- Długo mnie tu nie myło i za to przepraszam. Ale teraz jest już nowy rozdział. Zapraszam do czytania. Mam nadzieje że się spodoba :D
- W
samochodzie panowała niezręczna cisza. Żałowałam, że zgodziłam się nic nie
powiedzieć Meg. Przecież była moją najlepszą przyjaciółką. Teraz była zła na
nas wszystkich. Nikt nie chciał jej powiedzieć dlaczego jej chłopak jest cały
poobijany. Nie widziała Daniela, z resztą nikt już potem go nie widział.
Rozpłynął się, ale to i lepiej. Ed wydaje się naprawdę fajnym facetem. Mam
nadzieję że Meg w końcu przestanie się na nas gniewać. Al zaraz jak nas
zobaczył nie powiedział nic. Skinął na Eda i sobie poszedł.
- Tak więc teraz siedzimy w samochodzie jadąc z powrotem pod szkołę. Jak wytłumaczę mój przemoczony strój? Tego jeszcze nie wiedziałam, ale nie to mnie trapiło. Meg po raz setny westchnęła. Światła szkoły pojawiły się już w zasięgu mojego wzroku. Chciałam coś powiedzieć ale nie wiedziałam co. Ed mnie uprzedził i pierwszy zaczął rozmowę.
- - Na pewno nie chcesz żebym odwiózł cię od razu do domu?
- - Nie dzięki.
- - Na pewno sobie poradzisz?
- - Świetnie! Miejcie wspólne sekrety i martwcie się o siebie! Może od razu zostaniecie parą?!
- - Meg nie wygłupiaj się – nie mogłam uwierzyć że zachowuje się tak dziecinnie.
- - Zostaw to mnie.
- - Zgoda – wysiadłam z samochody na szkolnym parkingu - do zobaczenia jutro – zamknęłam za sobą drzwi. Ed odjechał. Na chwile przestało padać. Z pewnością nie wejdę do środka. Było już późno i pojedyncze osoby zaczęły już wychodzić. Nie musiałam się obawiać o to że moja kuzynka pojechała już do domu. Ona zawsze wychodziła ostatnia. Stanęłam z boku nie chcąc być zauważona. Jakieś dwadzieścia dwie minuty i piętnaście sekund później podjechała limuzyna wuja. Było mi strasznie zimno a każda minuta trwała godzinę kiedy wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu. W końcu jednak mogłam jechać do domu. Podeszłam do tylnych drzwi i wsiadłam do środka.
- - Dobry wieczór panienko. Dobrze się panienka bawiła? – George spojrzał na mnie w lusterku i zmarszczył brwi ze zdziwienia. Pewnie miało to coś wspólnego z moim przemoczonym strojem. Nie powiedział jednak nic.
- - Tak, dziękuję – zapadła cisza. - Jak tam twoja rodzina? - Miał małą córeczkę jeśli dobrze pamiętam.
- - Dobrze, dziękuję – no to sobie pogadaliśmy. Zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie. George był raczej tym małomównym. U wuja pracowali przeróżni ludzi. Większość z nich nie mówiła nic. Ale bywały pojedyncze przypadki pracowników którzy nawijali bez przerwy. W ich obecności czułam się o wiele luźniej.
- Podwójne drzwi od szkoły otworzyły się. Dwóch chłopaków ze szkolnej drużyny koszykarskiej przytrzymało drzwi dla trzech dziewczyn. Szły pewnie do przodu na nieziemsko długich nogach, ruszając tyłkiem tak, ze idąca za nimi drużyna koszykówki nie patrzyła nigdzie indziej. Ich blond włosy podskakiwały w rytm uderzających obcasów. Zatrzymały się przed szkołą aby pożegnać się. Nachyliły się wypinając i całując powietrze obok policzków. Claudia Zaśmiała się na słowa swojego chłopaka, pocałowała go szybko w usta i podeszła do samochodu.
- Uśmiech zszedł jej z ust kiedy zobaczyła mnie w środku.
- - Gdzie byłaś? Nie wiedziałam cię przez cały wieczór.
- - Stęskniłaś się? – Parsknęła.
- - Miałam raczej nadzieję pośmiać się z twojego… czegoś co nazywasz tańcem – to była chyba najsłabsza riposta w jej wykonaniu.
- - Ha ha boki zrywać.
- - Ruszaj! – George zrobił jak kazała.
- W domu przywitał nas wuj.
- - Dobrze się bawiłyście?
- - Mhm – odpowiedziałam wymijająco.
- - Och tatku było beznadziejnie. Diana prawie zrujnowała moją sukienkę, na szczęście odsunęłam się w porę, a poncz wylądował na głupiej beksie Emily. Od razu się rozryczała i wybiegła jak głupia z budynku. Do tego nauczyciele czepiali się dosłownie wszystkiego nie mogliśmy nawet… - poszłam na górę do pokoju. Padałam z nóg. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. Zasnęłam od razu.
- Rano miałam nie małe problemy ze wstawaniem, ale mus to mus. Założyłam na siebie szybko mundurek, obmyłam twarz dla rozbudzenia i byłam gotowa do wyjścia. Przez poranne problemy ze wstawaniem miałam bardzo mało czasu. Nie zamierzałam prosić kuzynkę o podwózkę do szkoły dlatego też szłam szybkim marszem. Pewnie się spóźnię, ale raczej nie wiele. O dziwo nie spóźniłam się. Weszłam do szkoły jakąś minutę przed dzwonkiem. Przedarłam się przez tłum uczniów do swojej szafki. Wyjęłam wszystkie potrzebne mi książki i zamknęłam szafkę równo z dźwiękiem dzwonka. Po dzwonku na korytarzu jak zwykle zapanował jeszcze większy chaos. Wszyscy zaczęli przepychać się w stronę swoich klas.
