - Strasznie się o ciebie martwiłem.
  • - Dlaczego?
  • - Ponieważ – zastanawiał się przez chwilę – nie odbierałaś telefonu.
  • - Przecież nawet się nie spóźniłam – wujek zachowywał się dziwnie. – Wciąż mi nie ufasz? Chciałeś sprawdzić gdzie jestem i co robię? – W sumie to miał prawo mi nie ufać. Nie byłam tam gdzie być powinnam.
  • - Nie o to chodzi. Po prostu zawsze odbierasz.
  • - Skończmy już. Umieram z głodu.
  • Nic więcej nie powiedział. Otworzył przede mną drzwi. Usiedliśmy przy stoliku.
  • - Spóźniłaś się.
  • - Jakbym chciała to usłyszeć, to jadłabym w domu z ciotką Irene. – odgryzłam się.
  • - Kim nie przy moim stole. – Mogłabym jeszcze zranić delikatną Księżniczkę?
  • - Dobrze wujku.
  • - Można przyjąć zamówienie?
  • - Dla mnie to co zwykle.
  • - Poproszę Łososia w papilotach z porami i ziołami – że co proszę? Czy papiloty, to nie jest przypadkiem takie coś co się nosi na głowie, żeby mieć kręcone włosy, czy coś?
  • - Poproszę pierś kurczaka w sosie miodowym. – Zamówiłam moją ulubioną potrawę.
  • - Coś do picia?
  • -  Château Pétrus rocznik 1980.
  • - Dla mnie sok pomarańczowy. – Wtrąciłam zanim kelnerka odeszła. Wuj pozwalał pić nam wino do obiadu lub kolacji, mimo że nie byłyśmy jeszcze pełnoletnie. Uważa, że to normalne. Posiłek bez wina to nie posiłek. Ja natomiast nie lubiłam tego smaku. Wystarczyło, że spróbowałam kiedyś na koniuszek języka.
  • - Udały się zakupy?
  • - Och nie! Nie mogłam znaleźć żadnej ładnej sukienki. Znaczy się znalazłam trzy, ale nie mogłam się zdecydować. – Przewróciłam oczami. To straszne! Zakpiłam w myślach.
  • - Trzeba było kupić wszystkie trzy. – Wujek, który sam zaczął ten temat nie wydawał się zainteresowany. Serio? Wszystkie trzy? Jak on będzie ją tak ciągle rozpieszczał…
  • - Tak też zrobiłam. Teraz pozostaje jednak problem którą wybrać. Jeśli nie uda mi się wybrać…
  • - Kupisz sobie czwartą – dokończyłam za nią.
  • - Nie myślałam o tym w ten sposób. Wtedy nie musiałabym wybierać. – Jej co za ulga, nie ma to jak wyrzucić tyle pieniędzy w błoto.
  • - Pozostałe trzy możesz w takim razie oddać.
  • - Oddać? Kto tak robi? – Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziała. Kto? Ja? Ludzie? Wszyscy?
  • - Bambina nie musisz martwić się o pieniądze. Mam ich wystarczająco. Jeśli chcesz też możesz kupi sobie cztery sukienki. – Westchnęłam. Zawsze o tym marzyłam. A biedne dzieci w Afryce nie było stać na kubek wody.
  • - Ale po co mi aż tyle?
  • - Nie wiem – przyznał szczerze – myślałem, że dziewczyny tak lubią. Iść na miasto, coś sobie kupić. Wydać pieniądze. Pochwalić się co się kupiło. Poplotkować o tym.
  • - Papo dziewczyny nie plotkują o ciuchach, tylko o chłopakach. Dlatego kupują ubrania, żeby jakiegoś upolować.
  • - Upolować?
  • - Tak robią wszystkie dziewczyny. – Zapewniła go Claudia.
  • - W takim razie ja nie jestem dziewczyną – zauważyłam.
  • - Nigdy tego nie kwestionowałam. Myślałam, że wiesz. – Posłałam zabójcze spojrzenie kuzynce.
  • - Albo nie jesteś jak wszystkie. – Zauważył wujek. Tak trzymaj! – Przepraszam. Tak mi się wymsknęło. – Spojrzał na Claudię.
  • - Albo jesteś lesbijką. – Zaśmiałam się. No nie mogę. Szkoda, że nie było jej dziś w kawiarni.
  • - Coś jeszcze? Może kosmitą?
  • - Nie masz żadnych dowodów. Nigdy nie miałaś chłopaka. – Miałam ochotę zdjąć jej ten uśmieszek z twarzy.
  • - Ty za to na pęczki. Pewnie wszyscy już wiedzą, że nie jesteś lesbijką. Ciekawa jestem, ilu z nich sprawdzało, czy jesteś dziewicą. – Dlaczego drążyłam ten głupi temat?
  • - Kim nie przy moim stole!
  • - Przepraszam.
  • - Ty się jeszcze nigdy nie całowałaś! – Kontynuowała Claudia.
  • - Skąd możesz to wiedzieć? Może mam chłopaka? Może uprawiałam już seks? – Ależ ona mnie irytowała!
  • - Kim! – Wujek znów zareagował.
  • - Przepraszam. – Miałam dość tej jędzy!
  • - Masz chłopaka? Nigdy mi nie mówiłaś. – Wyglądał na… zawstydzonego? O nie tylko nie to pytanie! – Uprawiałaś…
  • - Nie! Nie, nie, nie. Wujku nie. – Poczułam, że robię się czerwona na twarzy, tym razem nie ze złości. - Jestem wciąż dziewicą, nie mam chłopaka, nigdy się nie całowałam. To takie upokarzające i dziwne rozmawiać o tym z tobą. Możemy już zmienić temat?
  • - Oczywiście. – Wujek też był zadowolony, że zmieniliśmy temat. Panowała niezręczna cisza, potem przyniesiono nasze potrawy i wszyscy zajęliśmy się jedzeniem. Po kolacji przyszedł czas na deser. I na szczęście rozmawialiśmy na luźne tematy. Około 22 wujek kazał nam wrócić do domu. Wyszłam z Claudią przed restaurację. Samochód już tam stał. Ale nie tylko nasz. Obok stała podobna limuzyna. Chłopak który się o nią opierał mrugnął do mnie. Przetarłam oczy wywołując u niego śmiech. Czy on się kiedyś ode mnie odczepi? Nie odwzajemniłam uśmiechu. A nich tu sobie sterczy. Mam nadzieję, że właściciel limuzyny skopie mu tyłek za to, że się o nią opiera. Wsiadłam do samochodu razem z Claudią. Na moje szczęście nie odezwała się do mnie ani razu. Pochłonięta była pisaniem smsów . Totalnie wykończona rzuciłam się na łóżko zaraz po powrocie do domu. Mogłam w końcu zamknąć drzwi, choć nie na klucz, ale zawsze coś. Kątem oka zauważyłam, że moje okno ma teraz dziwny mechanizm przyczepiony obok. Nie miałam jednak siły teraz się tym zajmować. Jutro należałoby jednak przedyskutować ten beznadziejny pomysł z wujem. Całą energię skierowałam w stronę nóg i resztkami sił weszłam pod prysznic. Poczułam się o niebo lepiej. Umyta i w czystej piżamie przykryłam się po uszy miękką kołdrą zapadając się w miękkim materacu. Poczułam, że odpływam i nie próbowałam się bronić. Sen to coś czego potrzebowałam.
  • Moje powieki były z rana cięższe niż wczoraj. O ile godzinę 12 można było nazwać rano. Zastanawiający był fakt, że nikt nie obudził mnie o dziewiątej na śniadanie. Czyżbym została wydziedziczona z rodziny? Rozejrzałam się sennie po pokoju. Nic nie wskazywało na to, że już tu nie mieszkam. Przetarłam oczy i ziewnęłam. Chyba czas wstawać. Sięgnęłam po spodnie i zatrzymałam się w pół ruchu. Ale skoro nikt się mnie dziś nie czepia, to może nie muszę dziś robić nic? Zamiast spodni wyciągnęłam z szafy szlafrok. Zapowiadał się całkiem miły dzień. Założyłam kapcie na nogi i ostrożnie, po cichu uchyliłam drzwi. Wystawiłam głowę i rozejrzałam się ostrożnie. Pusto. Podeszłam do schodów i zjechałam po poręczy, omal nie gubiąc jednego pantofla. Wylądowałam miękko na podłodze. Na palcach weszłam do kuchni drugimi drzwiami omijając jadalnię. W kuchni natrafiłam na Madeline. Patrzyła na mnie jak na zjawę. Położyłam palec wskazujący na własnych ustach.
  • - Cii. Mnie tu nigdy nie było. Zmywam się do ogrodu.
  • - W piżamie i szlafroku?
  • - Ciii nie mów jędzy.
  • - Jędzy? – Upst.
  • - Ciotce.
  • - Nie będzie ci zimno w samym szlafroku?
  • - Nie. Dziś jest chyba nawet cieplej niż wczoraj.
  • - Chcesz herbatę?
  • - W sumie to całkiem dobry pomysł.
  • - Jaką herbatę?
