sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 2


  • Kolejny rozdział. Zachęcam do komentowania :D
  • Moje oczy były już tak ciężkie, że pewnie bym zasnęła, gdyby nie straszliwy hałas za oknem. Trwało to chwilę, zanim zdecydowałam się podejść do okna i sprawdzić co się dzieje. Poczułam, że kręci mi się w głowie, chyba z przemęczenia. Przytrzymałam się framugi i wyjrzałam za szybę. Mój pokój był z widokiem na piękny i zielony ogród, choć część widoku zasłaniały liście z gałęzi która wysunięta była aż pod moje okno. Coś było nie tak, i albo był huragan, albo ktoś potrząsał drzewem. Pod dębem stało kilku mężczyzn ubranych w stroje robotnicze których kolor przypominał zgniłą pomarańczę. Jeden z nich trzymał w ręce piłę motorową. Patrzyłam przez chwilę na tę scenę i nic do mnie nie docierało. Co oni robią w ogrodzie? Znów zachciało mi się płakać. Nie wiem tylko czy dla tego, że wuj mi nie ufa, czy dla tego, że lubiłam to drzewo. A może i jedno, i drugie? Nie uroniłam jednak ani jednej łzy. Najwyraźniej nie zostało już nic po przepłakanej całej nocy. Zauważyłam, że jeden z mężczyzn który właśnie przyszedł był ubrany w elegancki garnitur i już wiedziałam kto to jest. Kiedy oczy wuja spojrzały w moim kierunku schowałam się z pola widzenia. Wskoczyłam z powrotem na łóżko. Nie wiedziałam która jest godzina, ale to nie miało znaczenia, skoro i tak zamierzałam zostać w łóżku na zawsze. Nakryłam się cała kołdrą.
  • - Panienko Hauer? – Usłyszałam głos Madeline. – Kim? – dodała ciszej, kiedy nie odpowiedziałam.
  • - Idź sobie! Chcę umrzeć! Wszyscy mnie nienawidzą!
  • - Proszę się nie zachowywać jak pięciolatka. Pan kazał przyjść panience na śniadanie.
  • - Ale ja nie chcę. Powiedz mu, że mam kaca.
  • - Panienko!
  • - Nie wiem jak czuje się ktoś kto ma kaca, ale ja z pewnością czuję się podobnie, albo nawet gorzej.
  • - Wyjdź. Chyba nie chcesz jeszcze bardziej go rozzłościć? – Klamka się poruszyła, ale drzwi pozostały zamknięte.
  • - Idź sobie! – Przykryłam sobie głowę poduszką. Przez chwilę nic się nie działo, potem klamka znowu się poruszyła, tym razem mocniej. – Idź i powiedz mu, że mam kaca, że wczoraj dostałam od nieznajomego chłopaka kieliszek czystej wódki, albo… - Drzwi wyleciały z zawiasów robiąc przy tym sporo hałasu. Dobrze, że miałam zakrytą twarz. Wolałam nie widzieć co się tam dzieje.
  • - Co powiedziałaś?! – W tym momencie najlepszą opcją było udawanie, ze mnie tu nie ma. Może jak nie zauważy ruchu, to sobie pójdzie. Najważniejsze to nie okazywać strachu. Oni zawsze wyczuwają strach. Nagle zaczął śmieszyć mnie czarny humor i omal nie wybuchłam śmiechem, jako reakcja na własne myśli. O dziwo nikt nie ściągnął ze mnie kołdry ani poduszki. Nikt nie krzyczał, właściwie to zrobiło się całkiem cicho. Podniosłam delikatnie nakrycie z oczu i rozejrzałam się po pokoju. Był pusty. Nikogo w nim nie było. Mogłabym uznać, że tylko wydawało mi się, że ktoś tu był, gdyby nie drzwi które leżały na ziemi. Zostawił mnie w spokoju. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Powinnam płakać, czy się śmiać? Wyjrzałam za okno. Mężczyźni przywiązali jakieś dziwne liny do gałęzi ciągnąc je w przeciwną stronę niż willa. Ten, który trzymał piłę motorową odskoczył, kiedy drzewo zaczęło majestatycznie spadać w dół. Właściwie nie miałam już po co płakać. Nie została we mnie ani jedna kropla wody. Wszystko wsiąknęło w poduszkę. Robotnicy zaczęli ciąć dąb kawałek po kawałku. Byli już w połowie kiedy usłyszałam za sobą kroki. Spojrzałam na łóżko oceniając, czy doskoczę na nie z tej odległości.
  • - To tutaj. – Maddie wskazała kobiecie po czterdziestce na mój pokój.
  • - Skoro tamta pannica to Claudia, to ty w takim razie musisz być Kim. Ja jestem doktor Moller – rzuciłam im obu zdziwione spojrzenie. Kobieta o czekoladowych włosach spiętych w kucyk i drobnych okularach na nosie weszła do pokoju omijając drzwi. – Przyszłam pobrać ci krew.
  • - Poprać mi krew? – Złapałam się za parapet.
  • - Zbladłaś. Dobrze się czujesz?
  • - Ale po co? – Zignorowałam jej pytanie.
  • - Pan Accardi poprosił mnie o zbadanie waszej krwi pod względem obecności alkoholu i narkotyków.
  • -Narkotyków? – Gdybym miała teraz przed sobą lustro pewnie byłabym blada jak płótno. Ale i tak najgorsze było uczucie zdrady. Jak wuj mógł pomyśleć, że coś brałam? - Ale ja nie piłam, ani nie brałam żadnych narkotyków!
  • - W takim razie badania nie wykażą ich obecności. – Pani doktor podeszła do mojego łóżka, a ja mocniej złapałam za parapet.
  • - Ale ja naprawdę nic nie brałam!
  • - Więc nie masz się czego bać. – Uśmiechnęła się do mnie, ale jej uśmiech nie dotarł do oczu. Ona też mi nie wierzy.
