- Serdecznie zapraszam do czytania i komentowania mojego nowego bloga. Postaram się dodawać nowe posty co 2 tygodnie. Miłego czytania :D
- Westchnęłam ciężko i rozejrzałam się po pokoju, szukając rozwiązania. Zupełnie jakby mogło ukrywać się gdzieś między półkami pełnymi książek, za niepościelonym łóżkiem lub na nieuporządkowanym biurku. Śnieżnobiała firanka powiewała lekko poruszana oddechem świata. Meble z ciemnego drewna. Wszędzie coś błękitnego, lub zielonego. Moje ulubione kolory, ale brak pomysłu. Oczywiście, że chciałam iść, ale nie mogłam.
- - Wiesz, że nie mogę.
- - A twój wujek? On jest dla ciebie taki miły. Pytałaś go?
- - Nie ma go. Dziś pracuje do późna.
- - No to zadzwoń do niego!
- - Nie mogę dzwonić do niego kiedy jest w pracy tylko po to, żeby zapytać się czy mogę iść na głupią imprezę na drugim końcu miasta!
- - Twoja rodzina jest stuknięta. No to się wymknij. Po prostu najzwyczajniej w świecie wyjdź przez okno. Już tak nie raz robiłaś.
- - Tak, ale wtedy zawsze za dnia i na koniec i tak miałam szlaban.
- - Ty żyjesz tak jakbyś ciągle miała szlaban. Szykuj się a ja podjadę po ciebie o 22 – powiedziała, a ja przewróciłam oczami. – I nie daj się przyłapać jędzy! – rozłączyła się.
- Wskoczyłam na łóżko. Ugh! Jeśli ciotka Irene się dowie będę martwa. Ale naprawdę chciałam pójść. Jeszcze nigdy nie byłam na takiej dyskotece a za trzy miesiące kończę 17 lat. Wszyscy z mojej klasy po każdym weekendzie rozmawiają o tym jak świetnie bawili się w Melanżu. To nie tak, że musiałam być jak wszyscy, ale byłam po prostu ciekawa jak taka impreza wygląda. A ciekawość to moje drugie imię. Nie mogłam wysiedzieć na miejscu, jeśli chciałam się czegoś dowiedzieć. Co jest dość zabawne biorąc pod uwagę, że uwielbiam niespodzianki. Wzięłam głęboki wdech chcąc uspokoić zdenerwowanie które pojawiło się na myśl, że zamierzałam wyrwać się z domu o 22 wychodząc przez okno, a następnie spędzić noc w klubie do którego wpuszczają jedynie osoby pełnoletnie. Nie wiem jak uda nam się wejść do środka. Mam nadzieję, że Margaret ma jakiś pomysł. Skoro mam już ryzykować gniew ciotki Irene, to przynajmniej dla czegoś co jest tego warte. Spojrzałam na zegarek i aż podskoczyłam. Była 18.02 co oznaczało, że jestem spóźniona 2 minuty na kolację. Uderzyłam poduszkę, jakby to była jej wina i wybiegłam z pokoju. Rozejrzałam się upewniając czy nikt nie patrzy i zjechałam po poręczy, nie dotykając marmurowych stopni. Zeskoczyłam i otworzyłam drzwi jadalni.
- - Prze…
- - Spóźniłaś się! Twoje jedzenie z pewnością już wystygło. Jak możesz być taka niewdzięczna i spóźniać się na kolację? – Kobieta po trzydziestce patrzyła na mnie gniewnie. Jej twarz była prawie idealna i pewnie większość dwudziestolatek zabiłaby za taki wygląd. Ciekawe ile z tego zdziałam chirurg plastyczny. Jej blond włosy były spięte w surowego koka. Niedaleko niej siedziała młodsza, prawie idealna kopia ciotki. Moja kuzynka miała zniewalającą urodzę i nie potrzebowała do tego ani chirurga, ani nawet wysiłku. Była po prostu uważana za piękność.
- - Przepraszam. – Spuściłam wzrok. Nienawidzę kiedy w takich sytuacjach wspominała o mojej niewdzięczności. Oczywiście, że byłam wdzięczna za to, że po śmierci matki się mną zajęli. Jestem niesamowicie wdzięczna. Mieszkam w Golden River, najbogatszej dzielnicy Bellevue w stanie Waszyngton. Mam własny pokój, mieszkam w jednej z największych willi w okolicy, śniadania do szkoły robi mi gosposia. Tak gosposia!
- - Siadaj zanim zupełnie wystygnie. – Powiedziała chłodno. Spojrzałam na miejsce zastawione przede mną. Chleb, kilka rodzajów szynki, sery chyba w każdym możliwym odcieniu żółtego, sok pomarańczowy. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Ciekawe która z tych rzeczy miała by niby wystygnąć.
- - Nie lubię tej szynki. Na sam jej widok robi mi się niedobrze. W niej są żyłki! – Zawsze uroczy głos Claudii zabrzmiał nad stołem. Spojrzałam na nią ukrywając uśmiech w chusteczce, udając, że wycieram sobie kąciki ust, tak jak zawsze robiły to wszystkie przyjaciółki ciotki. Blondwłosa dziewczyna w moim wieku siedziała naprzeciw mnie i z wyrazem wręcz bólu na twarzy wskazywała widelcem w stronę tacy z szynkami. Odwróciła swoje niebieskie oczy od tego przerażającego widoku, przez niektórych zwanych szynką i jej wzrok spotkał się z moim. Niesmak nie zniknął jej z oczu. Biedna Claudia dwie znienawidzone przez nią rzeczy i to przy jej stole. Zachichotałam i aby to ukryć udałam, że czymś się zakrztusiłam. Zakaszlałam dwa razy i wzięłam łyk soku. Ciotka patrzyła na mnie jakbym właśnie popełniła najgorszą zbrodnię. Och nienawidzę się za to, że jestem taka wredna dla nich, nawet jeśli tylko w myślach. W końcu mieszkamy razem, to moja jedyna znana mi rodzina. Proste blond włosy ciotki spięte w ciasny kok na czubku głowy poruszały się w raz z głową wyrażając dezaprobatę. Czy w tym domu nie można się już nawet zakrztusić? Rzuciła mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie swoimi brązowymi oczami i zwróciła się w stronę Claudii.