  • - Sama mogę sobie zrobić.
  • - Za co oni mi płacą? – Zapytała kiedy zaczęłam sama zaparzać sobie napój.
  • - Za zmienianie tac z szynkami. I za robienie najlepszych na świecie kanapek do szkoły. A przy okazji. Nie wiesz dlaczego nikt nie męczył mnie dziś ze śniadaniem?
  • - Nie wiem. Pan Accardi kazał nie budzić panienek.
  • - To dziwne. Jest teraz w domu?
  • - Nie wiem. Nie widziałam go od rana kiedy poinformował mnie, żeby was nie budzić.
  • - A ciotka Irene?
  • - Pani Accardi wyjechała do miasta zaraz po śniadaniu. – Poczułam, że mój brzuch zaczyna burczeć na samą myśl o śniadaniu. – Jesteś głodna?
  • - Chyba nie pogardziłabym jakąś kanapką do tej herbaty – Sięgnęłam w stronę świeżych bułek. Ale czyjaś ręka mnie wyprzedziła.
  • - Myślałam, że płacą mi za najsmaczniejsze kanapki na świecie. – Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech. Przyglądałam się uważnie jak robi mi śniadanie i co jakiś czas podjadałam plasterek ogórka.
  • - Dziwny ten dzień. Kiedy wraca ciotka?
  • - Na kolację. Claudia ma się z nią spotkać w mieście o 14.
  • - Hmmm… A wuj?
  • - Nie wiem.
  • - Czyli mam cały dom dla siebie przez cały dzień? – Kusząca perspektywa.
  • - Na to wygląda. Twoje kanapki. – Podała mi tacę z równo poukładanymi kanapkami.
  • - Dzięki. – Cmoknęłam powietrze koło jej policzka. Spojrzała na mnie karcąco. – No co? To nie są czasy niewolnictwa, że nie wolno mi się z tobą przyjaźnić. Ty tu pracujesz, a nie służysz.
  • - Korzystaj lepiej z dnia. Jutro wracasz do szkoły.
  • - Wiem, wiem. – Wyszłam przez drzwi kuchenne i skierowałam się w stronę mojej ulubionej części ogrodu. Jutro znowu szkoła i jedynym pocieszeniem jest fakt, że to oznacza, że spotkam się z Meg. Usiadłam na huśtawce starając się jej nie rozbujać, aby talerz z kanapkami nie upadł kiedy ustawiłam go na kolanach. Kiedy wszystko już zostało opróżnione odłożyłam naczynia delikatnie na ziemi. Tak właściwie, to chyba jeszcze nie odrobiłam lekcji… Ten weekend był pełen wrażeń, więc nie dziwne, że o tym zapomniałam. Zajmę się tym, ale jeszcze nie teraz. Szkoda, że nie wzięłam ze sobą książki. Historie z książek są takie niesamowite. Dziewczyna spotyka niegrzecznego chłopaka i choć na początku go nienawidzi, potem zaczyna coś do niego czuć. Chłopak się zmienia i żyli długi i szczęśliwie. Albo historia kopciuszka, albo wzruszające wyciskacze łez. Wszystko wydaje się wspaniałe. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu wstałam i wróciłam do domu przez kuchnie zostawiając po drodze kubek i talerz. Na schodach spotkałam Claudię. Minęłyśmy się bez słowa. Dziewczyna śpieszyła się chyba, bo szybkim krokiem wyszła przez frontowe drzwi. No tak miała się spotkać z ciotką o 14. Weszłam do pokoju, usiadłam przy biurku i zaczęłam odrabiać lekcje. Było ich całkiem sporo i chcąc nie chcąc spędziłam nad nimi prawie całe popołudnie. Kiedy zeszłam na dół kolacja była już przyszykowana. Byłam pierwsza w jadalni. Zajęłam swoje miejsce przy stole. Chwilę później do pokoju weszła ciotka Irene. Na mój widok jej twarz się rozpromieniła. Posłała mi szeroki uśmiech. Zdziwiłam się, ale postanowiłam to zignorować. Sytuacja powtórzyła się jednak kiedy Claudia usiadła do stołu. O co tu chodzi? Czy wszyscy dziś powariowali? Wuj wszedł do jadalni, zanim zdążył usiąść moja kuzynka zerwała się z krzesła i podbiegła do niego rzucając się na jego szyję.
  • - Tatku jesteś kochany! – Wuj mruknął coś w odpowiedzi.
  • - Kochanie musimy ustalić dużo szczegółów. Listę gości…
  • - Nie teraz – uciął wujek.
  • - O co chodzi? – Nie wytrzymałam.
  • - Nie wiesz? Będę debiutantką. Tata wyprawia tegoroczny bal dla debiutantek. Może decydować kto w tym roku wejdzie do towarzystwa, a kto nie. – Debiutantką… odkąd tu przyjechałam słyszałam o tym co roku. Każda dziewczyna z wyższych sfer planowała jaką suknię kupi i z kim na nim się pojawi zanim skończyła dziesięć lat. Ja też myślałam nad tym kilka razy. Wyobrażałam sobie jak schodzę po wielkich marmurowych schodach w białej balowej sukni i obowiązkowo w białych długich rękawiczkach... – A co z Kim? – Claudia spytała z uśmiechem. – Ona też będzie miała debiut w tym roku? – Pytanie wydawało mi się zbędne. Skoro bal był wystawiany u nas a wujek mógł decydować kto bierze w nim udział, to dlaczego niby miałabym nie…
  • - Nie ma mowy! – Pan domu prawie krzyknął. Musiałam pilnować się, aby moja szczęka nie opadła z zaskoczenia, ale nic nie mogłam poradzić na napływające mi do oczu łzy.
  • - Ale… - czułam w gardle wielką gulę która uniemożliwiała mi powiedzenie ani słowa więcej.
  • - Nie ma żadnego ale. – Wujek kontynuował jedzenie i nie spojrzał na mnie nawet. Kiedy poczułam, że łzy płyną strumieniami po moich policzkach wstałam raptownie od stołu przewracając przy tym krzesło. Wybiegłam z pokoju nie patrząc za siebie. Nikt nie próbował mnie nawet zatrzymać. Kiedy znalazłam się w pokoju żałowałam, że nie mam drzwi na klucz. W przypływie nagłego impulsu przesunęłam jedną z lżejszych szafek pod drzwi. Następnie rzuciłam się na łóżko. Pewnie dla kogoś ubogiego moja histeria wydawać by się mogła śmieszna, ale to było naprawdę ważne wydarzenie, tylko że to nie był najważniejszy powód. Po prostu czułam się jakby moje serce rozbito na setki małych kawałeczków. Wujek nie pozwolił mi iść, a ja nie rozumiałam dlaczego. Dlaczego był dla mnie taki zimny? Dlaczego mi nie pozwolił?  Czy tak naprawdę przeszkadza mu to, że tu mieszkam? Nie chce wyprawiać balu dla kogoś innego niż jego córka? Poczułam, że mój oddech był niestabilny, łapałam powietrze jakbym wypłynęła na powierzchnię wody po długim wstrzymywaniu oddechu. Zamknęłam oczy chcąc powstrzymać płynące łzy oraz uspokoić oddech. Kiedy je otworzyłam złapałam ostrość na niewielkim pudełku leżącym na mojej szafce nocnej. Kiedy wzięłam je do ręki jakaś mała karteczka spadła na ziemię. Zajrzałam pod łóżko ale nic tam nie było. Musiało mi się wydawać. Pociągnęłam nosem, wytarłam resztki łez z policzków i otworzyłam pudełko. Telefon. Biały, dotykowy telefon komórkowy. W samą porę. Pomyślałam i wyjęłam go z opakowania. Włączyłam go i od razu wpisałam numer przyjaciółki. Odebrała po dwóch sygnałach.
  • - Cześć kochana! Skąd masz swój stary numer? Udało ci się odzyskać stary numer na nową kartę? – Nic nie odpowiedziałam. – Słyszałam, że twój wuj wyprawia bal debiutantek. To dopiero będzie zabawa! Myślisz, że Ed… Płaczesz? – Nic nie odpowiedziałam, znów zaczęłam cicho chlipać.
  • - Co się stało Maleństwo?
  • - Nic ważnego. Ja tylko… nie idę na bal debiutantek.
  • - Jak to nie idziesz? Przecież tyle razy… - Zaczęłam płakać głośniej. – Przepraszam, nie chciałam cię jeszcze bardziej zasmucić. Dlaczego nie idziesz?
  • - Wuj mi nie pozwolił.  – Po drugiej stronie zapadła cisza.
  • - Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Jak się czujesz.
  • - Nie wiem. Mam już dość tego weekendu.
  • - Ja też Maleństwo. Ja też. Chcesz mi opowiedzieć co się stało?
  • - Ale właściwie, to nie ma co opowiadać. – Westchnęłam i po krótce opisałam całe zajście w jadalni.
  • - Nie rozumiem.