  • - Nie boję się wyniku. Tylko igły. – Wyjaśniłam. Kobieta się zaśmiała.
  • - To potrwa tylko minutkę. Usiądź tu. – Poklepała miejsce koło siebie na moim łóżku. Usiadłam tam gdzie mi kazała.
  • - Jeżeli to spowoduje, że wujek mi uwierzy – podałam jej rękę. - Miejmy to już za sobą. - Zamknęłam oczy kiedy poczułam, jak kobieta przejeżdża wilgotną gazą po mojej ręce, a następnie zapina opaskę uciskową powyżej łokcia. Poczułam małe ukłucie i starałam się myśleć o wszystkim tylko nie o igle wbitej w moje ciało z której wylatywał życiodajny płyn…
  • - Koniec. – Kobieta odpięła opaskę i podała mi gazę a następnie zgięła moją rękę w łokci. – Trzymaj tak przez chwilę. – Poczułam, że ciągle mi słabo, choć pani doktor już schowała igłę do torby. Odchyliłam się do tyłu i położyłam na plecach. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. – Wyniki będą jutro. – Jęknęłam i otworzyłam oczy.
  • - Dopiero jutro? Nie można tego przyśpieszyć? – Wygląda na to, że nikt nie zamierza uwierzyć w moją wersję dopóki nie zobaczą wyników. Nie mogłam czekać kolejnej doby.
  • - Zobaczę co da się zrobić. – Powiedziała uprzejmie. – Powinnaś odpocząć. Wyspać się i coś zjeść.
  • - Nie sądzę, abym wzięła cokolwiek do ust.
  • - Źle się czujesz?
  • - To zależy. Wie pani jak to jest kiedy nikt pani nie wieży a najgorsze jest to, że sama doprowadziłam do tego,  że straciłam zaufanie bliskich.
  • - Doktor Moller? – Głos wuja grzmiał z korytarza. Spojrzałam na Maddie i pokiwałam przecząco głową. Nie mów mu, że tu jest! Myślałam gorączkowo.
  • - W pokoju panienki Hauer panie Accardi. – Madeline zignorowała moją prośbę.
  • - Ty też mi nie wierzysz? – Poczułam ukłucie w sercu, a potem kolejne kiedy wuj stanął w progu.
  • - Były jakieś problemy? – Spytał w stronę pani Moller.
  • - Tylko drobne. – Wuj mroził mnie wzrokiem. Spojrzałam na doktor Moller. Dlaczego to powiedziała? – Kim boi się igieł. – Wytłumaczyła.
  • - Gdyby tylko o to chodziło. – Twarz wuja nie wyrażała już gniewu, tylko zmęczenie i troskę. – Maddie odprowadź panią doktor do drzwi. – Spojrzałam na gosposię z błaganiem w oczach. Nie zostawiaj mnie samej z wujem. Czułam, że było by to bardzo nie zręcznie. Madeline rzuciła mi przepraszające spojrzenie i wyszła razem z doktor Moller. Spuściłam wzrok.
  • - Szykuj się na śniadanie. – Jego głos był surowy.
  • - Ale jest za już po dziewiątej.
  • - Przesunąłem śniadanie na dziesiątą, a w tym czasie kazałem wam zbadać krew. – No tak, nie możemy dopuści do tego, żeby Claudii się coś stało. Zaczęłam zastanawiać się, czy ona odważyła się pić lub brać narkotyki.
  • - Wolałabym zostać w pokoju. – Wiedziała, że poleceniom wujka nie należy się sprzeciwiać, ale naprawdę nie miałam ochoty zasiąść przy stole w jadalni z rodziną Accardi. Nie dziś. Nie nigdy.
  • - A ja wolałbym, żebyś nie wymykała się do klubów razem z Claudią. – A więc to jednak chodzi o Claudię. Ulżyło mi trochę.
  • - Przepraszam. Przepraszam. Popełniłam błąd, wiem i przepraszam – zaczęłam nerwowo bawić się włosami. Po chwili dodałam bardzo cicho – ja też jestem człowiekiem, ludzie… - ugryzłam się w język. Mam nadzieję, że wuj nic nie usłyszał.
  • - Ubierzesz się i zejdziesz na śniadanie. Potem będziesz mogła odespać. – Przygryzłam golną wargę i nic więcej już nie powiedziałam. Wuj wyszedł z pokoju.
  • Weszłam pod prysznic i wzięłam szybką zimną kąpiel. Potem owinęłam się w ręcznik i spojrzałam w lustro. Wyglądałam strasznie. Miałam olbrzymie podkowy pod oczami. Przekrwione i napuchnięte oczy. Byłam blada. Przeczesałam włosy szczotką, ale nie ich nie suszyłam. Ubrałam na siebie dżinsy i zwykły T-shirt. Była godzina 9.55. Wzięłam głęboki wdech.
  • - Nie ma to jak rodzinne śniadanie – stwierdziłam z sarkazmem.
  • Na korytarz wyszłam przechodząc po moich drzwiach które wciąż leżały na podłodze. Na korytarzu wpadłam na blond loki Claudii i jeśli nie doznałam żadnego urazu od samego upadku jej wzrok z pewnością by mnie zabił.
  • - Mam nadzieję, że dużo wczoraj wypiłaś. Jaką masz karę? A może ojciec czeka, aż przyjdą wyniki? – Bla, bla, bla przekręciłam oczami.
  • - Nie wiem czy ciotka zdoła uratować twoją twarz kiedy wylądują na niej moje pazury!
  • - Grozisz mi? – Bim bam …1… Bim bam …2… Bim bam …3… Bim bam …4… Bim bam ...5… Bim bam …6… Bim bam …7... Bim bam …8... Bim bam …9... Bim bam …10! Rozległ się dźwięk zegara.
  • - Dziesięć. – Spojrzała na mnie jakbym właśnie powiedziała coś w niezrozumiałym jej języku. – Dziesiąta. Śniadanie. – Dodałam. Z gracją zbiegła po chodach. Wstałam z podłogi i zrobiłam to samo. Otworzyłam drzwi do jadalni, sekundę po tym, jak Claudia zamknęła mi je przed nosem.