- - Zaraz każę to naprawić – powiedziała spokojnie. – Madeline! – Gosposia z pewnością podskoczyła na dźwięk ostrego głosu ciotki. Nawet jeśli nie, to ja zrobiłam to za nią. Bywały chwile w których bałam się jej, a było to najczęściej właśnie w dni kiedy wujka nie było w domu.
- - Słucham pani Accardi? – Kobieta była niewiele starsza od pani domu, jednak pulchniejsza z kilkoma zmarszczkami na czole oraz wokół oczu. Wydawało się, że dzielą je lata świetlne. Bynajmniej pochodziły z innych planet.
- - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie kupowała tej szynki?
- - Przepraszam proszę pani. To się więcej nie powtórzy. – Odwróciłam wzrok nie chcąc patrzeć jak kobieta przeprasza za coś czego nie była winna. Ciotka do tej pory ani razu nie wspomniała o tej szynce. Ale w tym domu panowały właśnie takie zasady. Irene Accardio ma zawsze rację. Zaczęłam przyglądać się wielkiemu dębowemu stołowi który mógł pomieścić co najmniej dziesięć osób. Ogromnemu obrazowi przedstawiającego kobietę w ogrodzie. Wielkim i ciężkim drzwiom będącym głównym wejściem do jadalni, oraz mniejszym wahadłowym prowadzącym do kuchni.
- - Zabierz to teraz sprzed moich oczu. – Claudia machnęła przed sobą ręką jakby odganiała niewidzialną muchę. A żeby jej te różowe tipsy odpadły, pomyślałam z przekąsem.
- - Oczywiście panienko Claudio. – Posłusznie zabrała talerz. – Czy coś jeszcze?
- - Zabierz to stąd i przynieś nową tacę.
- - Oczywiście – powiedziała i wyszła przez wahadłowe drzwi. Spojrzałam na pusty talerz i poczułam, że nawet jeśli kiedyś byłam głodna to teraz ochota na jedzenie mi przeszła. Wypiłam do końca sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy.
- - Dziękuję. Ja sobie już pojadłam. – Odsunęłam krzesło i wstałam.
- - Kimberly Emily Hauer! Nie wstaniesz od tego stołu dopóki wszyscy nie skończymy posiłku. – Aż podskoczyłam w miejscu. Spojrzałam na nią gniewnie i zacisnęłam pięści. Trzymajcie mnie, bo zaraz zepsuję pracę tego chirurga plastycznego! Zmroziłam ją wzrokiem ale nie ruszyłam się z miejsca. – Siadaj!
- - Nie dziękuję – powiedziałam ostro. – Zamierzam się dziś wcześniej położyć. Dobranoc – wysyczałam na końcu i odwróciłam się na pięcie. Usłyszałam szuranie krzesła.
- – Stój natychmiast inaczej mnie popamiętasz! – Przyciągam, że ja normalnie jestem bardzo cichą spokojną i sympatyczną osobą, ale w tym momencie ogarnęła mnie taka wściekłość…
- - Idę do swojego pokoju! – Otworzyłam drzwi.
- - Masz szlaban! Na wszystko! – Krzyczała za mną ciotka, a Claudia śmiała się głośno.
- - Nienawidzę ich! – Krzyknęłam dając upust złości zaraz po tym jak wróciłam do swojego pokoju. Co ją dziś ugryzło? Dlaczego nie mogła mnie dziś spokojnie ignorować jak przez większość czasu! Kopnęłam drzwi i poczułam tępy bul w nodze. Chciało mi się płakać, ale zamiast tego zaczęłam się śmiać histerycznie. Kiedy trochę się uspokoiłam podeszłam do szafy i otworzyłam ją na całą szerokość. Przejrzałam rzeczy którym udało się przetrwać ten tydzień wciąż wisząc na wieszakach. Reszta leżała na łóżku i krześle przewieszona przez oparcie. W takich sytuacjach nienawidziłam tego, że jestem bałaganiarą, ale równie bardzo nie przemawiało do mnie sprzątanie. Ja wręcz potrzebowałam małego, lub większego bałaganu do życia. Tak samo sterty książek, kartek i zeszytów piętrzyły się na moim biurku. Ciotka nazywała to chlewem lub burdelem, ale tylko wtedy gdy nie było wujka. On natomiast nazywał to artystycznym nieładem i tylko się śmiał. Claudia nazywała mój pokój siedliskiem chorób, zarazków i wszystkiego co się rusza, dlatego nawet tu nie wchodziła. A ja po prostu uważam, że kilka rzeczy rozrzuconych po pokoju to jeszcze nie żaden bałagan. Sięgnęłam po jedną z książek leżących koło mojego łóżka. Miałam tysiące książek, a mogłabym mieć jeszcze więcej gdybym chciała, ale wolałam nie zawracać wujkowi głowy takimi drobiazgami. Nie chciałam też, aby wydawał na mnie tyle pieniędzy. Co prawda moje wydatki w porównaniu z wydatkami Claudii były niczym, ona była jednak jego córką, a ja nie byłam nawet z nim spokrewniona. Byłam siostrzenicą ciotki Irene, a tym samym kuzynką Claudii. Otworzyłam lekko zużytą już książkę którą wypożyczyłam wczoraj z biblioteki i zrobiłam to co robiłam zawsze od 4 lat. Uciekłam. Uciekłam do świata książek w którym byłam wolna, w których mogłam być sobą. Nie byłam już w swoim pokoju, a w ciemnym lesie szukając wyjścia i czekając na ukochanego który mnie uratuje. Czas zawsze biegnie tam inaczej więc kiedy doliczyłam do dziewiątego wybicia zegara który dostojnie bił w mniejszym salonie, znajdującym się dwa pokoje dalej, zerwałam się z łóżka. Wzięłam szybki prysznic a następnie wysuszyłam włosy. Wróciłam znów do szafy która pozostała otwarta. Muszę się przygotować. Jeszcze nigdy nie łamałam zasad tego domu z taką przyjemnością. Wzięłam czarne obcisłe spodnie i czerwoną bluzeczkę na ramiączkach. Podeszłam do lustra aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Brązowe włosy które sięgają mi do połowy pleców lekko pokręciły się po kąpieli. Przyjrzałam się zielonym oczom, pod którymi widniały niewielkie wory. Przeczesałam szczotką włosy, co spowodowało, że fale niestety wygładziły się. Spojrzałam na zegarek. Zostało mi jeszcze 15 minut, co znaczyło, że muszę teraz wymyślić w jaki sposób wydostać się z tego strzeżonego pałacu. Przez główne wejście było by raczej nie możliwe, ponieważ było ono zamykane na klucz który posiadał tylko wuj oraz pan Faulkner który pracował dla tej rodziny chyba od wieków. Był to starszy służący który właściwie oprócz otwierania drzwi nie zajmował się chyba niczym.