- Jakiś
hałas zdołał przebić się przez nieziemski huk na korytarzu. Rozejrzałam się ,
ale widziałam tylko uczniów. Na korytarzu zrobiło się cicho. Tak cicho, że
słychać było teraz szumienie świetlówek. To nigdy nie zdarzało się w tej
szkole. Zrobiłam dwa kroki do przodu od mojej szafki. I wtedy w końcu
zobaczyłam to o czym słyszałam już od jakiegoś czasu – ich władzę. Hałas który
wcześniej słyszałam to drzwi które uderzyły o ścianę omal nie wylatując z
zawiasów. Daniel wciąż miał jeszcze uniesioną prawą nogę którą prawdopodobnie
je „otworzył”. Miał na sobie czarną koszulkę, czarną skórzana kurtkę tą co
zawsze, czarne spodnie i czarne buty. Ręce trzymał w tylnych kieszeniach. Jego poza
wyrażała totalną ignorancję do świata. Głowę miał schyloną lekko do dołu.
Grzywka opadła mu na oczy. Podniósł głowę szybko, a w tym ruchu było coś
niebezpiecznego i seksownego. Stop! Co?! Nie, oczywiście że nie seksownego…
drapieżnego . Nawet świetlówka przestała buczeć. To chyba jakiś kosmiczny żart!
Ruszył pewnym krokiem do przodu nie zwracając na nic uwagi. Ludzie na korytarzu
rozstępowali się przed nim niczym może czerwone. To trochę dziwne. Wróć to
totalnie nienormalne. Nawet kapitan szkolnej drużyny i jego świata nie miała
takiej uwagi na sobie po wygranym meczu. No może mieli ale ludzie wtedy rzucali
się im gratulować, wszyscy się śmiali a teraz? Nagle na Daniela rzucił się sam
Diabeł. Oczywiście w przyjacielski sposób. Doskoczył do jego boku i trzepnął
przyjaciela w tył głowy. Chłopak nawet na niego nie spojrzał. Przyjrzałam się
niezadowolonej minie Alexa. On również był ubrany na ciemno. Czarna skórzana kurtka, szara koszulka i czarne spodnie. Do tego czarne buty. Położył rękę na
ramieniu Idola, ale ten ją strzepnął. Zirytowany Diabeł przeczesał nią swoje
włosy zostawiając je w jeszcze większym nieładzie, ten ruch wywołał palpitację
serca zapewne u niejednej dziewczyny stojącej na korytarzu. Za nimi szła
pozostała trójka. Azjata którego głos miałam zaszczyt wczoraj w końcu usłyszeć
miał na sobie brązowe spodnie podwinięte w kostkach, bordową koszulę i dżinsową
kurtkę. Rąsia miał na sobie podarte jasne dżinsy, luźną koszulkę i sweter z
kapturem który z resztą znajdował się na jego głowie. Mark miał na sobie ciemne
dżinsy, białą koszulkę z nadrukiem i czarno białą bejsbolówkę. Jak ubiór Daniela
i Alexa w ogóle mnie nie zdziwił, tak pozostała trójka wyglądała na normalnych uczniów, a nie członków jakiegoś gangu… może nie licząc faktu, że w naszej
szkole obowiązują mundurki – wywróciłam oczami. Byli coraz bliżej mnie. Ludzie
stojący koło mnie cofnęli się pod szafki, ja jednak stałam ciągle w tym samym
miejscu. To nie czerwony dywan, tylko szkolny korytarz. Z resztą nie stałam na
środku korytarza. Daniel i Alex byli coraz bliżej ale nawet mnie nie zauważyli.
W sumie dobrze nie potrzebowałam kłopotów, mogłam się w cofnąć z resztą
uczniów, ale moja duma mi na to nie pozwoliła. Daniel potrącił mnie ramieniem,
ale chyba nawet mnie nie zauważył. Phi, zadufany w sobie pacan. Alex natomiast
zatrzymał się naprzeciw mnie.
- - Cześć – uśmiechnął się zawadiacko.
- - Hej – odpowiedziałam. Ludzie zaczęli wchodzić do klas.
- - Nie idziesz dziś na lekcje? – Alex szeroko się uśmiechał.
- - Och totalnie zapomniałam, że już po dzwonku… Co ci się stało w oko?
- - A to? To nic – założył okulary przeciwsłoneczne na nos nie patrząc na mnie.
- - Daniel?
- - Mam na imię Alex, ale dla ciebie mogę być kim zechcesz – przewróciłam oczami.
- - To może inaczej: Daniel ci to zrobił?
- - Nie masz przypadkiem lekcji? – powiedział w tej samej chwili co ja. Ach no tak. Najpierw matematyka.
- - Ach no tak! – bez pożegnania odeszłam w kierunku swojej klasy. Nie muszę się z nim chyba żegnać nie? Przecież to nie tak, że się przyjaźnimy.