  • - Znowu się spóźniłaś! Ty… - Zaczęła ciotka, ale kiedy drzwi za mną znów się otworzyły zamilkła.
  • - Skoro jesteśmy już wszyscy proponuję zacząć śniadanie. – Głos wuja nie wyrażał żadnych uczuć. Usiadłam na swoim miejscu naprzeciw Claudii. Obok niej siedziała ciotka Irene. A u szczytu stołu siedział wuj Angelo.
  • - Papo. – Moja kuzynka zaczekała aż oczy wszystkich spojrzą na nią. – Chciałabym iść dziś na zakupy.
  • - Masz szlaban. Zablokowałem twoje wszystkie karty kredytowe. – Zero złości. Jedynie znużenie. Ach on musiał ją naprawdę kochać. Przebaczał jej każdy wybryk.
  • - Ależ papo! Za tydzień będzie prawie ostatnia dyskoteka w naszym liceum przed wakacjami!
  • - Nie masz po co kupować sukienki, skoro i tak nie idziesz. – A jednak dostała jej się kara. Ciekawe więc co zostało zaplanowane dla mnie. Westchnęłam ciężko, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
  • - Nie wzdychaj przy stole. – Skarciła mnie ciotka, ale nie była surowa.
  • - I tak przecież nie zamierzasz iść. Czyż nie? – Posłałam spojrzenie Claudii. Oczywiście, że nie zamierzała. Szczególnie po ostatnim wybryku.
  • - Jakże bym śmiała. – Odpowiedziałam kuzynce z głupkowatym uśmiechem na ustach. – Nie ośmieliłabym się zepsuć ci zabawy. – Dodałam i zajęłam się przeglądaniem zawartości stołu. Dziś na śniadanie były naleśniki, sos klonowy, kilka rodzajów dżemów i powideł, herbata, mleko, kakao... Poczułam burczenie w brzuch. Sięgnęłam po jednego z naleśników i polałam go syropem klonowym. Odkroiłam kawałek widelcem i włożyłam do ust. Były pyszne. Nie jadłam niczego od wczorajszego obiadu w stołówce szkolnej. Nalałam sobie mleka do szklanki. Poczułam, że ktoś wciąż mi się przygląda. Podniosłam głowę. Nie był to karcący wzrok ciotki, ani nienawistny wzrok Claudii. Spojrzałam w bok. Wujek przyglądał mi się w zamyśleniu. Posłałam mu blady uśmiech i wróciłam do jedzenia.
  • - Dyskoteka jest w waszym liceum? – Znowu ten temat? Rozpieszczona księżniczka dostanie co chce.
  • - Tak papo.
  • - Claudia jest dopiero w liceum. Powinnam mieć trochę zabawy. – Wtrąciła się ciotka.
  • - Czy nie miała zabawy dziś w nocy? – Pytanie było skierowane do ciotki, ale nawet ona wiedział, że nie powinno się na nie odpowiadać.
  • – Claudia i Kim zasługują na trochę zabawy. – Co proszę? Omal się nie zakrztusiłam. Ja zasługuję na coś? Patrzyłam na ciotkę w osłupieniu. Co ona tym razem kombinuje. Moja kuzynka wyglądała na tak samo zdziwioną.
  • - Dobrze. Niech i tak będzie. Jeśli wyniki badań wskażą wynik negatywny na obecność czegokolwiek w waszej krwi, możecie iść.
  • - Ale ja… - Zamilkłam. To zabrzmiało, jakbym spodziewała się innych wyników badań, a przynajmniej odebrała to tak ciotka, która zaczęła chichotać. Ciotka Irene CHICHOTAŁA przy stole!
  • Po skończonym śniadaniu wysiedziałam, aż wszyscy skończą i dopiero wtedy poszłam do swojego pokoju. Może drzwi wciąż leżały na podłodze. Rozejrzałam się za telefonem i znów przypomniałam sobie gdzie on jest. Zeszłam więc na dół i przez ogromny salon, przez drzwi tarasowe weszłam do ogrodu. Podeszłam w miejsce, gdzie mężczyźni składali właśnie resztki drzewa na przyczepę. Stanęłam niedaleko przyglądając się im.
  • - To było takie piękne stare drzewo. – Usłyszałam, jak ktoś wypowiada moje myśli na głos i aż podskoczyłam.
  • - Pan Faulkner? – Przyjrzałam się starszemu panu nienagannie ubranemu w garnitur, niczym lokaj z poprzedniej epoki. Jego włosy były srebrne ze starości zaczesane elegancko do tyłu, stanowiły ogromny kontrast z opaloną skórą i brązowymi oczami.
  • - Panienka też lubiła to drzewo.  – Po prostu stwierdził fakt.
  • - Tak. – Odpowiedziałam na niezadane pytanie.
  • - Widziałem nie raz jak panienka schodzi po nim do ogrodu.
  • - Widział pan? – Starzec wskazał okna znajdując się zaraz koło pnia. No tak. Tam znajdował się jego pokój.
  • - I nic pan  nie powiedział wujowi?
  • - Jestem jego uszami i oczami w tym domu – zamarłam. - Ale nie wszystko co oczy widzą, i nie wszystko co uszy słyszą mózg chce wiedzieć. – Spojrzałam na niego zmieszana.
  • - Aha – odpowiedziałam, a w mojej głowie szalała burza. Że co proszę? W jakim to było niby języku?! Lokaj zaśmiał się dźwięcznie, co wywołało jeszcze większe zdziwienie. Pan Faulkner nigdy z nikim nie rozmawiał, chyba że musiał. Ale z pewnością nigdy się nie śmiał.
  • - Panienka wybaczy. Obowiązki wzywają. – Starzec skłonił się i odszedł.