- Pozostaje jedynie wyjście przez okno. Mój pokój, tak jak i wszystkie sypialnie znajdował się na piętrze. Moje okno znajdowało się jednak blisko olbrzymiego dębu którego jedna z gałęzi umożliwiała zejście na ziemię. Kilka razy już jej używałam, ale zawsze za dnia i tylko po to, żeby wyjść do ogrodu kiedy miałam szlaban, lub żeby od tak posiedzieć na nim. Teraz było jednak przerażająco ciemno, a mi nie marzyła się śmierć przez upadek z wysokiej gałęzi. Włączyłam latarkę w telefonie i pomału wygramoliłam się przez okno, zostawiając je uchylone na powrót. Następnie przeszłam z parapetu na gałąź i stamtąd wprost ostrożnie zaczęłam przesuwać się na czworaka w stronę pnia. Omal nie krzyknęłam kiedy na chwilę straciłam równowagę, a telefon wypadł mi z ręki. Otarłam się ręką o gałąź i czułam nieprzyjemny ból. Zrobiło się zupełnie ciemno kiedy zaraz po tym jak usłyszałam trzask upadającego urządzenia. Zamknęłam oczy i przełknęłam ślinę będąc wdzięczna, że to nie ja leżę teraz w kawałkach na trawie. Przez chwilę zaczęłam żałować, że przypomniawszy sobie dzisiejszą kolację ruszyłam po omacku do przodu. Po paru minutach moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Kiedy znalazłam się przy pniu zwinnie i szybko zeszłam po pojedynczych gałęziach na sam dół. Kiedy stanęłam bezpiecznie na stałym lądzie zaczęłam rozglądać się za swoim telefonem mając nadzieję, że może uda się go jeszcze uratować. Moja nadzieja umarła jednak w chwili kiedy pod lewą nogą coś chrupnęło przerywając idealną ciszę. Podniosłam szczątki z ziemi i odłożyłam je z powrotem na miejsce. Nie miałam ich gdzie schować, ponieważ nie wzięłam torebki. Telefon zamierzałam wrzucić do kieszeni spodni, tak samo jak pieniądze.
- - Cudowny ten dzień. Już chyba gorzej być nie może. – Zamiast w stronę bramy ruszyłam w przeciwną. Przeszłam przez płot i zeskoczyłam już wolna po drugiej stronie. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do siebie. Podeszłam do drogi i w tym samym momencie zauważyłam światła zbliżającego się samochodu. Uśmiechnęłam się promiennie. Samochód zatrzymał się i jakiś mężczyzna wysiadł od strony kierowcy. W ubogim świetle nie mogłam ocenić ile ma lat.
- - Cześć mała. – Uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam jak serce mi zamarło. Przyjrzałam mu się jeszcze raz. Miał chyba ze dwa metry. Nie miałam z nim żadnych szans! Drzwi od strony pasażera otworzyły się prawie w tym samym momencie w którym chciałam już zacząć uciekać.
- - Wsiadaj! – Usłyszałam głos przyjaciółki.
- - Meg? Ale się przestraszyłam!
- - Ha ha nie ma czego. To jest Ben. Zgodził się zabrać z nami do klubu i nas tam wprowadzić.
- - Cześć. – Burknęłam speszona.
- - Wsiadasz? – Ben spytał i wsiadł do samochodu. Podeszłam do tylnych drzwi od strony pasażera i zrobiłam to samo.
- - Skąd się znacie? – Spytałam kiedy samochód ruszył.
- - Właściwie to poznałam go dzisiaj. To kolega kolegi mojego kuzyna.
- - Aha… - Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Może byłam strachliwa, ale jechanie w samochodzie do klubu z nieznanym mężczyzną nie wydawało mi się odpowiednie.
- - Ile masz w ogóle lat? – Meg spytała.
- - 23. A wy?
- - 17. Znaczy się ja już, a Kim skończy za trzy miesiące.
- - Jak do tej pory wchodziłyście do klubu?
- - Nie… - zaczęłam, ale moja przyjaciółka się przerwała mi.
- - Różnie.
- - Aha. – I na tym nasza rozmowa się skończyła. Zrobiło się lekko niezręcznie, na szczęście podróż była krótka. Pod klubem była długa kolejka.
- - Stanie w kolejce zajmie nam czas do rana.
- - Spokojnie mała. Znam bramkarza. Wejdziemy szybciej. – Nawet jeśli bramkarz znał Bena to nie przywitał się z nim ani nas nie wpuścił. Kazał nam stanąć w kolejce ale, że staliśmy już przed nim pozwolił nam stanąć na początku a nie na końcu kolejki. Usłyszałam za sobą szepty niezadowolonych osób które stały w kolejce już od jakiegoś czasu. Bramkarz znów zwrócił się do nas.
- - Dowody osobiste. – Poczułam skurcz w żołądku. To nie może się dobrze skończyć. Dowiedzą się, że nie jesteśmy pełnoletnie!
- - One są ze mną. – Ręka Bena znalazły się na mojej talii. Poczułam jak moje ciało się napina, miałam wielką ochotę strącić ją, ale strach przed tym, że moja rodzina miałaby dowiedzieć się, ze tu jestem kazał mi nie reagować. Łysy mężczyzna przyjrzał nam się z góry.