  • - Może wciąż jest na mnie zły za klub? A może uważa, że tylko jego córka na to zasługuje. Właściwie nie mogę go obwiniać, nie jest mi nic winny. Nie ma obowiązku wyprawiać mi balu, ale nie rozumiem dlaczego musiał to przedstawić w taki sposób. - „ Nie ma mowy!” te słowa jeszcze do tej pory dźwięczały mi w uszach.
  • - Może jędza mu namąciła w głowie? Albo Claudia?
  • - Wiesz tak samo dobrze jak na, że mojemu wujowi nie można ta łatwo namieszać w głowie.
  • - No tak. Ale nie myśl już dzisiaj o tym. Powinnaś wcześniej położyć się spać, a jutro na spokojnie się tym zajmiemy.
  • - Tylko czy teraz zasnę?
  • - Spróbuj, na pewno wciąż jeszcze wszystkiego nie odespałaś. – Jej głos był kojący.
  • - Dzięki za rozmowę.
  • - Zawsze do usług. Dobranoc.
  • - Dobranoc. – Rozłączyłam się. Odłożyłam telefon i  weszłam do łazienki. Wzięłam długi ciepły prysznic i wróciłam do łóżka. Zgasiłam światło i mimo wczesnej pory próbowałam zasnąć. Sen jednak nie przychodził, włączyłam więc lampkę nocną i zaczęłam czytać… „ Kiedy dwójka nowożeńców odjeżdżała, tłum ludzi wiwatował na ich cześć. Wiedzieli, że czeka ich lepsze jutro.” Książka się skończyła, ale sen nie przyszedł. Za to noc również dobiegała końca. Byłą czwarta rano. Zgasiłam światło i w ciemnościach zaczęłam wymyślać własną historię.
  • Ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Nie mając siły podnieść ciężkich powiek obróciłam się tylko na drugi bok.
  • - Panienko pora wstawać. Jest siódma rano. Za dwie godziny zaczyna się szkoła. – Otworzyłam sennie oczy.
  • - Już wstaję.
  • Wygląda na to, że jednak udało mi się w końcu zasnąć, spałam może jakieś dwie lub trzy godziny. Czując zmęczenie przeszywające moje ciało ubrałam się z trudem. O ósmej zeszłam na śniadanie, które jadałam tylko z Claudią. Wuj w tygodniu wstawał wcześniej, a ciotka później.
  • - Dzień dobry. – Przywitała mnie radośnie Claudia. – Jak się spało? – Spojrzałam na nią posępnie. – Uznam twoje milczenie za odpowiedź. – Możesz je sobie uznać nawet za pytanie, pomyślałam gniewnie. Zjadłam szybko śniadanie i wyszłam z domu. Claudia jeździła samochodem do szkoły, ale ja wolałam chodzić na nogach, nawet jeśli zajmowało mi to dwadzieścia minut. Spacer z rana dobrze mi robił. Kiedy przechodziłam koło starego opuszczonego domu niedaleko szkoły, przez niektórych uważanego za nawiedzony, poczułam chłód bijący od szarych murów. Okna już dawno wybite wyglądały jak czarne dziury. Bez końca. Przyśpieszyłam kroku, bo choć w duchy nie wierzyłam, miejsce to nawet w dziennym świetle przyprawiało o ciarki na plecach. Wiązały się z nim też pewne wspomnienia, o których wolałam nie myśleć. Dwa budynki dalej stała nowoczesna i rozległa prywatna szkoła „ Ravmedina High School”. Liceum dla bogatszej części miasta. Weszłam przez otwartą żelazną bramę, idąc aleją dotarłam przed drzwi szkoły. Uczyłam się w niej dopiero niecały rok. Wyjęłam odpowiednie książki z szafki i poszłam do klasy w której miałam pierwsze zajęcia. W kasie panowało wyjątkowo duże zamieszanie. Z podniesionych głosów wychwyciłam szczątki zdań na temat balu debiutantek. Ktoś wspomniał też o nowych uczniach, ale ponieważ ten temat drążono już od tygodnia nie była to największa sensacja. Nikt nie mógł przyćmić tak ważnego dla tej szkoły wydarzenia jak bal debiutantek. Meg miała rację z tym, aby spojrzeć na to z perspektywy dzisiejszego dnia. Wciąż było mi strasznie smutno z powodu tego, że nie pójdę i z powodu zachowania wuja, ale nie aż tak jak wcześniej. Meg jeszcze nie przyszła. Zajęłam więc swoje miejsce. Claudia na szczęcie nie chodziła do mojej klasy. Wraz z dzwonkiem moja przyjaciółka pojawiła się w drzwiach i podeszła do mojej ławki.
  • - Jak się czujesz?
  • - Lepiej. – Posłałam jej szczery uśmiech, na co ona lekko się rozluźniła. Nie zdążyłyśmy zamienić ani słowa więcej, ponieważ do klasy weszła nauczycielka i zaczęła się lekcja. Mniej więcej w połowie drzwi otworzyły się na oścież i do klasy wszedł wysoki i przystojny chłopak. Miał kręcone czarne włosy i brązowe oczy. Miał na sobie białą bluzkę, czarną skurzaną kurtkę, ciemne spodnie i długi naszyjnik z przywieszką w kształcie kła. Nie zwracając uwagi na nauczycielkę zaczął rozglądać się po klasie.
  • - Przywitajcie proszę nowego ucznia. Może się przedstawisz? – Nowy wydawał znudzony całą tą procedurą.
  • - Daniel Spencer. – Podszedł do jedynego wolnego miejsca tuż przede mną. Po klasie przeszły szepty dziewczyny zachwycały się urodą nowego.
  • - Nic więcej?
  • - Drogie imię? – Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Urażona nauczycielka nie drążyła dłużej tematu i zajęła się prowadzeniem lekcji. Nikt jednak nie mógł ponownie skupić uwagi na niej. Przyglądałam się czarnym lokom siedzącego przede mną chłopaka. Lekcja w końcu dobiegła końca a nauczycielka wyszła. Właśnie skończyłam pakować torbę kiedy w pomieszczeniu zrobiło się nagle zupełnie cicho. Podniosłam głowę aby sprawdzić dlaczego nagle wszyscy umilkli. Mój wzrok zatrzymał się na wysokim chłopaku stojącym w drzwiach. Nie wiedząc co robić po prostu stałam w miejscu. Meg już poszła, śmieszyła się do szafki. W klasie zostało tylko kila dziewczyn które nie mogły zdecydować się na którego chłopaka powinny patrzeć. W postawie najnowszego przybysza było jednak coś groźnego i odpychającego.
  • - Spadajmy stąd. Mam już dość na ten tydzień. O jedną lekcję za długo jak na ten tydzień.
  • - 20 minut. – Poprawił go Daniel wyraźnie zadowolony na widok chłopaka. – W takim tempie będziemy musieli przeprowadzić się do Nowego Jorku, żeby znaleźć jakąś szkołę która cię przyjmie.
  • - Nie wiedziałem, że masz coś przeciwko podróżą.
  • - Ależ skąd. Tak tylko myślę, że jak chcesz już naciągnąć starego na forsę, to może Europa? – Zaśmiał się dźwięcznie nowy.
  • - Długo zamierzasz jeszcze szczebiotać, czy ruszysz w końcu tyłek? – Chłopak w prostych włosach, ubrany cały na czarno wciąż stał w drzwiach, mówił przyjaznym tonem. No świetnie. Wygląda na to, że się znają. Zaraz cała ta rozmowa… czy oni obaj chodzą do tej szkoły? Chłopak obrócił się w drzwiach, w tym właśnie czasie nasze oczy się spotkały. Zamiast o 180 stopni obrócił się o 360 stopni i znów stał przodem do klasy.

  • - Baby girl. – Uśmiechnął się łobuzersko. Poczułam, ze się czerwienię.

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 2


  • Kolejny rozdział. Zachęcam do komentowania :D
  • Moje oczy były już tak ciężkie, że pewnie bym zasnęła, gdyby nie straszliwy hałas za oknem. Trwało to chwilę, zanim zdecydowałam się podejść do okna i sprawdzić co się dzieje. Poczułam, że kręci mi się w głowie, chyba z przemęczenia. Przytrzymałam się framugi i wyjrzałam za szybę. Mój pokój był z widokiem na piękny i zielony ogród, choć część widoku zasłaniały liście z gałęzi która wysunięta była aż pod moje okno. Coś było nie tak, i albo był huragan, albo ktoś potrząsał drzewem. Pod dębem stało kilku mężczyzn ubranych w stroje robotnicze których kolor przypominał zgniłą pomarańczę. Jeden z nich trzymał w ręce piłę motorową. Patrzyłam przez chwilę na tę scenę i nic do mnie nie docierało. Co oni robią w ogrodzie? Znów zachciało mi się płakać. Nie wiem tylko czy dla tego, że wuj mi nie ufa, czy dla tego, że lubiłam to drzewo. A może i jedno, i drugie? Nie uroniłam jednak ani jednej łzy. Najwyraźniej nie zostało już nic po przepłakanej całej nocy. Zauważyłam, że jeden z mężczyzn który właśnie przyszedł był ubrany w elegancki garnitur i już wiedziałam kto to jest. Kiedy oczy wuja spojrzały w moim kierunku schowałam się z pola widzenia. Wskoczyłam z powrotem na łóżko. Nie wiedziałam która jest godzina, ale to nie miało znaczenia, skoro i tak zamierzałam zostać w łóżku na zawsze. Nakryłam się cała kołdrą.