- W klasie była już nauczycielka. Kazała mi usiąść w ławce bez żadnych zbędnych komentarzy na temat mojego spóźnienia. Uczniowie szeptali i prowadzili ciche rozmowy, ale to w końcu nic dziwnego. W klasie były wolne trzy miejsca: moje, Marcela który był chyba chory oraz Daniela. Zajęłam swoje i wyjęłam zeszyt oraz podręcznik. Daniel nie pojawił się już w ogóle do końca lekcji. Dziś kiedy szedł korytarzem miał taki humor że aż strach podchodzić, Alex też nie był za szczęśliwy, ale trudno mu się dziwić skoro Daniel podbił mu oko. A może to nie Daniel? Bo jeśli to był Idol, to Alex nie przyszedł by z nim dzisiaj do szkoły. Diabeł mimo wszystko był dziś mniej odstraszający niż zwykle. Dzwonek zadzwonił. Na następnych lekcjach odliczałam minuty do długiej przerwy licząc na rozmowę z Meg, która gniewała się na mnie od wczorajszego wieczora.
- Dzwonek w końcu zadzwonił oświadczając wszystkim że nadeszła pora na lunch… i na trudną rozmowę z przyjaciółką. Znalazłam ją na polu siedzącą pod drzewem. Siedziała przed swoją tacą ze słuchawkami w uszach.
- - Hej – zero reakcji – mogę się dosiąść? – Nic. Usiadłam koło niej – dziś nie spotykasz się z Edem? – cokolwiek byle by coś powiedziała. Ciągle nic. Jakby mnie tu nie było. Wyciągnęłam jej słuchawki z uszu – porozmawiaj ze mną proszę.
- - Nie ma o czym – postęp!
- - Czyli nie jesteś zła?
- - Zła? Dlaczego miałabym być zła? Bo mój chłopak został pobity a moja przyjaciółka wie co się stało ale mi nie powie? Przecież to jeszcze nie powód żeby się obrażać!
- - Musisz porozmawiać o tym z Edem.
- - Taki mam zamiar.
- - Ja naprawdę nie wiem co się tam stało – nie wiedziałam. Dlaczego Daniel pobił się z Edem? O co poszło? Nie wiedziałam.
- - Naprawdę? – patrzyła na mnie podejrzliwie jakby oceniała czy mówię prawdę.
- - Hej jesteś moją najlepszą przyjaciółką! – Przytuliłam ją. Na początku siedziała sztywno, ale potem rozluźniła się i oddała uścisk.
- - Dzięki.
- - Tak w ogóle to ja powinnam być ta obrażona, wiesz kiedy ostatnio spędziłyśmy czas tylko we dwie na jakiś zakupach, w kawiarence albo w parku? Ostatni razy… chyba w poprzednim życiu.
- - Oj no nie przesadzaj… no rzeczywiście już chwilę temu. Ale dziś po szkole spotykam się z Edem.
- - Wiem.
- - Dlaczego wcięłaś dziś lunch na zimno? Kanapka? Zawsze bierzesz coś bardziej obiadowego – tak, ale ostatnio nigdy nie mam czasu zjeść mojego lunchu na przerwie przez grupę pewnych popaprańców?
- - Jakoś tak wyszło – wymamrotałam niewyraźnie pod nosem.
- - O są chłopcy!
- - Chłopcy? – podążyłam za jej spojrzeniem. - Chyba nie chcesz z nimi jeść?
- - Jeść z nimi? Skąd przyszło ci to do głowy? Oczywiście że nie. Nikt nie jada z nimi przy stoliku.
- - Taaa
- - Wiem że raz tam jadłaś, ale nie myśl, że to coś normalnego z nimi siedzieć. Poza tym widziałaś w jakim humorze oni wszyscy dzisiaj są? Aż strach podchodzić – z tym się zgodzę.
- - Masz dziś z czegoś test?
- - Właściwie to miałam mieć test z fizyki, ale pan Branch totalnie zapomniał że mieliśmy go pisać i nie przyniósł sprawdzianów. Wszyscy bardzo się zdziwili ale i ucieszyli ten materiał jest naprawdę bardzo trudny, poza tym… - i tak zleciała mi przerwa na lunch. Pogodziłam się z Meg. Zdołałam zjeść to co sobie kupiłam, bez klopsów we włosach, bójek i innych niepotrzebnych rzeczy. Dzwonek zadzwonił a ja i Meg rozeszłyśmy się w dwóch różnych kierunkach. Ja miałam teraz biologię, a Meg matematykę.
- Jakby się tak zastanowić, to Marcel na prawie wszystkich lekcjach które mieliśmy razem siedział za mną. Co właściwie mi nie przeszkadzało, dopóki Daniel nie przywłaszczył sobie jego ławki. Weszłam do klasy i zajęłam swoje miejsce. Nauczycielka weszła do sali. Dziś uczyliśmy się o stawonogach kiedy do klasy wszedł wielka obleśna wija, no dobra bardziej z niego skorpion i to bardzo jadowity typu „Deathstalker” ta nazwa naprawdę mu pasuje. Rozejrzał się tymi swoimi kaprawymi oczkami po klasie, zatrzymał na jakieś dwie sekundy wzrok na mnie i wyszedł z klasy. Szczerze? On jest nienormalny! Przewróciłam oczami i wróciłam do lekcji.
- Lekcje się skończyły. Wrzuciłam wszystkie książki do torby i wyszłam ze szkoły. Słońce świeciło radośnie z góry, wiatr był ciepły a ptaki świergotały wesoło na drzewach.