- - Nie chcę kłopotów…
- - Biorę wszystko na siebie. To co możemy wejść? – Bramkarz nic nie powiedział, przesunął się tylko wpuszczając nas do środka. Kiedy przekroczyłam przez próg dotarła do mnie stłumiona muzyka. Przeszłam przez kolejne drzwi i muzyka omal nie rozsadziła mojej głowy. W pomieszczeniu było duszno, setki ludzi kołysało się w rytm piosenki. Strąciłam rękę chłopaka. Kolorowe światła migały w rytm muzyki. Świecące punkciki odpijane od kuli dyskotekowej poruszały się po ścianach i młodych ludziach. Kobietach ubranych w skąpe stroje oraz mężczyznach którzy gorączkowo starali się dotrzymać im towarzystwa.
- - Wow! – Krzyknęłam w stronę Meg.
- - Bierzesz coś do picia? – Odkrzyknęła do mnie.
- - A jest tu coś bez alkoholu?
- - Co za świętoszka z tej twojej przyjaciółki, Meg. – Usłyszałam Bena. Przewróciłam oczami.
- - Megan też nie pije alkoholu! – Krzyknęłam aby mnie usłyszał. Potem zostałam zaciągnięta do łazienki. Było tu trochę ciszej. Pomieszczenie było jasne, wyłożone białymi kafelkami. Umywalki były jednak w opłakanym stanie. Wolałam nie wiedzieć jak wyglądają kibelki.
- - Wiedziała, że założysz spodnie. – Skarciła mnie. – Masz – podała mi czarny kawałek śliskiego materiału.
- - Co to? – Obróciłam to w rękach.
- - Spódnica oczywiście – spojrzałam na nią pytająco. – No zakładaj i nie marudź! – Zrobiłam jak powiedziała. Moje spodnie wylądowały w jej torbie. Spódnica była obcisła i sięgała mi do połowy uda. Była chyba ze sztucznej skóry, czy czegoś takiego.
- - Czu ona nie jest aby trochę za ciasna?
- - Nie jest idealna! Zobacz jak uwydatnia twój tyłek!
- - No właśnie - powiedziałam i przejrzałam się w pękniętym z lewej strony lustrze.
- - Nie marudź tylko stań prosto i nie ruszaj się. Zrobię ci makijaż.
- - Wiesz, że się nie maluję.
- - Ale na co dzień, a to co innego – westchnęłam i poddałam się tym zabiegom. Przejrzałam się w lustrze. Czułam się trochę goła w tej spódnicy, a na mojej twarzy widniał podkład, korektor, cienie do powiek i tusz do rzęs. Wyglądałam inaczej. Ale wlałam się o wiele bardziej bez makijażu.
- - Jędza by cię zabiła. – Przytaknęłam jej w duchu. Megan zawsze nazywała moją ciotkę jędzą, i o wiele się nie myliła. Spojrzałam na jej odbicie w lustrze. Była mojego wzrostu, miała włosy w kolorze brudnego blondu i brązowe oczy. Była bardziej opalona niż ja i szczuplejsza.
- - To co idziemy do baru?
- - Cola?
- -Oczywiście.
- Jakieś dwie godziny później nic nie było już takie oczywiste. Margaret kończyła właśnie trzeci kieliszek czegoś, czego nazwy nie byłam w stanie wypowiedzieć. Pewne było natomiast to, że zawierało w sobie alkohol. Siedziałyśmy na wysokim stołku przy barze a maje nogi były wdzięczne, po chyba setce przetańczonych piosenek.
- - Mówię ci odpuść sobie. Nie powinnaś pić!
- - Chce mi się tańczyć! – Zawołała wesoło i wstała z krzesła ciągnąc mnie i Bena ze sobą.
- - Nie jestem pewna, czy moje nogi wytrzymają choćby jeszcze jedną piosenkę. Idę do łazienki. – Powiedziałam i zamiast na parkiet poszłam w stronę białych drzwi. Nogi zaczynały mnie już boleć i jeszcze jedna piosenka mogła by spowodować, że bym je zgubiła. Przemyłam twarz wodą i wytarłam ją w ręcznik papierowy. Było tu trochę za głośno i za duszno, właściwie dyskoteki nie są chyba dla mnie. Podeszłam do baru aby zamówić kolejną colę i odkryłam, że Ben ciągle tam siedzi.
- - Gdzie Megan?
- - Kto? - Spytał niezbyt trzeźwo. W migającym świetle jego włosy przechodziły z barwy fioletowej, przez niebieski aż do zieleni. Przypuszczam jednak, że były po prostu koloru blond.
- - Meg?
- - Aaa! – Eureka! Ciekawe, czy pamiętał jeszcze moje imię. Wolałam nie sprawdzać. - Nie wiem. Gdzieś na parkiecie. – Spojrzałam w stronę tłumu który falował w rytm muzyki.
- - Pójdę jej poszukać. – Zaczęłam przedzierać się przez tłum wypatrując blond włosów przyjaciółki. Po około pięciu minutach zauważyłam jak jakiś ktoś przytrzymuje ją, ratując ją przed upadkiem. – Meg! – Ruszyłam za chłopakiem który zmierzał z moją przyjaciółką na rękach w stronę tylnych drzwi. Poczułam, zimny dreszcz kiedy wyszłam przez drzwi zaraz za nimi. Nie wiem czy ze strachu, czy z powodu chłodnego nocnego powietrza. Chłopak pomógł usiąść dziewczynie na schodach opierając jej głowę o ścianę. – Meg! – Podbiegłam zdenerwowana do koleżanki nie zwracając uwagi na chłopaka. On też nie zwracał uwagi na mnie. Przyglądał się dokładnie Margaret. – Nic ci nie jest? – Kucnęłam przed dziewczyną zasłaniając tym samym widok chłopakowi, który dopiero teraz spojrzał na mnie.
- - Tylko zakręciło jej się w głowie. – Odpowiedział.
- - Nic mi nie jest! Chcę tańczyć Kim. Tańczyć!
- - Powinnam zabrać cię do domu. – Powiedziałam przerażona stanem dziewczyny który wydał mi się poważny.
- - Nie przesadzaj. Przecież ona pewnie ledwo wypiła kieliszek.
- - Trzy kieliszki – odpowiedziałam automatycznie.
- - Tutejszy rekord to pięćdziesiąt. – Zaśmiał się chłopak. Spojrzałam na niego zirytowana. Był wysoki, wyższy ode mnie chyba o głowę. Jego szare oczy mierzyły mnie spojrzeniem. Przeczesał czarne włosy lewą ręką.