  • Zauważyłam, że robotnicy mi się przyglądają, więc ruszyłam się z miejsca i podeszłam do resztki tego co zostało z drzewa, czyli kawałka pnia który wystawał z ziemi. Zdziwiłam się, że nikt nie podniósł z ziemi mojego telefonu. Pozbierałam wszystkie odłamku i odeszłam na druga stronę ogrodu. Szłam aż na sam koniec. Ta część był moja. Nikt nie zapuszczał się aż tak daleko. Żeby tu dotrzeć, trzeba poświęcić jakieś dziesięć minut. Oczywiście ta część był również zadbana, ale ciotka i Claudia jeśli spędzały czas w ogrodzie, to tylko w altance przy domu otoczonej różami. Usiadłam na huśtawce zrobionej z kawałka drewna i sznurków zamieszonej na grubej gałęzi buku. Pamiętam, że kiedy przyszłam tu po raz pierwszy, to jej nie było. Pojawiła się tu dopiero po paru tygodniach. Spojrzałam na resztki telefonu. Nic z tego nie będzie. Szybka była zupełnie wybita. Obudowa zgnieciona. Sięgnęłam po kartę sim, ale była złamana. Włożyłam telefon do małej metalowej skrzynki która leżała na ziemi. Nikt jej nigdy nie używał, dlatego wykorzystywałam ją do przechowywania moich skarbów. Rozbujałam się mocniej na huśtawce i uśmiechnęłam się szczerze. Było ciepło jak na wczesną wiosnę. Słońce było już wysoko, co znaczyło, że zbliża się południe. Zeskoczyłam z huśtawki i podeszłam do niezapominajek. Małe pączki kwitły wzdłuż muru. Ciekawe kiedy rozkwitną. Uwielbiałam te drobne, niebieskie kwiatuszki, często przeoczane przez ludzi. Wspięłam się na mur oddzielający teren Willi. Nasz dom był położony na samym szczycie wzgórza. Rozejrzałam się po okolicy. Ależ tu jest spokojnie. To co przykuło moją uwagę to czarne audi z przyciemnianymi szybami stojące niedaleko naszej posiadłości. Mając dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, schowałam się z powrotem za mur. Ale chwile później już o tym zapomniałam. Miałam już dość płakania. Przecież świat jest taki piękny pomyślałam na widok kolorowego motyla który przeleciał mi przed nosem. Zaczęłam tańczyć do melodii nuconych pod nosem. Prawa przód, lewa przód. Dostawić prawą do lewej. Lewa tył, prawa tył. Lewa do prawej. I od nowa. Mama nauczyła mnie tak tańczyć kiedy miałam 10 lat. Kilka miesięcy później zginęła. Uśmiechnęłam się blado w stronę nieba.
  • - Kochasz mnie, prawda? – Zamknęłam oczy, ponieważ raziło mnie słońce.
  • Wciągu ostatnich sześciu lat moje życie totalnie się zmieniło. Mieszkałam z mamą w małym mieszkaniu w centrum miasta. Pod blokiem był mały plac zabaw. To są szczątki wspomnień które miałam z tego okresu. Pamiętam zielone oczy matki i blond włosy. Była trochę podobna do siostry, ciotki Irene. Jednego dnia nagle przyszło dużo ludzi. Mówili mi, że mama nie wróci. Ja nie zwracałam na nich uwagi. Nigdy nie słuchałam głupich ludzi, a czy ktoś, kto twierdził, że moja kochana mama mnie zostawiła może być zdrowo umysłowo? Przyjechała ciocia Irene z rodziną i zabrali mnie ze sobą. Na początku wszystko było całkiem normalne, tylko brakowało mi mamy. Czasem budziłam się w nocy z płaczem tęskniąc za mamą, a wtedy Irene przychodziła i tuliła mnie z całej siły. Ciotka troszczyła się o mnie. Całowała w czoło przed snem. A potem wszystko się zmieniło. Dwa lata po tym jak mnie zaadoptowała nasze relacje zaczęły schodzić w złym kierunku. Czepiała się wszystkiego co robiłam, ciągle tylko krzyczała. Claudia wytrwale stała po mojej stronie przez ponad miesiąc, a potem zaczęła mi dokuczać. Nie wiem, czym tak bardzo ją wtedy rozzłościłam. Na szczęście moje relacje z wujem były już wtedy dobre, a od tamtego czasu było coraz lepiej. Kochałam go jak własnego ojca którego nie miałam. Bob Hauer był żołnierzem i zginął na jednej z misji w Europie. Nigdy go nie poznałam. Wyjechał niedługo przed moimi narodzinami i nigdy nie wrócił. Niezapominajki. Znów spojrzałam w stronę kwiatów. Mamy ulubione kwiaty. Mówiła, że przypominają jej mojego ojca, a teraz mnie przypominają ją. Jakieś dźwięki dochodziły ze strony domu. Wysokie krzewy ograniczały mi trochę widoczność. Przyjrzałam się białym ścianą olbrzymiego budynku, z szarym dachem oraz niezliczoną ilością okien. Widziałam stąd okna swojego pokoju oraz mężczyznę w oknie. Mężczyznę w oknie?! Nie wiedząc co o tym myśleć postanowiłam wrócić do willi. Miałam dziwne przeczucia, że to nie wuj.
  • - Dlaczego te drzwi nie mają dziurki na klucz? – To pierwsze z wielu pytań które nasunęło mi się na język kiedy znalazłam się przed własnym pokojem. Mężczyzna ubrany w jaskrawożółte spodnie na szelkach i kiedyś zapewne biały, a teraz już szaty podkoszulek skwapliwie przykręcał nowe zawiasy do futryny.
  • - Takie polecenia od szefa, ma się rozumieć. – Mężczyzna właśnie kończył pracę. Spojrzałam w głąb pokoju. Drugi ubrany w taki sam strój mężczyzna stał w oknie i co jakiś czas uruchamiał wiertarkę.
  • - A co jest nie tak z moim oknem?