- - Ładna pogoda, co?
- - Tak – odpowiedziałam Alowi. Nie otwierając wciąż oczu delektując się słońcem które delikatnie muskało moją twarz.
- - Robisz coś teraz?
- - Wracam do domu.
- - Odprowadzić cię?
- - Nie trzeba.
- - Może jednak?
- - Nie masz gdzieś tu swojego motoru i całego zastępu?
- - Zastępu? – zaśmiał się – za kogo nas masz? Bandę diabłów? – Nie skomentuję.
- - Mogę nie odpowiadać? – Zaśmiał się głośno a ja nie mogąc się powstrzymać spojrzałam z pod przymrużonych powiek na niego. Wyglądał o wiele młodziej kiedy się śmiał. Poza tym miał naprawdę ładny uśmiech.
- - Może w takim razie omówimy tę kwestię w drodze do ciebie?
- - Nie sądzę.
- - Och nie przesadzaj. Wiem że żyjesz w więzieniu, ale czy nie można cię nawet odprowadzić pod kraty?
- - Ha ha bardzo śmieszne. A może ja po prostu nie chcę?
- - Nikt by w to nie uwierzył. To sprzeczne z naturą – zawiesił swoją rękę na moich ramionach.
- - Czy zostałeś już zdiagnozowany? Lekarzem nie jestem ale mogę powiedzieć że wizyta u psychologa na pewno nie będzie straconym czasem w twoim przypadku.
- - Auć! Ostro! – złapał się za serce – kim w takim razie chciałabyś zostać?
- - Co?
- - Pytam co chcesz robić w życiu – zdziwiło mnie jego pytanie. Rozmawialiśmy jak dwoje normalnych ludzi.
- - Nie wiem. Ty?
- - Na pewno nie pójdę w ślady ojca. Może zostanę po prostu miliarderem.
- - Twój ojciec jest biedny? – zdziwiłam się.
- - Ha ha nie o to mi chodził. Oczywiście jesteśmy bogaci. Nie chcę po prostu być policjantem.
- - Aha – zaczerwieniłam się zawstydzona własną głupotą.
- - Ulubiony kolor?
- - Huh?
- - Tylko nie mów że tego też nie wiesz!
- - Niebieski. Ty?
- - Czarny.
- - Jakoś mnie to nie dziwi. Kto podbił ci oko? – teraz moja kolej na zadawanie pytań.
- - Nie wiem. Było ich zbyt dużo abym wiedział. Było ich może z dziesięciu. Nie! Dwunastu, tak dwunastu. Sami zaczęli. Jeden potrącił mnie ramieniem, nie zwróciłem na to nawet uwagi, a tu zaraz drugi to samo, no więc doszło do wymiany zdań a potem doszło do rękoczynów. Najpierw podchodzili pojedynczo, ale kiedy w końcu wszyscy razem rzucili się na mnie musiałem grać ostro. Powaliłem ich wszystkich na łopatki i kiedy już chciałem odejść jeden z nich wyjął czarny niczym noc pistolet i wycelował prosto we mnie. W ostatniej chwili wykopałem go z jego ręki, złapałem go w locie i wycelowałem z powrotem w niego. Kazałem im wszystkim spadać. Aż się za nimi kurzyło kiedy uciekali – wydałam z siebie jęk wyobrażając sobie całą sytuację. Zawtórował mi śmiech.
- - Ależ ty jesteś łatwowierna. Uwierzysz w każdą bajkę.
- - Nie prawda!
- - Imię niewidzialnego przyjaciela z dzieciństwa?
- - Zadajesz dziwne pytania.
- - Mój miał na imię Luck i miał sterczące zielone włosy. Wtedy o takich właśnie marzyłem ale tata nie pozwolił mi takich mieć – zaśmiałam się.
- - Rhett – nikomu tego wcześniej nie mówiła, ale to nie tak, że miało by to jakiekolwiek znaczenie.
- - Ulubione miejsce na ziemi?
- - Nie powiem ci!
- - Dlaczego niby? – Podniósł jeną brew.
- - Bo straci swój czar jeśli tam pójdziesz. To MOJE ulubione miejsce na ziemi.
- - Jak chcesz – nadął usta niczym mały chłopiec – Ja za to mogę pokazać ci swoje – złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku niż szliśmy do tej pory.
- - Ej stój! Gdzie mnie ciągniesz? – próbowałam się wyrwać.
- - No nie daj się prosić. Nie pożałujesz!
- - No sama nie wiem – o dziwo naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało. Dałam się mu więc zaciągnąć. O dziwo nie wylądowaliśmy w żadnym opuszczonym budynku. Nie było ruin, ognia, duchów, ciemności. Weszliśmy na wzniesienie. Na szczycie teren był prawie całkiem płaski. Było tu też małe źródełko. Daniel szedł dalej wzdłuż błękitnego strumyczka aż do skalistego spadku. Zatrzymał się tuż przy krawędzi. Podeszłam bliżej i spojrzałam w dół. Nie było wysoko, może jakieś 10 metrów, ale i tak zakręciło mi się w głowie. Machnęłam rękami próbując złapać równowagę, ale to nie pomogło. Czułam że tracę grunt pod nogami. Wydałam z siebie stłumiony pisk. Nie wiem co się stało potem. To trwało zaledwie sekundę. Alex pociągnął mnie mocno w drugą stronę, spadłam na niego. Patrzyliśmy się na siebie przez pół sekundy i nagle wybuchłam śmiechem. Al. Totalnie blady z oczami wielkości spodków, przeklął pod nosem.