- - I pewnie sam go ustanowiłeś – odpowiedziałam nagle agresywnie.
- - Słuchaj baby girl – zaczął groźnie. – Ustalmy pewne fakty. Uratowałem twoją koleżankę przed staranowaniem, a ty zamiast mi podziękować, to na mnie wrzeszczysz i oskarżasz. Poza tym ja nie piję.
- - Nie jestem małą dziewczynką! – Byłam na niego zła.
- - A ja nie jestem małym chłopcem i jeśli jeszcze raz mnie zdenerwujesz to pożałujesz.
- - Kim przestań go irytować bo chcę jeszcze zatańczyć z Alexem. Jest taki słodki! – Spojrzałam na przyjaciółkę.
- - Po czyjej stronie jesteś?!
- - Po stronie męskiego zgrabnego tyłka oczywiście.
- - Jesteś kompletnie pijana! – Krzyknęłam. A chłopak się zaśmiał.
- - Nieprawda. Tylko 3 drinki. Po prostu zakręciło mi się w głowie i tyle.
- - Wychodzimy!
- - Nie wychodzimy. Zostajemy. I tak nie masz jak wrócić. Jeszcze nie masz prawa jazdy, a ja i Ben nigdzie się nie wybieramy.
- - Jaki Ben? – Chłopak spytał patrząc na mnie jako na tę bardziej trzeźwą. Zignorowałam go.
- - I tak byście nie mogli prowadzić. Piliście! Daj mi swoją torebkę. Zamówię nam taksówkę.
- - Torebkę? Ale… - rozejrzała się wokół siebie – gdzie ona jest? – Spojrzałam w stronę chłopaka.
- - Na mnie nie patrz. Nie wiem gdzie ona jest. – Przekręciłam głowę zastanawiając się czy mu wierzę. – Nie jestem złodziejem!
- - Skoro tak mówisz… - poczułam uścisk na ramieniu.
- - Właśnie tak mówię!
- - Au! Puszczaj! – Zdziwiłam się na dźwięk wrogości w moim głosie. Dla nikogo nie reagowałam tak nerwowo. Puścił moją rękę.
- - Spadam stąd. Ochrona nie powinna wpuszczać małolat do takich klubów. – Prychnął i podszedł do drzwi.
- - Idę z tobą! – Meg wstał i weszła za nim do środka. Nawet się nie zachwiała. Może rzeczywiście nie była aż taka pijana.
- - Co tu się tak właściwie właśnie wydarzyło? – Spytałam sama siebie. Dlaczego byłam dla niego taka niemiła? Przecież on pomógł Meg. Muszę go przeprosić. Wstałam i weszłam do środka. Zaczęłam znów przepychać się przez tłum gdy nagle tuż koło ucha usłyszałam czyjś pisk. Odwróciłam się i natrafiłam na niebieskie oczy. Na jej twarzy był widoczny jeszcze mocniejszy makijaż niż u mnie. Miałam ochotę przekląć. Koniec ze mną. Wyda mnie jędzy i już po mnie. Odwróciłam wzrok udając, że jej nie zauważyłam. Weszłam w tłum i dopiero wtedy się odwróciłam. Zauważyłam, że w rękach trzyma już telefon. Musiałam znaleźć Margaret!
- - Meg! Meg! - Podeszłam do baru, ale nawet Bena tam nie było. Gdzie oni wszyscy się podziali?! Znowu ruszyłam w tłum. Poczułam, że ot tego wszystkiego kręci mi się w głowie. Omal się nie przewróciłam, ale udało mi się złapać równowagę. W tym samym momencie zauważyłam głowę Alexa.
- - Meg? – Podeszłam do chłopaka rozglądając się gorączkowo. Zapomniałam o tym, że zamierzałam przeprosić Alexa. Teraz musiałam jak najszybciej znaleźć się w domu zanim ciotka tu przyjedzie i wyciągnie mnie stąd za uszy. –Meg! Podbiegłam do dziewczyny nie zważając na ból głowy. – Musimy stąd jak najszybciej wyjść! Muszę być w domu!
- - Przestań panikować baby girl. – Alex ze mnie drwił. Nad zwyczajniej w świecie ze mnie drwił. Nadepnęłam mu na stopę z całej siły.
- - Ty! Zaraz…
- - Ona tu jest i wszystko jej powie! Przecież ona mnie zabije albo wyrzuci z domu! – Poczułam się słabo.
- - Przynieś jej coś do picia. – Margaret jakby nagle otrzeźwiała. – O czym ty mówisz?
- - Claudia. Ona tu jest. Widziała mnie. Na pewno jej powie.
- - Jędzy? Uspokój się. Jej też nie wolno tu przychodzić. Nie wyda cię, bo inaczej sama wpadnie. – Miała rację.
- - A jeśli… i tak chcę już wracać. Mam dość tego dnia!
- - Ale z ciebie histeryczka – Alex podał mi szklankę z wodą. Wzięłam ją i chwilę później oplułam go zawartością ust. Krzyknął i odskoczył ode mnie.
- - To nie jest woda! – Gorzki smak w ustach wciąż pozostał.
- - Nie. To wódka.
- - Dałeś jej czystą wódkę? Zwariowałeś? Przecież ona w życiu nie miała w ustach nawet alcopop! – Meg choć raz stanęła po przeciwnej stronie niż Alex.
- - Stwierdziłem, że to mogło by pomóc jej się wyluzować. A skoro nigdy nie piła alkoholu, to co ona w takim razie robi w klubie dla dorosłych?
- - Mam dość. Ten dzień nie może być już gorszy. Wracajmy. Masz telefon? – Zwróciłam się do Margaret.
- - Nie wiem gdzie jest moja torebka.
- - Mogę wam zamówić taksówkę.
- - Dzięki. – Choć raz ucieszyłam się, że spotkałam dziś Alexa. Chłopak wyszedł na chwilę aby zadzwonić, a my usiadłyśmy przy barze.
- - Już spokojnie maleństwo. Na pewno wszystko skończy się dobrze.
- - Żałuję tylko że się tak nie zaczęło. – Wymruczałam.