  • - Panienko Hauer? – Usłyszałam głos Madeline. – Kim? – dodała ciszej, kiedy nie odpowiedziałam.
  • - Idź sobie! Chcę umrzeć! Wszyscy mnie nienawidzą!
  • - Proszę się nie zachowywać jak pięciolatka. Pan kazał przyjść panience na śniadanie.
  • - Ale ja nie chcę. Powiedz mu, że mam kaca.
  • - Panienko!
  • - Nie wiem jak czuje się ktoś kto ma kaca, ale ja z pewnością czuję się podobnie, albo nawet gorzej.
  • - Wyjdź. Chyba nie chcesz jeszcze bardziej go rozzłościć? – Klamka się poruszyła, ale drzwi pozostały zamknięte.
  • - Idź sobie! – Przykryłam sobie głowę poduszką. Przez chwilę nic się nie działo, potem klamka znowu się poruszyła, tym razem mocniej. – Idź i powiedz mu, że mam kaca, że wczoraj dostałam od nieznajomego chłopaka kieliszek czystej wódki, albo… - Drzwi wyleciały z zawiasów robiąc przy tym sporo hałasu. Dobrze, że miałam zakrytą twarz. Wolałam nie widzieć co się tam dzieje.
  • - Co powiedziałaś?! – W tym momencie najlepszą opcją było udawanie, ze mnie tu nie ma. Może jak nie zauważy ruchu, to sobie pójdzie. Najważniejsze to nie okazywać strachu. Oni zawsze wyczuwają strach. Nagle zaczął śmieszyć mnie czarny humor i omal nie wybuchłam śmiechem, jako reakcja na własne myśli. O dziwo nikt nie ściągnął ze mnie kołdry ani poduszki. Nikt nie krzyczał, właściwie to zrobiło się całkiem cicho. Podniosłam delikatnie nakrycie z oczu i rozejrzałam się po pokoju. Był pusty. Nikogo w nim nie było. Mogłabym uznać, że tylko wydawało mi się, że ktoś tu był, gdyby nie drzwi które leżały na ziemi. Zostawił mnie w spokoju. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Powinnam płakać, czy się śmiać? Wyjrzałam za okno. Mężczyźni przywiązali jakieś dziwne liny do gałęzi ciągnąc je w przeciwną stronę niż willa. Ten, który trzymał piłę motorową odskoczył, kiedy drzewo zaczęło majestatycznie spadać w dół. Właściwie nie miałam już po co płakać. Nie została we mnie ani jedna kropla wody. Wszystko wsiąknęło w poduszkę. Robotnicy zaczęli ciąć dąb kawałek po kawałku. Byli już w połowie kiedy usłyszałam za sobą kroki. Spojrzałam na łóżko oceniając, czy doskoczę na nie z tej odległości.
  • - To tutaj. – Maddie wskazała kobiecie po czterdziestce na mój pokój.
  • - Skoro tamta pannica to Claudia, to ty w takim razie musisz być Kim. Ja jestem doktor Moller – rzuciłam im obu zdziwione spojrzenie. Kobieta o czekoladowych włosach spiętych w kucyk i drobnych okularach na nosie weszła do pokoju omijając drzwi. – Przyszłam pobrać ci krew.
  • - Poprać mi krew? – Złapałam się za parapet.
  • - Zbladłaś. Dobrze się czujesz?
  • - Ale po co? – Zignorowałam jej pytanie.
  • - Pan Accardi poprosił mnie o zbadanie waszej krwi pod względem obecności alkoholu i narkotyków.
  • -Narkotyków? – Gdybym miała teraz przed sobą lustro pewnie byłabym blada jak płótno. Ale i tak najgorsze było uczucie zdrady. Jak wuj mógł pomyśleć, że coś brałam? - Ale ja nie piłam, ani nie brałam żadnych narkotyków!
  • - W takim razie badania nie wykażą ich obecności. – Pani doktor podeszła do mojego łóżka, a ja mocniej złapałam za parapet.
  • - Ale ja naprawdę nic nie brałam!
  • - Więc nie masz się czego bać. – Uśmiechnęła się do mnie, ale jej uśmiech nie dotarł do oczu. Ona też mi nie wierzy.
  • - Nie boję się wyniku. Tylko igły. – Wyjaśniłam. Kobieta się zaśmiała.
  • - To potrwa tylko minutkę. Usiądź tu. – Poklepała miejsce koło siebie na moim łóżku. Usiadłam tam gdzie mi kazała.
  • - Jeżeli to spowoduje, że wujek mi uwierzy – podałam jej rękę. - Miejmy to już za sobą. - Zamknęłam oczy kiedy poczułam, jak kobieta przejeżdża wilgotną gazą po mojej ręce, a następnie zapina opaskę uciskową powyżej łokcia. Poczułam małe ukłucie i starałam się myśleć o wszystkim tylko nie o igle wbitej w moje ciało z której wylatywał życiodajny płyn…
  • - Koniec. – Kobieta odpięła opaskę i podała mi gazę a następnie zgięła moją rękę w łokci. – Trzymaj tak przez chwilę. – Poczułam, że ciągle mi słabo, choć pani doktor już schowała igłę do torby. Odchyliłam się do tyłu i położyłam na plecach. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. – Wyniki będą jutro. – Jęknęłam i otworzyłam oczy.
  • - Dopiero jutro? Nie można tego przyśpieszyć? – Wygląda na to, że nikt nie zamierza uwierzyć w moją wersję dopóki nie zobaczą wyników. Nie mogłam czekać kolejnej doby.
  • - Zobaczę co da się zrobić. – Powiedziała uprzejmie. – Powinnaś odpocząć. Wyspać się i coś zjeść.
  • - Nie sądzę, abym wzięła cokolwiek do ust.
  • - Źle się czujesz?
  • - To zależy. Wie pani jak to jest kiedy nikt pani nie wieży a najgorsze jest to, że sama doprowadziłam do tego,  że straciłam zaufanie bliskich.
  • - Doktor Moller? – Głos wuja grzmiał z korytarza. Spojrzałam na Maddie i pokiwałam przecząco głową. Nie mów mu, że tu jest! Myślałam gorączkowo.
  • - W pokoju panienki Hauer panie Accardi. – Madeline zignorowała moją prośbę.
  • - Ty też mi nie wierzysz? – Poczułam ukłucie w sercu, a potem kolejne kiedy wuj stanął w progu.
  • - Były jakieś problemy? – Spytał w stronę pani Moller.
  • - Tylko drobne. – Wuj mroził mnie wzrokiem. Spojrzałam na doktor Moller. Dlaczego to powiedziała? – Kim boi się igieł. – Wytłumaczyła.
  • - Gdyby tylko o to chodziło. – Twarz wuja nie wyrażała już gniewu, tylko zmęczenie i troskę. – Maddie odprowadź panią doktor do drzwi. – Spojrzałam na gosposię z błaganiem w oczach. Nie zostawiaj mnie samej z wujem. Czułam, że było by to bardzo nie zręcznie. Madeline rzuciła mi przepraszające spojrzenie i wyszła razem z doktor Moller. Spuściłam wzrok.
  • - Szykuj się na śniadanie. – Jego głos był surowy.
  • - Ale jest za już po dziewiątej.
  • - Przesunąłem śniadanie na dziesiątą, a w tym czasie kazałem wam zbadać krew. – No tak, nie możemy dopuści do tego, żeby Claudii się coś stało. Zaczęłam zastanawiać się, czy ona odważyła się pić lub brać narkotyki.
  • - Wolałabym zostać w pokoju. – Wiedziała, że poleceniom wujka nie należy się sprzeciwiać, ale naprawdę nie miałam ochoty zasiąść przy stole w jadalni z rodziną Accardi. Nie dziś. Nie nigdy.
  • - A ja wolałbym, żebyś nie wymykała się do klubów razem z Claudią. – A więc to jednak chodzi o Claudię. Ulżyło mi trochę.
  • - Przepraszam. Przepraszam. Popełniłam błąd, wiem i przepraszam – zaczęłam nerwowo bawić się włosami. Po chwili dodałam bardzo cicho – ja też jestem człowiekiem, ludzie… - ugryzłam się w język. Mam nadzieję, że wuj nic nie usłyszał.
  • - Ubierzesz się i zejdziesz na śniadanie. Potem będziesz mogła odespać. – Przygryzłam golną wargę i nic więcej już nie powiedziałam. Wuj wyszedł z pokoju.
  • Weszłam pod prysznic i wzięłam szybką zimną kąpiel. Potem owinęłam się w ręcznik i spojrzałam w lustro. Wyglądałam strasznie. Miałam olbrzymie podkowy pod oczami. Przekrwione i napuchnięte oczy. Byłam blada. Przeczesałam włosy szczotką, ale nie ich nie suszyłam. Ubrałam na siebie dżinsy i zwykły T-shirt. Była godzina 9.55. Wzięłam głęboki wdech.