- - Z czego się śmiejesz. Chcesz nas oboje zabić?
- - Oboje? Z tego co ja wiem to tylko ja leciałam w przepaść.
- - A z tego co ja wiem to twoja śmierć pociągnęło by pewne konsekwencje raczej średnio dla mnie przyjemne.
- - Na pewno masz wystarczająco pieniędzy na dobrego prawnika – droczyłam się.
- - To nie państwa i prawa się obawiam – zmarszczyłam brwi w niemym pytaniu.
- - Tak więc to tutaj. Pewnie nie zrobiło najlepszego pierwszego wrażenia co?
- - Wręcz przeciwnie, tylko nie zdążyłam przyjrzeć się widokowi.
- - No nie wiem czy to dobry pomysł.
- - Tym razem będę ostrożna – Chciałam się podnieść ale właśnie uświadomiłam sobie, że wciąż na nim leżę. Poczułam, że moje policzki poczerwieniały. Wstałam szybko przez co też niezdarnie. Aby ukryć zakłopotanie na odwróciłam się w przeciwną stronę i wtedy to zobaczyłam. Wieżowce błyszczące w słońcu, Tysiące bloków, domów i ogrodów. Widok na prawie całe miasto.
- - Niesamowite! – zapominając o niezręcznej sytuacji odwróciłam się w jego stronę. Wciąż leżał na ziemi. Podpierał się rękami i przyglądał z zainteresowaniem. Znów spojrzałam na widoki i nie mogąc powstrzymać ciekawości podeszłam bliżej przepaści. Nie chcąc dopuścić do zawrotów głowy złapałam za pobliskie drzewo i nachyliłam się do przodu. Zanim jeszcze całkiem się odchyliłam, poczułam że ktoś zabiera moją rękę z drzewa i splata palce z moimi, drugą ręką trzymając mocno za przedramię. Nawet się nie odwróciłam. Czułam się bezpiecznie dlatego podeszłam bliżej przepaści. Park. No tak, staliśmy nad parkiem. Ale w parku jest tylko jedna góra…
- - No nie! – chciałam nachylić się bardziej ale chłopak mi nie pozwolił. Przykucnęłam więc, chłopak bez słowa zrobił to samo. Puściałam jego rękę, a on dopiero po paru sekundach zrobił to samo. Położyłam się na brzuchu i podczołgałam do skarpy – No nie! – powtórzyłam.
- - O co chodzi? – Alex w końcu nie wytrzymał.
- - Widzisz? - wskazałam na małe oczko wodne które było zasilane przez źródełko które wpływało z góry i spadało ze skarpy tworząc niewielki wodospad. Spadająca woda pod wpływem słońca tworzyła kolorową tęczę, a tuż pod nią widoczny był spory kamień. Na tyle spory żeby ktoś mógł na mi usiąść. Na przykład ja w lecie. To było moje ulubione miejsce!
- - Co? Co mam widzieć?
- - Tamten kamień?
- - I? Co z nim? Nie mów że właśnie strąciłaś ten głaz i oczekujesz że go tu wytargam.
- - Bardzo śmieszne.
- - Więc co z nim nie tak?
- - To… to jest moje ulubione miejsce?
- - Tak.
- - Żartujesz?
- - Nie – i nagle fala śmiechu. Tym razem to nie ja się śmiałam. Spojrzałam na chłopaka który tarzał się po trawie trzymając się za brzuch.
- - Co cię tak bawi?
- - Nic. Nic – znowu śmiech.
- - Wracam do domu.
- - Hej nie obrażaj się! Przepraszam no.
- - Nie widzę w tym nic zabawnego. Jesteś chyba jedyną osobą która wie o tym miejscu i wybuchasz śmiechem kiedy ci o nim mówię?
- - Nie wiedziałem że tak cię tym urażę, po prostu…
- - Tak?
- - Po prostu bawi mnie to że te miejsca ją tak blisko a jednocześnie tak daleko. Możliwe że nie raz ty siedziałaś tam na dole i nie miałaś nawet pojęcia że ktoś siedzi tu na górze. I na odwrót.
- - To raczej podniosła chwila niż śmieszna. Można by pomyśleć że nawet masz czasami jakieś podniosłe przemyślenia, ale ponieważ kończysz je śmiechem odbierasz im uroczysty ton.
- - Gdybyś tylko wiedział jak wygląda to z mojej perspektywy.
- - Chyba wolę nie wiedzieć – obróciłam się na plecy. Leżeliśmy chwilę ramię w ramię w totalnej ciszy pogrążeni we własnych myślach, wsłuchani w śpiew ptaków. Jakiś cień na mojej twarzy kazał mi otworzyć oczy.
- - Chcesz? – odezwała się wisząca nade mną puszka coli.
- - Chętnie. Dzięki – odpowiedziałam odwracając głowę w jego stronę. Nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry, ale nie czułam się niekomfortowo. To wydawało się takie… normalne.
- - Spoko. Wolisz colę czy pepsi? – a więc wracamy do pytań?
- - Cole. Ty?
- - Też.
- - Ulubiony owoc? – przejęłam inicjatywę.
- - Jabłko. Twój?
- - Truskawki.
- - Rodzaj muzyki?
- - Rock.
- - Tak? To bomba! Wpadnij kiedyś na nasz koncert.