  • - Twoim? – Ten sam mężczyzna spojrzał na mnie zaciekawiony. – Panienka Hauer, ma się rozumieć? – Pokiwałam głową. – Otwiera się. – Odpowiedział w końcu.
  • - Naprawiacie moje okno, bo się otwiera? – Patrzyłam na mężczyznę w osłupieniu czekając, aż dorzuci „żartowałem”. Nic takiego się nie stało. – W takim razie. Do czego są okna? – Moje pytanie zabrzmiało jak z serii pytań o sens życia, ale naprawdę byłam ciekawa odpowiedzi.
  • - Klient chce, klient ma. Każdy ma okna do czegoś innego, ma się rozumieć. – Westchnęłam ciężko. Nigdy wcześniej nie prowadziłam tak głupiej rozmowy. Najłatwiej było by wyjaśnić to z wujkiem, ale wciąż nie przyszły wyniki. A dopóki to nie nastąpi nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.
  • - Czy mogę odzyskać już mój pokój?
  • - Za pół godziny, ma się rozumieć. – Jeszcze jedno „ma się rozumieć” i wyląduję w psychiatryku! Moją uwagę przykuł telefon stacjonarny. Meg pewnie próbuje się do mnie dodzwonić od kilku godzin, a ja nie mam telefonu. Podeszłam do słuchawki bezprzewodowej i wybrałam jej numer.
  • - Hallo?
  • - Meg!
  • - Kim? Już myślałam, że umarłaś. Twój wujek wydawał się wczoraj bardzo surowy. Bałam się przez chwilę, że każe cię poćwiartować! Dlaczego nie dzwonisz od siebie?
  • - Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć, że kiedy wymykałam się po drzewie mój telefon upadł i nie pozostało z niego zbyt wiele.
  • - Dobrze, że to telefon, a nie ty. Wujek jest na ciebie zły i nie zgodził się kupić ci nowego?
  • - Raczej nawet mu o tym nie wspominałam. Mamy w domu prawdziwe piekło. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wkurzonego. – Ściszyłam głos i rozejrzałam się po korytarzu.
  • - Aż tak źle? Jaka karę dostała Claudia?
  • - Trudno powiedzieć. Do jutra wszystko może się zmienić.
  • - Jak to? Nic nie rozumiem.
  • - Ehh ja też do końca nie. Pamiętasz, jak kazałaś Alexandrowi przynieść mi coś do picie, a on przyniósł mi wódkę?
  • - Tak. I to czystą. – Powiedziała jakby była to najśmieszniejsza rzecz na świecie.
  • - Wuj wyczuł ode mnie alkohol.
  • - Ale przecież ty tego nawet nie połknęłaś, wszystko co do kropelki wylądowało na jego koszulce. Jeśli chcesz mogę zeznawać w twojej obronie.
  • - To nie będzie potrzebne – westchnęłam. – Wuj wezwał doktor Moller aby pobrała mi i Claudii krew.
  • - Ale wypas! – Przekręciłam oczami. Idealny przyszły lekarz. – Bada was na obecność alkoholu we krwi?
  • - To i…
  • - I…?
  • - I na obecność narkotyków.
  • - Narkotyków! – Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha.
  • - Co zrobiłyście, że zaczął tak uwarzać?
  • - To z pewnością nie główny powód, bo obie wiemy jaki jest główny powód.
  • - Sprawdzenie czy Księżniczce nic nie jest – potwierdziła Margaret.
  • - Ale mogło pomóc. Myślałam, że za drzwiami jest Maddie. Byłam zła, że nikt mi nie wierzy i mogło mi się troszkę chlapnąć głupie zdanie.
  • - Jak głupie?
  • - Coś w stylu „Idź i powiedz mu, że mam kaca, że wczoraj dostałam od nieznajomego chłopaka kieliszek czystej wódki”?
  • - Nie!
  • - Tak.
  • - Nie! Nie powiedziałaś tego! – Słyszałam w jej głosie rozbawienie.
  • - To nie jest śmieszne. Teraz już nikt mi w tym domu nie wierzy.
  • - Przecież nic nie piłaś. Jesteś czyta jak łza. Nic na ciebie nie mają.
  • - Nie jak łza.
  • - Jak to? Myślisz, że ktoś ci coś wsypał do coli?
  • - Nawet przez myśl ci nie przeszło, że mogłabym wziąć narkotyki ,co? – Śmiech po drugiej stronie słuchawki.
  • - Oczywiście, że nie. Jesteś moim Maleństwem. Więc dlaczego nie jesteś niby czyściutka jak łza?
  • - Bo wątpię, aby choć jedna jeszcze we mnie została.
  • - Płakałaś całą noc, prawda? – Nie odpowiedziałam przez chwilę. Jeden z mężczyzn pracujących w moim pokoju właśnie wyszedł. Krzyknął coś do drugiego i zszedł po schodach.
  • - Ma się rozumieć. – Powiedziałam do słuchawki naśladując głos robotnika.
  • - Skąd to wzięłaś? W twoim domu nikt tak nie mówi!
  • - Z mojego pokoju. Właśnie dwóch mężczyzn…
  • - Czy ty właśnie mi mówisz, że dwóch mężczyzn siedzi teraz w twoim pokoju?
  • - Jeden właśnie wyszedł. – Zaśmiałam się.
  • - Jak to jest, że wujek pozwala ci zapraszać mężczyzn, a ja nigdy nie widziałam twojego pokoju?
  • - Jeśli jesteś majstrem który naprawia okna, to zapraszam.
  • - Coś się stało z twoim oknem?
  • - Otwiera się, ma się rozumieć.
  • - To dobrze, że się otwiera. Ale co jest z nim nie tak? – Wybuchłam śmiechem.
  • - Właśnie to, że się otwiera, ma się rozumieć. – Speszyłam się na widok robotnika który właśnie wrócił i patrzył na mnie, kiedy parodiowałam jego sposób mówienia.
  • - Wuj próbuje powstrzymać cię od wychodzenia na drzewo?