  • - Nie ma to jak rodzinne śniadanie – stwierdziłam z sarkazmem.
  • Na korytarz wyszłam przechodząc po moich drzwiach które wciąż leżały na podłodze. Na korytarzu wpadłam na blond loki Claudii i jeśli nie doznałam żadnego urazu od samego upadku jej wzrok z pewnością by mnie zabił.
  • - Mam nadzieję, że dużo wczoraj wypiłaś. Jaką masz karę? A może ojciec czeka, aż przyjdą wyniki? – Bla, bla, bla przekręciłam oczami.
  • - Nie wiem czy ciotka zdoła uratować twoją twarz kiedy wylądują na niej moje pazury!
  • - Grozisz mi? – Bim bam …1… Bim bam …2… Bim bam …3… Bim bam …4… Bim bam ...5… Bim bam …6… Bim bam …7... Bim bam …8... Bim bam …9... Bim bam …10! Rozległ się dźwięk zegara.
  • - Dziesięć. – Spojrzała na mnie jakbym właśnie powiedziała coś w niezrozumiałym jej języku. – Dziesiąta. Śniadanie. – Dodałam. Z gracją zbiegła po chodach. Wstałam z podłogi i zrobiłam to samo. Otworzyłam drzwi do jadalni, sekundę po tym, jak Claudia zamknęła mi je przed nosem.
  • - Znowu się spóźniłaś! Ty… - Zaczęła ciotka, ale kiedy drzwi za mną znów się otworzyły zamilkła.
  • - Skoro jesteśmy już wszyscy proponuję zacząć śniadanie. – Głos wuja nie wyrażał żadnych uczuć. Usiadłam na swoim miejscu naprzeciw Claudii. Obok niej siedziała ciotka Irene. A u szczytu stołu siedział wuj Angelo.
  • - Papo. – Moja kuzynka zaczekała aż oczy wszystkich spojrzą na nią. – Chciałabym iść dziś na zakupy.
  • - Masz szlaban. Zablokowałem twoje wszystkie karty kredytowe. – Zero złości. Jedynie znużenie. Ach on musiał ją naprawdę kochać. Przebaczał jej każdy wybryk.
  • - Ależ papo! Za tydzień będzie prawie ostatnia dyskoteka w naszym liceum przed wakacjami!
  • - Nie masz po co kupować sukienki, skoro i tak nie idziesz. – A jednak dostała jej się kara. Ciekawe więc co zostało zaplanowane dla mnie. Westchnęłam ciężko, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
  • - Nie wzdychaj przy stole. – Skarciła mnie ciotka, ale nie była surowa.
  • - I tak przecież nie zamierzasz iść. Czyż nie? – Posłałam spojrzenie Claudii. Oczywiście, że nie zamierzała. Szczególnie po ostatnim wybryku.
  • - Jakże bym śmiała. – Odpowiedziałam kuzynce z głupkowatym uśmiechem na ustach. – Nie ośmieliłabym się zepsuć ci zabawy. – Dodałam i zajęłam się przeglądaniem zawartości stołu. Dziś na śniadanie były naleśniki, sos klonowy, kilka rodzajów dżemów i powideł, herbata, mleko, kakao... Poczułam burczenie w brzuch. Sięgnęłam po jednego z naleśników i polałam go syropem klonowym. Odkroiłam kawałek widelcem i włożyłam do ust. Były pyszne. Nie jadłam niczego od wczorajszego obiadu w stołówce szkolnej. Nalałam sobie mleka do szklanki. Poczułam, że ktoś wciąż mi się przygląda. Podniosłam głowę. Nie był to karcący wzrok ciotki, ani nienawistny wzrok Claudii. Spojrzałam w bok. Wujek przyglądał mi się w zamyśleniu. Posłałam mu blady uśmiech i wróciłam do jedzenia.
  • - Dyskoteka jest w waszym liceum? – Znowu ten temat? Rozpieszczona księżniczka dostanie co chce.
  • - Tak papo.
  • - Claudia jest dopiero w liceum. Powinnam mieć trochę zabawy. – Wtrąciła się ciotka.
  • - Czy nie miała zabawy dziś w nocy? – Pytanie było skierowane do ciotki, ale nawet ona wiedział, że nie powinno się na nie odpowiadać.
  • – Claudia i Kim zasługują na trochę zabawy. – Co proszę? Omal się nie zakrztusiłam. Ja zasługuję na coś? Patrzyłam na ciotkę w osłupieniu. Co ona tym razem kombinuje. Moja kuzynka wyglądała na tak samo zdziwioną.
  • - Dobrze. Niech i tak będzie. Jeśli wyniki badań wskażą wynik negatywny na obecność czegokolwiek w waszej krwi, możecie iść.
  • - Ale ja… - Zamilkłam. To zabrzmiało, jakbym spodziewała się innych wyników badań, a przynajmniej odebrała to tak ciotka, która zaczęła chichotać. Ciotka Irene CHICHOTAŁA przy stole!
  • Po skończonym śniadaniu wysiedziałam, aż wszyscy skończą i dopiero wtedy poszłam do swojego pokoju. Może drzwi wciąż leżały na podłodze. Rozejrzałam się za telefonem i znów przypomniałam sobie gdzie on jest. Zeszłam więc na dół i przez ogromny salon, przez drzwi tarasowe weszłam do ogrodu. Podeszłam w miejsce, gdzie mężczyźni składali właśnie resztki drzewa na przyczepę. Stanęłam niedaleko przyglądając się im.
  • - To było takie piękne stare drzewo. – Usłyszałam, jak ktoś wypowiada moje myśli na głos i aż podskoczyłam.
  • - Pan Faulkner? – Przyjrzałam się starszemu panu nienagannie ubranemu w garnitur, niczym lokaj z poprzedniej epoki. Jego włosy były srebrne ze starości zaczesane elegancko do tyłu, stanowiły ogromny kontrast z opaloną skórą i brązowymi oczami.
  • - Panienka też lubiła to drzewo.  – Po prostu stwierdził fakt.
  • - Tak. – Odpowiedziałam na niezadane pytanie.
  • - Widziałem nie raz jak panienka schodzi po nim do ogrodu.
  • - Widział pan? – Starzec wskazał okna znajdując się zaraz koło pnia. No tak. Tam znajdował się jego pokój.
  • - I nic pan  nie powiedział wujowi?
  • - Jestem jego uszami i oczami w tym domu – zamarłam. - Ale nie wszystko co oczy widzą, i nie wszystko co uszy słyszą mózg chce wiedzieć. – Spojrzałam na niego zmieszana.
  • - Aha – odpowiedziałam, a w mojej głowie szalała burza. Że co proszę? W jakim to było niby języku?! Lokaj zaśmiał się dźwięcznie, co wywołało jeszcze większe zdziwienie. Pan Faulkner nigdy z nikim nie rozmawiał, chyba że musiał. Ale z pewnością nigdy się nie śmiał.
  • - Panienka wybaczy. Obowiązki wzywają. – Starzec skłonił się i odszedł.
  • Zauważyłam, że robotnicy mi się przyglądają, więc ruszyłam się z miejsca i podeszłam do resztki tego co zostało z drzewa, czyli kawałka pnia który wystawał z ziemi. Zdziwiłam się, że nikt nie podniósł z ziemi mojego telefonu. Pozbierałam wszystkie odłamku i odeszłam na druga stronę ogrodu. Szłam aż na sam koniec. Ta część był moja. Nikt nie zapuszczał się aż tak daleko. Żeby tu dotrzeć, trzeba poświęcić jakieś dziesięć minut. Oczywiście ta część był również zadbana, ale ciotka i Claudia jeśli spędzały czas w ogrodzie, to tylko w altance przy domu otoczonej różami. Usiadłam na huśtawce zrobionej z kawałka drewna i sznurków zamieszonej na grubej gałęzi buku. Pamiętam, że kiedy przyszłam tu po raz pierwszy, to jej nie było. Pojawiła się tu dopiero po paru tygodniach. Spojrzałam na resztki telefonu. Nic z tego nie będzie. Szybka była zupełnie wybita. Obudowa zgnieciona. Sięgnęłam po kartę sim, ale była złamana. Włożyłam telefon do małej metalowej skrzynki która leżała na ziemi. Nikt jej nigdy nie używał, dlatego wykorzystywałam ją do przechowywania moich skarbów. Rozbujałam się mocniej na huśtawce i uśmiechnęłam się szczerze. Było ciepło jak na wczesną wiosnę. Słońce było już wysoko, co znaczyło, że zbliża się południe. Zeskoczyłam z huśtawki i podeszłam do niezapominajek. Małe pączki kwitły wzdłuż muru. Ciekawe kiedy rozkwitną. Uwielbiałam te drobne, niebieskie kwiatuszki, często przeoczane przez ludzi. Wspięłam się na mur oddzielający teren Willi. Nasz dom był położony na samym szczycie wzgórza. Rozejrzałam się po okolicy. Ależ tu jest spokojnie. To co przykuło moją uwagę to czarne audi z przyciemnianymi szybami stojące niedaleko naszej posiadłości. Mając dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, schowałam się z powrotem za mur. Ale chwile później już o tym zapomniałam. Miałam już dość płakania. Przecież świat jest taki piękny pomyślałam na widok kolorowego motyla który przeleciał mi przed nosem. Zaczęłam tańczyć do melodii nuconych pod nosem. Prawa przód, lewa przód. Dostawić prawą do lewej. Lewa tył, prawa tył. Lewa do prawej. I od nowa. Mama nauczyła mnie tak tańczyć kiedy miałam 10 lat. Kilka miesięcy później zginęła. Uśmiechnęłam się blado w stronę nieba.