- - Zrzęda – usłyszałam za sobą.
- - Nie ręczę za siebie. – Wysyczałam przez zęby.
- - Nie wiem jak to robisz przystojniaku, ale takiej wpienionej to jej jeszcze nie widziałam – zaśmiała się Megan.
- - Naprawdę? A ja myślałem, że ona tak zawsze. Agresywna i niezadowolona z życia.
- - Zaraz pomogę jej cię pobić! Jeśli jeszcze raz jej ubliżysz. A to była by prawdziwa strata dla świata, taka twarz. – Zaśmiałam się.
- - To było by dobre zakończenie tego dnia – skwitowałam.
- - Lepiej wyjdźcie już na zewnątrz. Taksówka powinna zaraz być. – We trójkę wyszliśmy na podjazd.
- - A co z Benem?
- - Myślę, że sobie poradzi.
- - To nie jest zbyt miłe, że jedziemy bez niego. – Powiedziałam cicho.
- - Kim jest Ben?
- - Nie twój zakichany interes.
- - Oczywiście, że nie mój. Chciałem go tylko za was poinformować, że pojechałyście. – Wysyczał, a ja poczułam się głupio. Podjechała taksówka. Wsiadłyśmy na tylne siedzenia.
- - Do Golden River. – Margaret zażądała od kierowcy. Ten spojrzał na nas z powątpiewaniem.
- - Płatne z góry. – Sięgnęłam do kieszonki spodni, ale moja ręka zatrzymała się na materiale spódnicy.
- - Gdzie są moje spodnie? – Spojrzałam na Meg. Alex się zaśmiał.
- - W torebce. Przepraszam. – Co teraz? Zgubiłam spodnie i pieniądze. Dobrze, że nie wzięłam ich dużo. Ale czym w takim razie zapłacę?
- - Proszę. Potem niech pan odwiezie jeszcze drugą dziewczynę pod jej dom. – Alex podał banknoty kierowcy przez szybę z przodu.
- - Nie potrz… - ugryzłam się w język. Potrzebowałam tych pieniędzy. – Oddam co do grosza.
- - Nie wątpię. Zatem do zobaczenia w krótce. – Przekręciłam oczami i odprężyłam się kiedy ruszyliśmy. Za jakieś 10 minut będę w domu i ten koszmarny dzień się skończy.
- - Jaki dokładny adres?
- - Niech się pan nie wygłupia. Golden River ma tylko jedną ulicę! Wysadzi ją pan gdziekolwiek. – Wyśmiała kierowcę i zwróciła się do mnie. - Wcale nie było tak źle, prawda?
- - Było strasznie. Przepraszam Meg. Nie chciałam zrujnować ci wieczoru.
- - Nie przejmuj się! To ja przepraszam, że to tak wyszło. Dlaczego się zatrzymujemy? – ostatnie zdanie było skierowane było do kierowcy. Byliśmy blisko, ale to jeszcze nie ta ulica. Wyjrzałam przez okno, ale oślepiło mnie światło latarki. Kierowca uchylił szybę za którą pojawiła się twarz mężczyzny.
- - Szukamy młodej dziewczyny. Około metr siedemdziesiąt… - Spojrzał na mnie. – Proszę wysiąść. – Jego głos był lodowaty. Przestraszony kierowca odpiął pasy i podniósł ręce do góry jakby ktoś celował w niego pistoletem.
- - Wuj chyba zauważył, że Claudia zniknęła z domu. – Wyszeptałam do przyjaciółki. Moja kuzynka była ode mnie wyższa dokładnie o 3 centymetry. Idealna figura modelki. Metr siedemdziesiąt wzrostu.
- - Panienka Hauer? – Skąd… To musiał byś ktoś od wuja. No cudownie i teraz wszyscy dowiedzą się, że ja też zniknęłam. Pokiwałam twierdząco głową. – Proszę wszystkich o wyjście z samochodu. – Poczułam, że mam nogi jak z waty, ale posłusznie wyszłam.
- - Pociesz się, że to jej a nie tobie dostanie się największe lanie. – Przyjaciółka szepnęła mi do ucha. – Pomyśl jak jej się dostanie. Szuka jej policja.
- - Mam taką nadzieję. – Wyszeptałam w odpowiedzi. Mężczyzna który nas zatrzymaj jak się okazało nie był sam. Jego kolega policjant stał z boku i bacznie nas obserwował, w czasie kiedy ten pierwszy „przesłuchiwał” kierowcę. - O czym oni rozmawiają?
- - Skąd mam wiedzieć. Nie rozumiem dlaczego nas zatrzymali. Przecież to Claudia powinna być ich priorytetem.
- - Może już ją znaleźli i zastanawiają się jak się tam dostała i podejrzewają, że jej pomogłyśmy razem z kierowcą? – Meg nie zdążyła mi odpowiedzieć, ponieważ nasza uwaga skierowana została w stronę świateł samochodu który zmierzał w naszą stronę.
- - Samochód Accardiów. – Zauważyłam z radością.
- - Idiotka zaraz zostanie zatrzymana i cała uwaga znów zostanie skierowana na nią. Jak mogła wpaść na coś tak głupiego jak wyjechanie limuzyną własnego ojca? Przecież tak można ją od razu zatrzymać. – Kiwnęłam głową wyrażając tym samym, że się z nią zgadzam. Chciałam się zaśmiać kiedy samochód zatrzymał się. Śmiech stanął mi jednak w gardle kiedy zobaczyłam, że z limuzyny nie wysiada szczupła skruszona blondynka, lecz wysoki mężczyzna po trzydziestce, z ciemnymi włosami.
- - Twój wujek jest strasznie gorący. – Szepnęła mi przyjaciółka a ja powstrzymała się od nerwowego chichotu.
- - To nie jest zabawne – odszepnęłam.
- - Ja nie żartuję. Popatrz na to ciała, popatrz na tę twarz. – W innej sytuacji pewnie walnęłabym ją w głowie. Mówiła o moim wujku. Ale teraz mogłam jedynie przyglądać się mężczyźnie który zbliżał się w naszą stronę. Czy był na mnie zły?
- - Kimberly Emily Hauer! – Widziałam wściekłość w jego oczach. A to się naprawdę rzadko zdarzało.