- - Konce-
- - Ciii – zakrył moje usta swoją dłonią.
- - Chodź szybko. Ktoś idzie.
- - cxs kj sdvnwbdfvj – wymamrotałam wciąż z jego ręką na moich ustach.
- - Co? – puścił moje usta, złapał za rękę i postawił na nogi a potem pociągnął za sobą. Prawie lecieliśmy zamiast iść.
- - Pytałam czy to nielegalne przebywać w tym miejscu.
- - Czy ty kiedykolwiek słyszałaś o Black Death?
- - Mówisz o dżumie?
- - Ha ha gorzej. Bo ONI wciąż są na tym świecie i wciąż są niebezpieczni.
- - Jacy oni? – ledwo mogłam złapać oddech od tego biegu.
- - Czy my mieszkamy w tym samym mieście? Chodzimy do tej samej szkoły?
- - Tak. Co to ma wspólnego z tematem?
- - Dużo.
- - Czy to gang?
- - Gang, zespół, band… różnie ich nazywają.
- - I tamto miejsce jest ich ulubione? – zaśmiałam się – wiedziałam że musi być w tym jakiś haczyk, przecież ulubione miejsce takiego typa jak ty nie może być kawałek zielonej trawy i niebieskiego strumyczka.
- - Ej! – zatrzymał się i wskazał na mnie palcem - nie oceniaj mnie tylko po pozorach. Jest tysiące ludzi którzy już mnie zaszufladkowali tylko ze względu na ciuchy które noszę czy muzykę którą słucham. Nie sądziłem że jesteś jedną z nich – w jego oczach tliły się dziwne iskierki. Poczułam się jak ostatnia idiotka.
- - Przepraszam, nie chciałam żeby to tak zabrzmiało… Naprawdę nie chciałam cię obrazić.
- - Zluzuj majty, nie mógłbym się na ciebie gniewać. Szeroki uśmiech proszę i biegniemy dalej.
- - A więc nie jesteś zły? – wysapałam zmęczona szybkim biegiem.
- - Nope.
- - To dobrze. A i przy okazji nienawidzę jak ludzie mówią ‘zluzuj majty’ to takie głupie.
- - Dlatego to mówię.
- - No tak… - Przez chwilę po prostu biegliśmy w ciszy, a raczej on ciągnął mnie za rękę za sobą.
- - Masz coś do picia?
- - Gdzie masz swoją puszkę?
- - Musiała tam zostać – pochyliłam się do przodu i oparłam ręce na kolanach oddychając ciężko.
- - Eh dobrze, że mam swoją. Masz i idziemy dalej – wypiłam wszystko do końca co wcale nie ugasiło mojego pragnienia.
- - Dzięki.
- - Możemy już iść?
- - Dlaczego się tak śpieszymy?
- - Bo oni nie lubią jak przychodzi tam ktoś poza nimi. Poza tym to fajne, tak uciekać. No nie? – zwolnił kiedy znaleźliśmy się na ulicy.
- - Zaczekaj – poprosiłam, ponieważ wciąż ciągnął mnie za rękę, a ja chciałam wejść do supermarketu po butelkę wody.
- - O co chodzi? – Ruchem głowy wskazałam sklep.
- - Jasne. Ja stawiam.
- - Nie tym razem ja. Cola, woda, sok?
- - Woda. Po takiej przebieżce jestem spragniony.
- - Ja też - wzięliśmy każdy po butelce i podeszliśmy do lady. Kasjerka była młodą dziewczyną niewiele starszą od nas. Miała krótkie włosy ufarbowane na niebiesko, kolczyki w uszach, wardze i nosie.
- - To wszystko? – i w języku też miała jeden.
- - Tak.
- - 2 dolary – i bum pieniądze spadły na ladę znikąd.
- - Mówiłam że ja stawiam.
- - Nie ma mowy żeby dziewczyna płaciła za mnie!
- - Ej myślałam że już się zgodziłeś żebym tym razem to ja zapłaciła.
- - Ja płacę koniec kropka.
- - Słuchaj lalusiu, żyjemy w wolnym kraju i jeżeli dziewczyna chce zapłacić to jej na to pozwól. Jest dwudziesty pierwszy wiek i kobiety mogą robić co im się podoba! – głowy nie dam ale myślę, że kasjerka jest feministką. Przygryzłam wargę żeby się nie roześmiać. Chłopak najpierw lekko zbladł a potem poczerwieniał. Zabrałam jego pieniądze które mu wręczyłam, a następnie położyłam tam własne które właśnie wyciągnęłam z portfela. Nie miałam jednak drobnych. – Trzymaj – poleciłam podając Alowi portfel, aby mieć wolne ręce do odebrania reszty od kasjerki. Kiedy wychodziliśmy usłyszałam jak kasjerka mruczy pod nosem coś o szowinistycznych świniach.
- - Chyba mnie nie polubiła.
- - Myślałam, że takie kobiety nie istnieją – droczyłam się.
- - Bo nie istnieją! Musi być lesbijką.
- - Ah no tak to wszystko wyjaśnia – zaśmiałam się.
- - Ale śmieszna karta. To jakaś specjalna na zamówienie? Nigdy takiej nie widziałem.
- - Oddawaj! – wyrwałam mu portfel z ręki – nie każdy ma platynowe karty. -Właściwie to ja miałam, ale wolałam te zwykłe.