  • - Kochasz mnie, prawda? – Zamknęłam oczy, ponieważ raziło mnie słońce.
  • Wciągu ostatnich sześciu lat moje życie totalnie się zmieniło. Mieszkałam z mamą w małym mieszkaniu w centrum miasta. Pod blokiem był mały plac zabaw. To są szczątki wspomnień które miałam z tego okresu. Pamiętam zielone oczy matki i blond włosy. Była trochę podobna do siostry, ciotki Irene. Jednego dnia nagle przyszło dużo ludzi. Mówili mi, że mama nie wróci. Ja nie zwracałam na nich uwagi. Nigdy nie słuchałam głupich ludzi, a czy ktoś, kto twierdził, że moja kochana mama mnie zostawiła może być zdrowo umysłowo? Przyjechała ciocia Irene z rodziną i zabrali mnie ze sobą. Na początku wszystko było całkiem normalne, tylko brakowało mi mamy. Czasem budziłam się w nocy z płaczem tęskniąc za mamą, a wtedy Irene przychodziła i tuliła mnie z całej siły. Ciotka troszczyła się o mnie. Całowała w czoło przed snem. A potem wszystko się zmieniło. Dwa lata po tym jak mnie zaadoptowała nasze relacje zaczęły schodzić w złym kierunku. Czepiała się wszystkiego co robiłam, ciągle tylko krzyczała. Claudia wytrwale stała po mojej stronie przez ponad miesiąc, a potem zaczęła mi dokuczać. Nie wiem, czym tak bardzo ją wtedy rozzłościłam. Na szczęście moje relacje z wujem były już wtedy dobre, a od tamtego czasu było coraz lepiej. Kochałam go jak własnego ojca którego nie miałam. Bob Hauer był żołnierzem i zginął na jednej z misji w Europie. Nigdy go nie poznałam. Wyjechał niedługo przed moimi narodzinami i nigdy nie wrócił. Niezapominajki. Znów spojrzałam w stronę kwiatów. Mamy ulubione kwiaty. Mówiła, że przypominają jej mojego ojca, a teraz mnie przypominają ją. Jakieś dźwięki dochodziły ze strony domu. Wysokie krzewy ograniczały mi trochę widoczność. Przyjrzałam się białym ścianą olbrzymiego budynku, z szarym dachem oraz niezliczoną ilością okien. Widziałam stąd okna swojego pokoju oraz mężczyznę w oknie. Mężczyznę w oknie?! Nie wiedząc co o tym myśleć postanowiłam wrócić do willi. Miałam dziwne przeczucia, że to nie wuj.
  • - Dlaczego te drzwi nie mają dziurki na klucz? – To pierwsze z wielu pytań które nasunęło mi się na język kiedy znalazłam się przed własnym pokojem. Mężczyzna ubrany w jaskrawożółte spodnie na szelkach i kiedyś zapewne biały, a teraz już szaty podkoszulek skwapliwie przykręcał nowe zawiasy do futryny.
  • - Takie polecenia od szefa, ma się rozumieć. – Mężczyzna właśnie kończył pracę. Spojrzałam w głąb pokoju. Drugi ubrany w taki sam strój mężczyzna stał w oknie i co jakiś czas uruchamiał wiertarkę.
  • - A co jest nie tak z moim oknem?
  • - Twoim? – Ten sam mężczyzna spojrzał na mnie zaciekawiony. – Panienka Hauer, ma się rozumieć? – Pokiwałam głową. – Otwiera się. – Odpowiedział w końcu.
  • - Naprawiacie moje okno, bo się otwiera? – Patrzyłam na mężczyznę w osłupieniu czekając, aż dorzuci „żartowałem”. Nic takiego się nie stało. – W takim razie. Do czego są okna? – Moje pytanie zabrzmiało jak z serii pytań o sens życia, ale naprawdę byłam ciekawa odpowiedzi.
  • - Klient chce, klient ma. Każdy ma okna do czegoś innego, ma się rozumieć. – Westchnęłam ciężko. Nigdy wcześniej nie prowadziłam tak głupiej rozmowy. Najłatwiej było by wyjaśnić to z wujkiem, ale wciąż nie przyszły wyniki. A dopóki to nie nastąpi nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.
  • - Czy mogę odzyskać już mój pokój?
  • - Za pół godziny, ma się rozumieć. – Jeszcze jedno „ma się rozumieć” i wyląduję w psychiatryku! Moją uwagę przykuł telefon stacjonarny. Meg pewnie próbuje się do mnie dodzwonić od kilku godzin, a ja nie mam telefonu. Podeszłam do słuchawki bezprzewodowej i wybrałam jej numer.
  • - Hallo?
  • - Meg!
  • - Kim? Już myślałam, że umarłaś. Twój wujek wydawał się wczoraj bardzo surowy. Bałam się przez chwilę, że każe cię poćwiartować! Dlaczego nie dzwonisz od siebie?
  • - Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć, że kiedy wymykałam się po drzewie mój telefon upadł i nie pozostało z niego zbyt wiele.
  • - Dobrze, że to telefon, a nie ty. Wujek jest na ciebie zły i nie zgodził się kupić ci nowego?
  • - Raczej nawet mu o tym nie wspominałam. Mamy w domu prawdziwe piekło. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wkurzonego. – Ściszyłam głos i rozejrzałam się po korytarzu.
  • - Aż tak źle? Jaka karę dostała Claudia?
  • - Trudno powiedzieć. Do jutra wszystko może się zmienić.
  • - Jak to? Nic nie rozumiem.
  • - Ehh ja też do końca nie. Pamiętasz, jak kazałaś Alexandrowi przynieść mi coś do picie, a on przyniósł mi wódkę?
  • - Tak. I to czystą. – Powiedziała jakby była to najśmieszniejsza rzecz na świecie.
  • - Wuj wyczuł ode mnie alkohol.
  • - Ale przecież ty tego nawet nie połknęłaś, wszystko co do kropelki wylądowało na jego koszulce. Jeśli chcesz mogę zeznawać w twojej obronie.
  • - To nie będzie potrzebne – westchnęłam. – Wuj wezwał doktor Moller aby pobrała mi i Claudii krew.
  • - Ale wypas! – Przekręciłam oczami. Idealny przyszły lekarz. – Bada was na obecność alkoholu we krwi?
  • - To i…
  • - I…?
  • - I na obecność narkotyków.
  • - Narkotyków! – Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha.
  • - Co zrobiłyście, że zaczął tak uwarzać?
  • - To z pewnością nie główny powód, bo obie wiemy jaki jest główny powód.
  • - Sprawdzenie czy Księżniczce nic nie jest – potwierdziła Margaret.
  • - Ale mogło pomóc. Myślałam, że za drzwiami jest Maddie. Byłam zła, że nikt mi nie wierzy i mogło mi się troszkę chlapnąć głupie zdanie.
  • - Jak głupie?
  • - Coś w stylu „Idź i powiedz mu, że mam kaca, że wczoraj dostałam od nieznajomego chłopaka kieliszek czystej wódki”?
  • - Nie!
  • - Tak.
  • - Nie! Nie powiedziałaś tego! – Słyszałam w jej głosie rozbawienie.
  • - To nie jest śmieszne. Teraz już nikt mi w tym domu nie wierzy.
  • - Przecież nic nie piłaś. Jesteś czyta jak łza. Nic na ciebie nie mają.
  • - Nie jak łza.
  • - Jak to? Myślisz, że ktoś ci coś wsypał do coli?
  • - Nawet przez myśl ci nie przeszło, że mogłabym wziąć narkotyki ,co? – Śmiech po drugiej stronie słuchawki.
  • - Oczywiście, że nie. Jesteś moim Maleństwem. Więc dlaczego nie jesteś niby czyściutka jak łza?
  • - Bo wątpię, aby choć jedna jeszcze we mnie została.
  • - Płakałaś całą noc, prawda? – Nie odpowiedziałam przez chwilę. Jeden z mężczyzn pracujących w moim pokoju właśnie wyszedł. Krzyknął coś do drugiego i zszedł po schodach.
  • - Ma się rozumieć. – Powiedziałam do słuchawki naśladując głos robotnika.
  • - Skąd to wzięłaś? W twoim domu nikt tak nie mówi!
  • - Z mojego pokoju. Właśnie dwóch mężczyzn…
  • - Czy ty właśnie mi mówisz, że dwóch mężczyzn siedzi teraz w twoim pokoju?