  • - Raczej od samobójstwa – poprawiłam ją i znów chciało mi się śmiać. Tak kończyła się każda moja rozmowa z Meg.
  • - Jak to? Myśli, że zamierzasz popełnić samobójstwo?
  • - Nie wiem co myśli. W każdym bądź razie rano kazał ściąć drzewo, a teraz zablokować okno. A przecież już bez drzewa jest wystarczająco trudno po nim zejść – obie wybuchłyśmy śmiechem.
  • - A tak lubiłam to drzewo.
  • - Nawet nigdy go nie widziałaś.
  • - Słusznie, ale dzięki niemu wyrwałyśmy się na dyskotekę, poza tym ty je lubiłaś, więc ja pewnie też bym je polubiła.
  • - Przynieść co gałąź, żeby nie było ci aż tak smutno po tej straszliwej stracie? – Zakpiłam z koleżanki.
  • - Ha ha ha bardzo śmieszne. Kiedy powiesz panu Accardiowi, że nie masz telefonu?
  • - Nie wiem. Na razie nie chcę jeszcze bardziej go rozzłościć. Dopiero co wstawili mi nowe drzwi.
  • - Nowe drzwi? Chyba nie chcę wiedzieć, co mają do tego drzwi.
  • - Słuszny wybór.
  • - Czyli nici z naszego spotkania dzisiaj?
  • - Niestety. Chociaż Claudii się upiekło i jeśli będzie czyta na badaniach może iść na zakupy żeby kupić sukienkę na imprezę za tydzień.
  • - A tobie już nie?
  • - Właściwie, to ciotka próbowała wrobić mnie w tę imprezę…
  • - To super! Powiesz, że też chcesz kupić sukienkę i spotkamy się w kawiarence Black na górze ok? Tylko daj wcześniej znać o której.
  • - Jeszcze nie przyszły wyniki. Nie ekscytuj się tak.
  • - To jego księżniczka. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak i tak ją wyprosi. Jego jedyna, najukochańsza…
  • - Przestań, bo będę wymiotować – ostrzegłam. – Zrozumiałam już. Dam ci znać jak się czegoś dowiem. Ale doktor M. powiedziała, że wyniki będą dopiero jutro.
  • - W takim razie do usłyszenia?
  • - Tak. Dam ci później znać. Pa pa.
  • - Kim?
  • - Tak?
  • - Ale teraz czujesz się już lepiej, prawda?
  • - Oczywiście głuptasie. Nic nie działa na poprawę humoru lepiej niż wylanie wszystkich łez. Nawet jakbym chciała, to i tak nie mam już czym płakać.
  • - Ale nie chcesz?
  • - Nie.
  • - W takim razie wypij dziś pięć litrów wody, żeby nadrobić całą noc.
  • - Aj aj kapitanie! Pa.
  • - No pa pa. – Rozłączyłam się. Czułam, że mimo wszystko ten dzień może nie będzie jednak taką katastrofą.
  • Kiedy wybiła godzina 14 zeszłam na dół do jadalni. Na powitanie usłyszałam ciepłe słowa cioci.
  • - Jak ty wyglądasz? Masz rozczochrane włosy i znowu te dżinsy. Przy śniadaniu było to jeszcze do zniesienia, ale tym razem to już przesada. Do obiadu powinnaś wyglądać elegancko. – Wuj wszedł do pomieszczenia uśmiechając się promiennie. Ciotka korzystając z jego dobrego humoru postanowiła nie przerywać. – W takim stroju na obiad! Kto to widział?! Spójrz na Claudię. – Zrobiłam jak kazała. Nienagannie uczesane włosy, beżowa sukienka do kolan i czerwony sweterek. - A ty jak żebraczka, albo gorzej!
  • - Wystarczy! – Uciął wujek. – Przyszły wyniki. – Tak szybko? Skinął na mnie, abym usiadła, ale ja zamiast tego podeszłam do niego. W końcu to wszystko się skończy. Wszystko wróci do poprzedniego stanu. No może nie licząc dębu. Stanęłam za wujem i zajrzałam mu przez ramię. Claudia o dziwo nic nie mówiła. Myślałam, ze zamierza iść na zakupy. Przyjrzałam się kartką które wuj trzymał w ręce. Na wierzchu leżała kartka Claudii. Coś się nie zgadzało. Obok nazwy badania widniały jakieś liczby, ale zanim zdążyłam zorientować się o co chodziło wuj przełożył kartkę.
  • - Możecie iść na zakupy. – Czyli jednak wszystko było w porządku. Ucieszyłam się. W końcu będę mogła spokojnie porozmawiać z Meg.
  • - Czy odblokowałeś już moje karty kredytowe papo?
  • - Tak. Mój szofer odwiezie was i przywiezie. – Ja się nie odzywałam. Oczywiście cieszyłam się, ale liczyłam chyba na przeprosiny. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce. Zajęłam się jedzeniem. Po skończonym posiłku spojrzałam na ciotkę.
  • - Mogę już odejść?
  • - Nie.
  • - Tak. – Ciotka i wuj powiedzieli w tym samym momencie. – Zaczekaj w moim biurze. Zaraz tam przyjdę. – Dodał wuj, co znaczyło, że ciotka nie miała tu nic do powiedzenia.