- - Dobry wieczór… - zaczęła moja przyjaciółka.
- - Odwieźcie dziewczynę do domu. – Wydał rozkaz i wskazał na Margaret.
- - To wszystko moja… - Zamilkła zamrożona spojrzeniem wuja. Jeden z policjantów wziął ją za rękę i pociągnął w kierunku radiowozu.
- - Zaprowadźcie ją do limuzyny zanim zamarznie. – Rozkazał jakbym nie potrafiła sama chodzić. Było chłodno, ale nie zimno.
- - Wujku?
- - Jeszcze będzie czas na rozmowę – uciął. Drugi mężczyzna podszedł do mnie i wskazał drzwi limuzyny. Usiadłam na skurzanej fotelu. Dlaczego dałam się na to wszystko namówić? Teraz wuj był na mnie wściekły jak nigdy, co lekko mnie przerażało. Jeszcze chyba nigdy tak się na mnie nie zdenerwował. Mam nadzieję, że to przez Claudię. Wujek usiadł naprzeciwko mnie. Teraz mogłam mu się uważniej przyjrzeć. Jego ciemne włosy były zupełnie zmierzwione. Jego brązowe oczy patrzyły na mnie z gniewem. Jego o odcień ciemniejsza skóra w tym marnym świetle wydawała się jeszcze ciemniejsza. Podniósł rękę i uderzył w czarną szybę oddzielającą nas od kierowcy. Samochód ruszył. Nie wiedziałam od czego zacząć więc spuściłam oczy. Żadne z nas nie odezwało się ani jednym słowem, a cisza wydawała się nawet gorsza niż głośny krzyk. Podniosłam spojrzenie kiedy samochód zatrzymał się na podjeździe. Wuj podniósł głowę z oparcia ukrył na chwilę twarz w rękach. Wysiadłam kiedy kierowca otworzył drzwi po mojej stronie.
- - Znaleźliśmy panienkę Claudię. Już jest w drodze. – Mężczyzna zwrócił się do wuja, który dopiero co wysiadł z samochodu. Nie odwróciłam się. Przyglądałam się willi która była cała oświetlona. To normalnie nie zdarzało się o takiej godzinie. Podjazd był olbrzymi i długi. Do posiadłości jechało się alejką obsadzoną z obu stron dębami.
- - Zakończyć poszukiwania. Odwołaj ludzi. – Zrobił krok i się zatrzymał. – Gdzie one były?
- - W klubie Melanż, jego właści…
- - Wystarczy – uciął wuj. Potem nachylił się i coś wyszeptał do ucha podwładnego.
- - Ale… - Zamilkł kiedy wuj zmarszczył brwi. – Ależ oczywiście. – Poprawił się. Kolejny czarny Cadillac zatrzymał się na wielkim podjeździe.
- - Nie dotykaj mnie bo powiem wszystko papie! – Usłyszałam głos Claudii.
- - Claudia! – Ciotka Irene wybiegła przez drzwi. – Tak się martwiłam Księżniczko! – Zatrzymała się w połowie drogi. – Angelo – posłała wujkowi słodki uśmiech.
- - Claudia pozwól za mną - wuj wydawał się znużony. – Kim ty też – dodał kiedy nie ruszyłam się z miejsca. Zatrzymałam się przed pokojem w którym wuj zawsze pracował. Jeszcze nigdy nie zostałam tu wezwana w sprawie mojego złego zachowania. Claudia tak, ale nie ja! Czułam się jak u dyrektora na dywaniku. Claudia minęła mnie i weszła do pokoju.
- - Papciu – zaczęła – nie chciałam cię rozzłościć. Ja po prostu chciałam spotkać się ze znajomymi.
- - Nie obchodzą mnie twoje pobudki. Złamałaś prawo obowiązujące w tym domu i zostaniesz ukarana. Nie mam już do ciebie siły. Irene coś dla ciebie wymyśli. – Spuściłam głowę. Jak mogłam sądzić, że jej dostanie się wielka reprymenda? Była ich ukochaną córką, ich jedyną córeczką. – Teraz idź do swojego pokoju. Był stanowczy, ale nie ostry. - Kim możesz wejść. – Przełknęłam ślinę i wchodząc minęłam się w progu z Claudią na której twarzy widniał ogromny uśmiech. Miałam ochotę pokazać jej język. Stanęłam na środku i spuściłam głowę.
- - Wujku?
- - Coś ty sobie wyobrażała?! Po Claudii spodziewałem się wszystkiego, ale po tobie? Co ty w ogóle na sobie masz? Wyglądasz jak prostytutka! A ten makijaż? Dlaczego to zrobiłaś? Myślałem, że mogę ci ufać. Tak bardzo się dziś na tobie zawiodłem. Dlaczego mnie nie zapytałaś o zgodę? Brakuje ci czegoś? Myślałem, że dałem ci wszystko. – Poczułam, że zaraz się rozpłaczę.
- - Wujku ja nie chciałam cię zawieść. Nie chciałam być niewdzięczna. – No i się zaczęło. Poczułam, że głos zaczął mi drgać. Płakałam. – N-naprawdę jestem w-wdzięczna…
- - Bambina o czym ty mówisz? Nie o to mi chodziło – powiedział łagodniej. Miał Włoski akcent. – Nigdy nie twierdziłem, ze jesteś niewdzięczna, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Bambi jesteśmy rodziną. Rodzina sobie pomaga. – Szkoda, że ciotka jędza o tym nie wie. Przejechał ręką po włosach. Otarłam łzy, podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. – Coś się stało? – Zapytał z troską. Tylko mocniej go przytuliłam szczęśliwa, że ten dzień już się skończył. Poczułam jego dłoń na moim podbródku. Przestałam go przytulać i pozwoliłam ponieść swoją głowę tak, że patrzyłam mu teraz w o oczy. – Wszystko w porządku?
- - Tak. – Podniosłam dłoń, aby otrzeć świeże łzy, ale nie było mi dane ją opuścić. Wuj złapał mnie za nadgarstek, a ja syknęłam z bólu. Zupełnie zapomniałam o tym zadrapaniu na ręce.
- - Kto ci to zrobił? – Znów słyszałam gniew w jego głosie.