  • - Jeden właśnie wyszedł. – Zaśmiałam się.
  • - Jak to jest, że wujek pozwala ci zapraszać mężczyzn, a ja nigdy nie widziałam twojego pokoju?
  • - Jeśli jesteś majstrem który naprawia okna, to zapraszam.
  • - Coś się stało z twoim oknem?
  • - Otwiera się, ma się rozumieć.
  • - To dobrze, że się otwiera. Ale co jest z nim nie tak? – Wybuchłam śmiechem.
  • - Właśnie to, że się otwiera, ma się rozumieć. – Speszyłam się na widok robotnika który właśnie wrócił i patrzył na mnie, kiedy parodiowałam jego sposób mówienia.
  • - Wuj próbuje powstrzymać cię od wychodzenia na drzewo?
  • - Raczej od samobójstwa – poprawiłam ją i znów chciało mi się śmiać. Tak kończyła się każda moja rozmowa z Meg.
  • - Jak to? Myśli, że zamierzasz popełnić samobójstwo?
  • - Nie wiem co myśli. W każdym bądź razie rano kazał ściąć drzewo, a teraz zablokować okno. A przecież już bez drzewa jest wystarczająco trudno po nim zejść – obie wybuchłyśmy śmiechem.
  • - A tak lubiłam to drzewo.
  • - Nawet nigdy go nie widziałaś.
  • - Słusznie, ale dzięki niemu wyrwałyśmy się na dyskotekę, poza tym ty je lubiłaś, więc ja pewnie też bym je polubiła.
  • - Przynieść co gałąź, żeby nie było ci aż tak smutno po tej straszliwej stracie? – Zakpiłam z koleżanki.
  • - Ha ha ha bardzo śmieszne. Kiedy powiesz panu Accardiowi, że nie masz telefonu?
  • - Nie wiem. Na razie nie chcę jeszcze bardziej go rozzłościć. Dopiero co wstawili mi nowe drzwi.
  • - Nowe drzwi? Chyba nie chcę wiedzieć, co mają do tego drzwi.
  • - Słuszny wybór.
  • - Czyli nici z naszego spotkania dzisiaj?
  • - Niestety. Chociaż Claudii się upiekło i jeśli będzie czyta na badaniach może iść na zakupy żeby kupić sukienkę na imprezę za tydzień.
  • - A tobie już nie?
  • - Właściwie, to ciotka próbowała wrobić mnie w tę imprezę…
  • - To super! Powiesz, że też chcesz kupić sukienkę i spotkamy się w kawiarence Black na górze ok? Tylko daj wcześniej znać o której.
  • - Jeszcze nie przyszły wyniki. Nie ekscytuj się tak.
  • - To jego księżniczka. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak i tak ją wyprosi. Jego jedyna, najukochańsza…
  • - Przestań, bo będę wymiotować – ostrzegłam. – Zrozumiałam już. Dam ci znać jak się czegoś dowiem. Ale doktor M. powiedziała, że wyniki będą dopiero jutro.
  • - W takim razie do usłyszenia?
  • - Tak. Dam ci później znać. Pa pa.
  • - Kim?
  • - Tak?
  • - Ale teraz czujesz się już lepiej, prawda?
  • - Oczywiście głuptasie. Nic nie działa na poprawę humoru lepiej niż wylanie wszystkich łez. Nawet jakbym chciała, to i tak nie mam już czym płakać.
  • - Ale nie chcesz?
  • - Nie.
  • - W takim razie wypij dziś pięć litrów wody, żeby nadrobić całą noc.
  • - Aj aj kapitanie! Pa.
  • - No pa pa. – Rozłączyłam się. Czułam, że mimo wszystko ten dzień może nie będzie jednak taką katastrofą.
  • Kiedy wybiła godzina 14 zeszłam na dół do jadalni. Na powitanie usłyszałam ciepłe słowa cioci.
  • - Jak ty wyglądasz? Masz rozczochrane włosy i znowu te dżinsy. Przy śniadaniu było to jeszcze do zniesienia, ale tym razem to już przesada. Do obiadu powinnaś wyglądać elegancko. – Wuj wszedł do pomieszczenia uśmiechając się promiennie. Ciotka korzystając z jego dobrego humoru postanowiła nie przerywać. – W takim stroju na obiad! Kto to widział?! Spójrz na Claudię. – Zrobiłam jak kazała. Nienagannie uczesane włosy, beżowa sukienka do kolan i czerwony sweterek. - A ty jak żebraczka, albo gorzej!
  • - Wystarczy! – Uciął wujek. – Przyszły wyniki. – Tak szybko? Skinął na mnie, abym usiadła, ale ja zamiast tego podeszłam do niego. W końcu to wszystko się skończy. Wszystko wróci do poprzedniego stanu. No może nie licząc dębu. Stanęłam za wujem i zajrzałam mu przez ramię. Claudia o dziwo nic nie mówiła. Myślałam, ze zamierza iść na zakupy. Przyjrzałam się kartką które wuj trzymał w ręce. Na wierzchu leżała kartka Claudii. Coś się nie zgadzało. Obok nazwy badania widniały jakieś liczby, ale zanim zdążyłam zorientować się o co chodziło wuj przełożył kartkę.
  • - Możecie iść na zakupy. – Czyli jednak wszystko było w porządku. Ucieszyłam się. W końcu będę mogła spokojnie porozmawiać z Meg.
  • - Czy odblokowałeś już moje karty kredytowe papo?
  • - Tak. Mój szofer odwiezie was i przywiezie. – Ja się nie odzywałam. Oczywiście cieszyłam się, ale liczyłam chyba na przeprosiny. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce. Zajęłam się jedzeniem. Po skończonym posiłku spojrzałam na ciotkę.
  • - Mogę już odejść?
  • - Nie.
  • - Tak. – Ciotka i wuj powiedzieli w tym samym momencie. – Zaczekaj w moim biurze. Zaraz tam przyjdę. – Dodał wuj, co znaczyło, że ciotka nie miała tu nic do powiedzenia.
  • - Dobrze. Dziękuję. – Wyszłam z jadalni. Ciekawe o co chodzi. Może chciał porozmawiać o wynikach badań, a może o oknie? Przez chwilę zastanawiałam się, czy wolno mi wejść do biura. To było miejsce święte w tym domu. Zdecydowałam jednak w końcu, że wuj wyraźnie powiedział w biurze. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na wygodnym fotelu. Wszystkie ściany w tym pokoju były pokryte półkami z książkami. Nawet drzwi od środka, które po zamknięciu sprawiały wrażenie, jakby do pokoju nie było wejścia. Biurko było olbrzymie i masywne. Pełno było na nim papierów, lecz w odróżnieniu od mojego, były one uporządkowane. Czekałam tak przez jakieś dziesięć minut i poczułam się senna. Zaczęłam spacerować po pokoju, żeby nie zasnąć, zastanawiając się równocześnie co mogło zatrzymać wuja tak długo. Może został na deser? Mijały kolejne minuty, a mi znudziło się chodzenie w kółko. Spojrzałam stęsknionym wzrokiem w stronę fotela wujka, który wydawał się nadzwyczaj wygodny. Usiadłam na nim i zaczęłam obracać się jak mała dziewczynka. Przestałam, kiedy poczułam, że mojemu żołądkowi niezbyt to się podoba. Znów zrobiłam się senna. W końcu nie spałam zupełnie ostatniej nocy. Oparłam głowę o podłokietnik i skuliłam nogi. Ciekawe, co go tak długo zatrzymało. Ziewnęłam. Nie mogłam powstrzymać opadających powiek.
  • - Tylko na minutkę – obiecałam sobie i zamknęłam oczy.
  • Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Potem poczułam ból szyi i ścierpniętych nóg. Niezadowolona otworzyłam oczy i znów je zamknęłam, kiedy jasne światło ukuło mnie w oczy.
  • - Nie chciałem cię obudzić. – Usłyszałam głos wujka. Ponowiłam próbę otwarcia oczu. Kilka razy mrugnęłam i moim oczom ukazała się jego uśmiechnięta twarz. Taka jaką najbardziej lubiłam. Młoda i uśmiechnięta.
  • - Właściwie dobrze, że mnie obudziłeś. Czekałam na ciebie.
  • - Wiem Bambina. Przepraszam. – Usiadłam prosto i rozprostowałam nogi. Rozmasowałam szyję.
  • - Która godzina?
  • - Szesnasta. – Powiedział przepraszająco. Szesnasta? – Miałem coś ważnego do załatwienia.
  • - Ma się rozumieć. – Zaśmiałam się. Wuj zmarszczył czoło.
  • - Już to gdzieś słyszałem.
  • - Z pewnością u majstra, który wstawiał mi drzwi bez zamka i okna które się nie otwierają. – Wuj nic nie odpowiedział. – Klient chce, klient dostaje, czy jakoś tak. Jak miałabym uciec przez okno, skoro kazałeś ściąć drzewo? – Zadałam pytanie które nie dawało mi spokoju od rozmowy z Meg.
  • - Byłem po prosu zły, że nie zauważyłem, jakie możliwości daje ci to drzewo.