  • - Dobrze. Dziękuję. – Wyszłam z jadalni. Ciekawe o co chodzi. Może chciał porozmawiać o wynikach badań, a może o oknie? Przez chwilę zastanawiałam się, czy wolno mi wejść do biura. To było miejsce święte w tym domu. Zdecydowałam jednak w końcu, że wuj wyraźnie powiedział w biurze. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na wygodnym fotelu. Wszystkie ściany w tym pokoju były pokryte półkami z książkami. Nawet drzwi od środka, które po zamknięciu sprawiały wrażenie, jakby do pokoju nie było wejścia. Biurko było olbrzymie i masywne. Pełno było na nim papierów, lecz w odróżnieniu od mojego, były one uporządkowane. Czekałam tak przez jakieś dziesięć minut i poczułam się senna. Zaczęłam spacerować po pokoju, żeby nie zasnąć, zastanawiając się równocześnie co mogło zatrzymać wuja tak długo. Może został na deser? Mijały kolejne minuty, a mi znudziło się chodzenie w kółko. Spojrzałam stęsknionym wzrokiem w stronę fotela wujka, który wydawał się nadzwyczaj wygodny. Usiadłam na nim i zaczęłam obracać się jak mała dziewczynka. Przestałam, kiedy poczułam, że mojemu żołądkowi niezbyt to się podoba. Znów zrobiłam się senna. W końcu nie spałam zupełnie ostatniej nocy. Oparłam głowę o podłokietnik i skuliłam nogi. Ciekawe, co go tak długo zatrzymało. Ziewnęłam. Nie mogłam powstrzymać opadających powiek.
  • - Tylko na minutkę – obiecałam sobie i zamknęłam oczy.
  • Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Potem poczułam ból szyi i ścierpniętych nóg. Niezadowolona otworzyłam oczy i znów je zamknęłam, kiedy jasne światło ukuło mnie w oczy.
  • - Nie chciałem cię obudzić. – Usłyszałam głos wujka. Ponowiłam próbę otwarcia oczu. Kilka razy mrugnęłam i moim oczom ukazała się jego uśmiechnięta twarz. Taka jaką najbardziej lubiłam. Młoda i uśmiechnięta.
  • - Właściwie dobrze, że mnie obudziłeś. Czekałam na ciebie.
  • - Wiem Bambina. Przepraszam. – Usiadłam prosto i rozprostowałam nogi. Rozmasowałam szyję.
  • - Która godzina?
  • - Szesnasta. – Powiedział przepraszająco. Szesnasta? – Miałem coś ważnego do załatwienia.
  • - Ma się rozumieć. – Zaśmiałam się. Wuj zmarszczył czoło.
  • - Już to gdzieś słyszałem.
  • - Z pewnością u majstra, który wstawiał mi drzwi bez zamka i okna które się nie otwierają. – Wuj nic nie odpowiedział. – Klient chce, klient dostaje, czy jakoś tak. Jak miałabym uciec przez okno, skoro kazałeś ściąć drzewo? – Zadałam pytanie które nie dawało mi spokoju od rozmowy z Meg.
  • - Byłem po prosu zły, że nie zauważyłem, jakie możliwości daje ci to drzewo.
  • - A więc ci nie powiedział. – Ziewnęłam. Byłam nawet bardziej zmęczona niż wcześniej.
  • - Kto?
  • - Po co mnie tu wezwałeś? – Zmieniłam temat nie chcąc wkopać biednego staruszka. Już myślałam, że wuj nie da się na to nabrać, ale w końcu odpowiedział.
  • - Chciałem cię przeprosić. Ale kiedy wróciłaś śmierdziałaś alkoholem. Wysunięcie takich oskarżeń było oczywiste. – Oczywiste? Co to za przeprosiny?
  • - Powinieneś popracować nad przeprosinami wujku. Średnio ci one wychodzą.
  • - Wiem. – Uśmiechnął się do mnie. – Jak to się stało, że śmierdziałaś alkoholem i dlaczego powiedziałaś, że nieznajomy chłopak dał ci drinka?
  • - Bo to prawda. – Jego uśmiech zbladł. – Poczułam się słabo, więc Meg poprosiła chłopaka którego poznałyśmy wczoraj, żeby przyniósł mi coś do picia. Potem wrócił z kieliszkiem. Płyn w kieliszku był przeźroczysty. Myślałam, że to woda. Okazało się, że to wódka. Wyplułam całość na jego koszulkę kiedy poczułam tylko gorzki smak. Z resztą należało mu się.
  • - Dlaczego?
  • - To chodzący zadufany w sobie narcyz.
  • - Narciso? – Uśmiechnęłam się. Uwielbiam kiedy mówi po włosku.
  • - Dokładnie. – Zapadła cisza.
  • - A kim jest Ben?
  • - Ben? Skąd wiesz o Benie?
  • - Kazałem wypytać bramkarza, żeby dowiedzieć się, jak weszłyście.
  • - Ben to nie… - nieznajomy nie brzmiało najlepiej – to znajomy Meg.
  • - Znajomy Margaret Kruger?
  • - Tak. To kolega kolegi kuzyna, czy jakoś tak. Ale czy ty nie powinieneś na mnie krzyczeć, zamiast wypytywać jak kolega jak było na imprezie? Nie żebym miała coś przeciwko! – Podniosłam do góry ręce.
  • - Wystarczająco już nakrzyczałem na ciebie w nocy. Chcę, żebyśmy byli przyjaciółmi. Chciałbym, żebyś mi ufała.
  • - Jak skoro ty mi nie wierzysz? – Wyszeptałam.
  • - Bambina… - podszedł i mnie przytulił. – Na pewno chcesz jechać na zakupy? Może wolałabyś zostać w domu i porządnie się wyspać.
  • - Już się wyspałam – skłamałam. – Idę spotkać się z Meg.
  • - Dobrze. W takim razie się przygotuj. Samochód będzie na podjeździe około siedemnastej. Na dwudziestą zarezerwowałem stolik w Jb's Restaurant.
  • - Jemy kolację w restauracji?
  • - Tak. Tylko we troje. Ja też wybieram się do miast. Mam tam kilka rzeczy do załatwienia.
  • - Ok. Idę się przyszykować. – Wyszłam z pokoju. Nastał nowy szczęśliwy dzień.
  • Zadzwoniłam z domowego telefonu do Meg i poinformowałam ją o wszystkim. Umówiłyśmy się na 17.30.
  • O siedemnastej w dżinsach i bluzie zeszłam na podjazd, aby stwierdzić, że nie było tu ani samochodu, ani Claudii. Nie zdołałam jednak dojść do jakichkolwiek wniosków ponieważ moja uwaga skupiła się na dwóch mężczyznach.