- - Chyba raczej co. Jak schodziłam po drzewie to zadrapałam się o gałąź. – Odparłam posłusznie.
- - Po drzewie?! – Podskoczyłam i aż zabolała mnie ręka. – Zeszłaś po drzewie? – Może nie powinnam była tego mówić.
- - A w jaki inny sposób? Jak udało się uciec Claudii?
- - Nie będę omawiał z tobą możliwości ucieczki z domu! – Wujek patrzył na mnie gniewnie. – Mogło ci się coś stać. – Złagodniał.
- - Przepraszam.
- - Pojedziemy do szpitala.
- - Do szpitala?
- - Musimy zająć się twoją ręką Bambi.
- - Ależ to tylko zadrapanie. Sama mogę się tym zająć.
- - Dobrze więc. Znajdź panią Cassirer i każ jej zająć się raną. – Przekręciłam oczami, dałam mu całusa w policzek i wyszłam z pokoju. Kontem oka zauważyłam grymas na jego twarzy.
- -Maddie? – Zapukałam do pokoju gosposi. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. – Tak panienko… panienko Hauer?
- - Pomożesz mi obmyć tę ranę? – Pokazałam jej rękę.
- - Oczywiście. Chodźmy do kuchni. Tam mam wszystkie potrzebne rzeczy. – Usiadłam na ladzie stołu, a Maddie zajęła się wyciąganiem wszystkich potrzebnych rzeczy. Poczułam się jak dawniej, kiedy nie mogąc spać po śmierci matki przychodziłam do kuchni, a Maddie sadzała mnie właśnie w tym miejscu i dawała ciasteczka. – Wywołały panienki niezłe piekło w domu.
- - Wiem – potwierdziłam smutno.
- - Jeszcze nigdy nie wiedziałam żeby pan Accardi był taki wściekły.
- - Ja też.
- - Mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczysz. – Głos wuja dobiegł z progu odwróciłam się w jego stronę.
- - Przepraszam proszę pana. – Madeline prawie dygnęła i zajęła się oczyszczaniem mojej rany. Syknęłam z bólu.
- - Należy ci się. – Powiedział sztywno wujek.
- - To niezmiernie miłe z twojej strony – odważyłam się na sarkazm. Wujek spoważniał.
- - Nie igraj ze mną dzisiaj. Wystarczy, że przemilczę tym razem fakt, że jesteś pijana.
- - Pijana? Nie jestem pijana. Nic nie piłam. Przysięgam! – Oczy wuja stały się lodowate.
- - Przemilcz to lepiej signorina. Powiedziałem, że tym razem ci odpuszczę, więc przestań kłamać mi w oczy.
- - Ale…
- - Milcz! Nie zniosę twoich kłamstw. Już wystarczająco przysporzyłaś mi dziś kłopotów. - Przetarł ze zmęczenia twarz. – Odprowadź ją później do pokoju.
- - Tak proszę pana. – Wuj wyszedł a ja wciąż w osłupieniu patrzyłam w stronę drzwi. Dlaczego mi nie uwierzył? Nie miałam dziś nawet kropli alkoholu w ustach. No chyba, że liczyć to kiedy myślała, że to woda…
- - Maddie… czy ja śmierdzę wódką? – Kobieta spuściła wzrok.
- - Tak panienko.
- - Zabiję go!
- - Kogo panienko? – Gosposia widocznie się przeraziła.
- - Alexa oczywiście. Zrobiło mi się słabo, a on przyniósł mi wodę do picia, znaczy się myślałam, że to jest woda, ale okazało się, że to jest alkohol i zanim to połknęłam wyplułam całość na jego koszulkę.
- - Kim jest Alex panienko?
- - Poznałam go dzisiaj w nocy. Opłacił mi taksówkę…
- - Przyjęła panienka napój od nieznajomego?!
- - Ciszej trochę. – Co by się stało gdyby wuj się dowiedział? W sumie chyba już bardziej nie może być na mnie zły. – I skończ z tymi panienkami. Nikogo tu nie ma.
- - Kim nie wolno przyjmować drinków od nieznajomych!
- - Już ci mówiłam, że wszystko wyplułam kiedy tylko poczułam gorzki smak w ustach. Ale wuj mi nie wierzy.
- - Proszę mu się nie dziwić panienko – spojrzałam na nią karcąco. - Alkohol można wyczuć od ciebie na kilometr – poprawiła się. Kiedy skończyła odprowadziła mnie pod drzwi pokoju. Zamknęłam je z hukiem i przekręciłam klucz. Rzuciłam się na łóżko już po raz kolejny tego dnia. A właściwie już następnego. Dochodziła druga. Zaczęłam płakać jak dziecko, starając się robić to jak najciszej, aby nikt tu zaraz nie przybiegł. Chciałam być sama i nie zamierzałam już nigdy więcej wychodzić z łóżka.
- - Nienawidzę się. Ciotka mnie nienawidzi. Claudia mnie nienawidzi. Wujek mnie nienawidzi! – Zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Po jakimś czasie usiadłam pionowo. Meg! Muszę z nią porozmawiać, ona zawsze potrafi pocieszyć mnie w takich sytuacjach. I znów zaczęłam płakać przypomniawszy sobie, że mój telefon leży zepsuty na trawie. Nie płakałam tyle od śmierci mamy. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Czułam się zmęczona i głodna, ale kiedy tylko pomyślałam o jedzeniu robiło mi się niedobrze.
- x
Szesnastoletnia Kimberly Hauer od sześciu lat mieszka wraz z ciotką, wujem i kuzynką. Rodzina Accardich nie należy do biednych. Angelo Accardi zajmuje się bliżej nieokreślonym biznesem i jest ulubionym członkiem rodziny Kim. Próbuje sprawić aby czuła się kochana. Od pewnego momentu stał się jednak trochę bardziej podejrzliwy, a owym momentem był dzień w którym Kim poznała chłopaka o imieniu Alex. Jaką tajemnice skrywa Alex? Czy wuj też ma swoje sekrety?
sobota, 3 stycznia 2015
Rozdział 1
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Właśnie skończyłam czytac twojego bloga o Klaroline *o* Cudowny <3 Ten też wydaję sie być ciekawy . Zapraszam do mnie <3
OdpowiedzUsuń