  • - A więc ci nie powiedział. – Ziewnęłam. Byłam nawet bardziej zmęczona niż wcześniej.
  • - Kto?
  • - Po co mnie tu wezwałeś? – Zmieniłam temat nie chcąc wkopać biednego staruszka. Już myślałam, że wuj nie da się na to nabrać, ale w końcu odpowiedział.
  • - Chciałem cię przeprosić. Ale kiedy wróciłaś śmierdziałaś alkoholem. Wysunięcie takich oskarżeń było oczywiste. – Oczywiste? Co to za przeprosiny?
  • - Powinieneś popracować nad przeprosinami wujku. Średnio ci one wychodzą.
  • - Wiem. – Uśmiechnął się do mnie. – Jak to się stało, że śmierdziałaś alkoholem i dlaczego powiedziałaś, że nieznajomy chłopak dał ci drinka?
  • - Bo to prawda. – Jego uśmiech zbladł. – Poczułam się słabo, więc Meg poprosiła chłopaka którego poznałyśmy wczoraj, żeby przyniósł mi coś do picia. Potem wrócił z kieliszkiem. Płyn w kieliszku był przeźroczysty. Myślałam, że to woda. Okazało się, że to wódka. Wyplułam całość na jego koszulkę kiedy poczułam tylko gorzki smak. Z resztą należało mu się.
  • - Dlaczego?
  • - To chodzący zadufany w sobie narcyz.
  • - Narciso? – Uśmiechnęłam się. Uwielbiam kiedy mówi po włosku.
  • - Dokładnie. – Zapadła cisza.
  • - A kim jest Ben?
  • - Ben? Skąd wiesz o Benie?
  • - Kazałem wypytać bramkarza, żeby dowiedzieć się, jak weszłyście.
  • - Ben to nie… - nieznajomy nie brzmiało najlepiej – to znajomy Meg.
  • - Znajomy Margaret Kruger?
  • - Tak. To kolega kolegi kuzyna, czy jakoś tak. Ale czy ty nie powinieneś na mnie krzyczeć, zamiast wypytywać jak kolega jak było na imprezie? Nie żebym miała coś przeciwko! – Podniosłam do góry ręce.
  • - Wystarczająco już nakrzyczałem na ciebie w nocy. Chcę, żebyśmy byli przyjaciółmi. Chciałbym, żebyś mi ufała.
  • - Jak skoro ty mi nie wierzysz? – Wyszeptałam.
  • - Bambina… - podszedł i mnie przytulił. – Na pewno chcesz jechać na zakupy? Może wolałabyś zostać w domu i porządnie się wyspać.
  • - Już się wyspałam – skłamałam. – Idę spotkać się z Meg.
  • - Dobrze. W takim razie się przygotuj. Samochód będzie na podjeździe około siedemnastej. Na dwudziestą zarezerwowałem stolik w Jb's Restaurant.
  • - Jemy kolację w restauracji?
  • - Tak. Tylko we troje. Ja też wybieram się do miast. Mam tam kilka rzeczy do załatwienia.
  • - Ok. Idę się przyszykować. – Wyszłam z pokoju. Nastał nowy szczęśliwy dzień.
  • Zadzwoniłam z domowego telefonu do Meg i poinformowałam ją o wszystkim. Umówiłyśmy się na 17.30.
  • O siedemnastej w dżinsach i bluzie zeszłam na podjazd, aby stwierdzić, że nie było tu ani samochodu, ani Claudii. Nie zdołałam jednak dojść do jakichkolwiek wniosków ponieważ moja uwaga skupiła się na dwóch mężczyznach.
  • - Powiedziałem, że chcę to mieć. Nie obchodzi mnie Bruce jak to zrobisz. Dałem ci fundusze i czas. Zegar tyka, a ty wciąż tego nie masz. Wiesz, że ja zawszę dostaję czego chcę. Jeśli nie przez ciebie, to przez kogoś innego, ale wtedy będzie to oznaczać, że jesteś bezużyteczny. A wiesz co to oznacza? – Wujek rozłączył się i przyjął czarną teczkę od pana Faulknera. – Umów spotkanie z Johnem na 22 w  Jb's Restaurant. Przyślij kilku ludzi po 20 i karz im… - Lokaj przerwał wujowi głośno kaszląc w sposób w który chce się komuś celowo zwrócić na coś uwagę. W tym przypadku tym czymś byłam ja.
  • - Kim? – Wuj wyglądał na zdziwionego. – Jednak nie jedziesz?
  • - Właściwie to sama nie wiem. – Powiedziałam, lekko zdezorientowana po tym co zobaczyłam. Wuj w interesach potrafił być bardziej surowy niż dla mnie za ucieczkę z domu.
  • - Obawiam się – wtrącił starzec – że panienka Claudia odjechała samochodem kilka minut temu. Wygląda na to, że dostała sprzeczne informacje na temat panienki wyjazdu. – Ach tak? Sprzeczne informacje? Ja jej dam sprzeczne informacje!
  • - Co ta dziewczyna znowu wyrabia? Chodź Bambina. Podrzucę cię.
  • - Dzięki. – Wsiadłam do samochodu. Wuj usiadł obok mnie.
  • - Masz kartę?
  • - Tak – choć nie była to do końca prawda. Nigdy nie nosiłam jej ze sobą. Wolałam nie wiedzieć ile pieniędzy może się na takiej jednaj karcie znajdować. A Claudia miała takie trzy! Każda w innym kolorze! Gold, Platinum oraz  American Express Centurion Card. Ja miałam jedną, a ponieważ jedyne co wiedziałam o kartach było z tego co Claudia mówiła, ja moją mogłam jedynie ocenić pod względem wyglądu. Była szara, z taką głową wojownika na środku. Claudia z pewnością wiedziała by jaki to rodzaj. Ja jednak nie i wolałam nie wiedzieć. Rodzice Margaret zgodzili się wyrobić dla mnie kartę, oczywiście nie na moje nazwisko, ale mogłam tam przelewać kwoty, które miały przyzwoitą liczbę cyferek. Jeśli wuj pytał o tę przyziemną kartę, to odpowiedź brzmi tak.
  • - Pamiętaj, że o 20 spotykamy się na kolacji. Pewnie żadna z was nie kupi sobie nic w niecałe 3 godziny, ale sklepy czynne są jeszcze przez cały następny tydzień. – Wuj z pewnością miał rację jeśli chodziło o sukienki. Claudii brakło by nawet 10 godzin. A ja nie miałam zamiaru kupować sobie żadnej sukienki. W końcu nie zamierzałam iść na tę imprezę. – Jeśli chcesz, to wyślę z tobą Billego.
  • - Nie dziękuję - nie wiedziałam kim jest Bill, ale nie chciałam się dowiedzieć. Za Claudią ciągle chodzili jacyś mężczyźni ubrani w garnitur. Meg nazywała ich facetami w czerni. Dałabym sobie głowę uciąć, że Billi to ich kolega, który nie ma lepszego zajęcia niż chodzić za mną
  • - Na pewno? – Uniósł jedną brew.
  • - Już to omawialiśmy.
  • - Dobrze. W takim razie gdzie cię wysadzić?

  • - Gdziekolwiek. – Znajdowaliśmy się na bogatej dzielnicy, w której metki miały co najmniej trzy zera! Dwie przecznice dalej znajdowała się natomiast galeria dla ludzi, tych normalnych z krwi i kości, a nie z brylantów i złota. Właśnie tam zmierzałam. Samochód się zatrzymał. – Idealnie. Dziękuję. – Całus w policzek na pożegnanie i wyskoczyłam z samochodu. Kiedy limuzyna odjechała ruszyłam w kierunku galerii. W połowie drogi zauważyłam, że idzie za mną jakiś mężczyzna. Nie mogłam mu się przyjrzeć, ponieważ starałam się udawać, że go nie zauważyłam. Skręciłam w prawo. Zaczęłam żałować, że nie zabrałam ze sobą Billa. Mogłam się jedynie pocieszać, że wciąż było jasno i na ulicy było dużo osób. Właśnie tego nie lubiłam w byciu bogatym. Trzeba wszędzie zabierać ochronę inaczej od razu chcą cię okraść, albo porwać dla okupu. Ten typek akurat źle trafił. Właściwie jakby się dobrze zastanowił to doszedłby do wniosku, że wciął mnie za nieodpowiednią osobę. Miałam na sobie dżinsy i bluzę. Chyba, że widział jak wysiadam z samochodu. Skręciłam w lewo i stanęłam przed wejściem do galerii. Ucieszyłam się, jak jeszcze nigdy widząc tłumy ludzi w środku. Nie zaatakuje mnie w miejscu publicznym. Z resztą już chyba zrozumiał swój błąd. Żaden szanujący się bogacz nie wszedłby do takiej galerii. Nie było tu Coco Chanel, Gucci’ego czy Hermes’a. Wyjechałam po ruchomych schodach na górę i weszłam do kawiarenki. Margaret pomachała do mnie ze stolika pod oknem. Posłałam jej promienny uśmiech i się przysiadłam.