- - Nie jesteś bogata? Czym zajmują się twoi rodzice?
- - Proszę – podałam mu jedną butelkę.
- - Dzięki – posłał mi szeroki uśmiech – ulubiony smak lodów?
- - Jogurtowe – byłam szczęśliwa że zmieniliśmy temat.
- - Data urodzenia?
- - To jest dziwne pytanie.
- - No weź! Ja urodziłem się 15 sierpnia o 4 rano. Podobno dałem nieźle popalić mojej matce przy porodzie. Byłem trudnym dzieckiem już od samego początku – zaśmiałam się choć zrobiło mi się żal na wspomnienie matki.
- - 12 kwiecień. Grasz na jakimś instrumencie?
- - Yep. Na gitarze! – zaczął udawać że gra na niewidzialnym instrumencie.
- - Pokarz to na chwile, przecież robisz to całkowicie źle. Zaczynam wątpić w twe zdolności muzyczne – udałam że zabieram z jego rąk niewidzialną gitarę i sama udałam że na niej gram.
- - Grasz? – spytał zdumiony.
- - Nie. Tylko się wygłupiam. Kiedyś miałam sposobność nauczenia się kilku chwytów.
- - Mogę cię kiedyś nauczyć.
- - Hmm... jasne, czemu nie.
- - Najbardziej szalona rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłaś?
- - Założyłam się z koleżankami że wejdę do opuszczonego budynku w którym straszy, potem stchórzyłam, ale kiedy zaczęły dokuczać mi w szkole uciekłam z lekcji i przebiegłam przez pół miasta aby znaleźć ten budynek.
- - I co weszłaś?
- - Tak – dlaczego ja mu to wszystko mówię? – a ty?
- - Base jumping rok temu na wakacjach.
- - Jesteś porąbany wiesz? A mnie przeraża 10 metrów!
- - Ubranie którego nigdy byś nie założyła?
- - Białych kozaków i różowej krótkiej sukienki.
- - Ugh myślę, że większość moich koleżanek ma inny gust.
- - Zapewne drogo cenią sobie waszą przyjaźń.
- - Eh kochana nie wiesz o czym mówisz. Czasami to one maj ochotę zapłacić mi.
- - Męska dziwka – komentuje i wystawiam mu język.
- - Chyba raczej bóg seksu.
- - Błagam bo puszczę pawia!
- - Ranisz me męskie ego.
- - Raczej je prostuje!
- - U mnie akurat samo się wszystko prostuje i to na baczność.
- - Zboczeniec – czułam wypieki na policzkach – To tutaj. Dzięki że mnie odprowadziłeś – Tak naprawdę byliśmy jedną ulicę przed moim domem, ale po co miałabym mu pokazać gdzie mieszkam?
- - Całą przyjemność po mojej stronie – posłał mi oczko, odwrócił się i ruszył przed siebie. Wyciągnął komórkę z kieszeni i przyłożył ją do ucha. – Czego do mnie wydzwaniasz 200 razy jak jakiś idiota, baranie? – Chwila ciszy i znów się odzywa – Myślisz debilu że nie zauważyłem że zostawiłem motor pod tą budą? Za kogo ty mnie…
- Przewróciłam oczami. Nie słuchałam już dłużej. Odwróciłam się i poszłam w swoją stronę. W domu przywitała mnie nie mała krzątanina. Moja kuzynka stałą na niewielkim podeście, dwie drobne kobiety biegały wokół niej z metrami, a naprzeciw niej stał mężczyzna i ciotka.
- - Och Kim dobrze że jesteś – uśmiechnęła się do mnie ciotka.
- - Tak? – coś było nie tak. Powinnam teraz uciekać?
- - Pomożesz mi wybrać tkaninę na sukienkę na bal dla debiutantek. Wiem że na nią nie idziesz, ale chyba możesz mi pomóc przy wybieraniu? – Dzięki za przypomnienie.
- - Jasne, macie jakiś sraczkowaty sztywny i drapiący materiał? – ależ ja jestem dla nich wredna… ugh muszę coś z sobą zrobić.
- - Kimberly natychmiast się uspokój!
- - Mi podoba się ten fioletowy – Claudia wskazała palcem na tkaninę leżącą na samym wierzchu. Rzeczywiście byłą łada. Miała głęboki kolor, wzięłam ją do ręki. Jaka miękka. Przyłożyłam ją do twarzy. Poczułam przyjemny materiał na policzku. Zapach nowej tkaniny wypełnił moje nozdrza.
- -
Cette couleur met en valeur vos yeux! Magnifiquement tout simplement magnifique! To
ewidentnie twój kolor! Tak, tak! Dla
panienki Claudii znajdziemy jakiś inny, może błękit… srebro?
- - Chcę ten fiolet!
- - Sukienka będzie fioletowa – zapewniła ją matka.
- - Płacicie mi panie za poradę a potem nawet nie chcecie mnie wysłuchać! – Oburzył się mężczyzna.
- - Co to za wrzaski. Irene mam ważna rozmowę. Omawiajcie swoje sprawy ciszej inaczej ja wybiorę materiał a to może wam się nie spodobać… Kim? – Wuj wszedł do salonu.
- - Dobry – może i to było burkliwe i pyskate ale właśnie zmuszano mnie do wybrania najładniejszego materiału na sukienkę na bal na który nie idę.
- - Ty też wybierasz materiał…?