  • - Powiedziałem, że chcę to mieć. Nie obchodzi mnie Bruce jak to zrobisz. Dałem ci fundusze i czas. Zegar tyka, a ty wciąż tego nie masz. Wiesz, że ja zawszę dostaję czego chcę. Jeśli nie przez ciebie, to przez kogoś innego, ale wtedy będzie to oznaczać, że jesteś bezużyteczny. A wiesz co to oznacza? – Wujek rozłączył się i przyjął czarną teczkę od pana Faulknera. – Umów spotkanie z Johnem na 22 w  Jb's Restaurant. Przyślij kilku ludzi po 20 i karz im… - Lokaj przerwał wujowi głośno kaszląc w sposób w który chce się komuś celowo zwrócić na coś uwagę. W tym przypadku tym czymś byłam ja.
  • - Kim? – Wuj wyglądał na zdziwionego. – Jednak nie jedziesz?
  • - Właściwie to sama nie wiem. – Powiedziałam, lekko zdezorientowana po tym co zobaczyłam. Wuj w interesach potrafił być bardziej surowy niż dla mnie za ucieczkę z domu.
  • - Obawiam się – wtrącił starzec – że panienka Claudia odjechała samochodem kilka minut temu. Wygląda na to, że dostała sprzeczne informacje na temat panienki wyjazdu. – Ach tak? Sprzeczne informacje? Ja jej dam sprzeczne informacje!
  • - Co ta dziewczyna znowu wyrabia? Chodź Bambina. Podrzucę cię.
  • - Dzięki. – Wsiadłam do samochodu. Wuj usiadł obok mnie.
  • - Masz kartę?
  • - Tak – choć nie była to do końca prawda. Nigdy nie nosiłam jej ze sobą. Wolałam nie wiedzieć ile pieniędzy może się na takiej jednaj karcie znajdować. A Claudia miała takie trzy! Każda w innym kolorze! Gold, Platinum oraz  American Express Centurion Card. Ja miałam jedną, a ponieważ jedyne co wiedziałam o kartach było z tego co Claudia mówiła, ja moją mogłam jedynie ocenić pod względem wyglądu. Była szara, z taką głową wojownika na środku. Claudia z pewnością wiedziała by jaki to rodzaj. Ja jednak nie i wolałam nie wiedzieć. Rodzice Margaret zgodzili się wyrobić dla mnie kartę, oczywiście nie na moje nazwisko, ale mogłam tam przelewać kwoty, które miały przyzwoitą liczbę cyferek. Jeśli wuj pytał o tę przyziemną kartę, to odpowiedź brzmi tak.
  • - Pamiętaj, że o 20 spotykamy się na kolacji. Pewnie żadna z was nie kupi sobie nic w niecałe 3 godziny, ale sklepy czynne są jeszcze przez cały następny tydzień. – Wuj z pewnością miał rację jeśli chodziło o sukienki. Claudii brakło by nawet 10 godzin. A ja nie miałam zamiaru kupować sobie żadnej sukienki. W końcu nie zamierzałam iść na tę imprezę. – Jeśli chcesz, to wyślę z tobą Billego.
  • - Nie dziękuję - nie wiedziałam kim jest Bill, ale nie chciałam się dowiedzieć. Za Claudią ciągle chodzili jacyś mężczyźni ubrani w garnitur. Meg nazywała ich facetami w czerni. Dałabym sobie głowę uciąć, że Billi to ich kolega, który nie ma lepszego zajęcia niż chodzić za mną
  • - Na pewno? – Uniósł jedną brew.
  • - Już to omawialiśmy.
  • - Dobrze. W takim razie gdzie cię wysadzić?

  • - Gdziekolwiek. – Znajdowaliśmy się na bogatej dzielnicy, w której metki miały co najmniej trzy zera! Dwie przecznice dalej znajdowała się natomiast galeria dla ludzi, tych normalnych z krwi i kości, a nie z brylantów i złota. Właśnie tam zmierzałam. Samochód się zatrzymał. – Idealnie. Dziękuję. – Całus w policzek na pożegnanie i wyskoczyłam z samochodu. Kiedy limuzyna odjechała ruszyłam w kierunku galerii. W połowie drogi zauważyłam, że idzie za mną jakiś mężczyzna. Nie mogłam mu się przyjrzeć, ponieważ starałam się udawać, że go nie zauważyłam. Skręciłam w prawo. Zaczęłam żałować, że nie zabrałam ze sobą Billa. Mogłam się jedynie pocieszać, że wciąż było jasno i na ulicy było dużo osób. Właśnie tego nie lubiłam w byciu bogatym. Trzeba wszędzie zabierać ochronę inaczej od razu chcą cię okraść, albo porwać dla okupu. Ten typek akurat źle trafił. Właściwie jakby się dobrze zastanowił to doszedłby do wniosku, że wciął mnie za nieodpowiednią osobę. Miałam na sobie dżinsy i bluzę. Chyba, że widział jak wysiadam z samochodu. Skręciłam w lewo i stanęłam przed wejściem do galerii. Ucieszyłam się, jak jeszcze nigdy widząc tłumy ludzi w środku. Nie zaatakuje mnie w miejscu publicznym. Z resztą już chyba zrozumiał swój błąd. Żaden szanujący się bogacz nie wszedłby do takiej galerii. Nie było tu Coco Chanel, Gucci’ego czy Hermes’a. Wyjechałam po ruchomych schodach na górę i weszłam do kawiarenki. Margaret pomachała do mnie ze stolika pod oknem. Posłałam jej promienny uśmiech i się przysiadłam.

2 komentarze:

  1. Przypadek mnie tu sprowadził. To nie jest moja kategoria wiekowa, jednak muszę oddać, że opowiadanie jest ciekawe i dobrze napisane. Miło się czytało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, bardzo mi miło, że się podoba. Szczególne, że to pierwszy komentarz na tym blogu ;* Zapraszam do śledzenia :D

      Usuń