- - Zluzuj majty oczywiście że nic nie wybieram, przecież nie idę – Boże dlaczego mam skłonności do przyswajania sobie najmniej lubianych i najgłupszych tekstów?! Spojrzałam na wuja. Był zły, wuj nie lubił jeśli mu się pyskuje, chyba że jest się jego córeczką. Mogłam trochę przegiąć… Nie zdawałam sobie sprawy że miałam dobry humor kiedy spędzałam czas z Alexem dopóki nie zepsuto mi go w domu.
- - Co mam zrobić? – spuściłam oczy. Chyba nie chce żebym to powtórzyła.
- - Ja już lepiej pójdę do pokoju – wzrok mężczyzny odprowadził mnie aż do szczytu schodów, jednak nic nie powiedział. Jestem beznadziejna. Sama wpycham się w jeszcze większe bagno. Doba nie zgodził się, trudno, myślałam że to przebolałam a tu nagle naskakuje na niego. Jutro będę dla wszystkich miła, nawet dla ciotki i kuzynki. Tak, tak zrobię. Ależ to dziecinne… Tak samo jak strzelanie fochów… Boże znów to robię, prowadzę monolog w głowie! Przekręciłam oczy i wygrzebałam książki z torby aby zająć myśli czymś innym.
- Na kolacji wuj nie odzywał się w ogóle, ale to nic. Nadrabiały za niego ciotka z kuzynką. Rozprawiały o butach torebce i biżuterii. Właściwie to zjadłam tyle, że myślałam, że pęknę. Siedziałam tam przy stole i żeby zając się czymś i nie musieć brać udziału w rozmowie napychałam na nowo usta jedzeniem. Ale to przyniosło skutek. Po kolacji wróciłam do pokoju i długo nie mogłam zasnąć, zamiast tego myślałam o tym, że naprawdę fajnie spędzało mi się czas z Alem i o tym, że moje podejście do balu jest bezsensowne. Gdyby mama żyła, mieszkałabym w małym mieszkaniu na osiedlu, oddałabym tysiące willi takich jak ma wujek za możliwość mieszkania z nią gdziekolwiek. Byłybyśmy biedne, na pewno nie było by mowy o balu debiutantek. Ale w sumie skoro nie należę do nowych krwi, mama nie pomoże wybrać mi sukni, a tata nie wprowadzi mnie do towarzystwa to jaki ma sens wpychać się tam gdzie mnie nie chcą i gdzie nie pasuję? Pocieszyłam się tym trochę lepiej i może odrobinkę samotnie.
Własność niczyja
Szesnastoletnia Kimberly Hauer od sześciu lat mieszka wraz z ciotką, wujem i kuzynką. Rodzina Accardich nie należy do biednych. Angelo Accardi zajmuje się bliżej nieokreślonym biznesem i jest ulubionym członkiem rodziny Kim. Próbuje sprawić aby czuła się kochana. Od pewnego momentu stał się jednak trochę bardziej podejrzliwy, a owym momentem był dzień w którym Kim poznała chłopaka o imieniu Alex. Jaką tajemnice skrywa Alex? Czy wuj też ma swoje sekrety?
niedziela, 3 kwietnia 2016
Rozdział 7
piątek, 16 października 2015
Rozdział 6
- Moje niedługo jest dość długie, czyż nie? No nie ważne. Jeśli ktoś jeszcze się nie poddał i wytrwale czekał na nowy rozdział to oto i on. Dedykuję go wszystkim wytrwałym. Do następnego mam nadzieję szybszego zobaczenia, a tym czasem życzę miłego czytania i już was nie zanudzam.
- W samochodzie panowała niezręczna cisza. Ed włączył radio aby temu zapobiec. Przyglądałam się tańcu spojrzeń pary którzy próbowali dogadać się bez słów spoglądając raz na siebie raz w lusterko aby ukradkiem spojrzeć na mnie. Postanowiłam przerwać tę dziwną grę.
- - Co to właściwie jest ta Spirala? – cisza zrobiła się jeszcze gęstsza. Ed spojrzał stanowczo na Meg. Moja przyjaciółka odwzajemniła twardo spojrzenie. – Meg?
- - To… taki… klub – powiedziała niepewnie i odwróciła się na fotelu w moją stronę – Ale taki inny niż ten ostatni. Ten ci się spodoba – tłumaczyła się widząc moją minę. Ale tak naprawdę nie mogę być na nią zła. Sama weszłam do tego samochodu z pełną świadomością, że mówiąc Spirala nie miała na myśli lodziarni z lodami włoskimi.
- - Jak to inny? - klub to klub. Bar, alkohol, parkiet, muzyka, tańczący ludzie. Co jest w nim innego? – Puszczają tam inną muzykę? – drążyłam temat.
- - Muzykę?
- - No wiesz kilka dźwięków wydobywających się jeden po drugim w jakimś rytmie.
- - Nie do końca. Różną muzykę tam puszczają.
- - Byłaś już tam?
- - Tak. Raz.
- - Z Edem?
- - Tak – trochę mi ulżyło, że nie chodzi po takich miejscach sama, z drugiej strony może to on ją namawia żeby chodzić do klubów w nocy?
- - Czyj to był pomysł? Twoi rodzice wiedzą?
- - Kim! Nie zachowuj się jak moja matka. Nie jesteśmy tu na przesłuchaniu.
- - Przepraszam. Może i masz rację. Po prostu się o ciebie martwię – Ed który do tej pory się nie odzywał teraz postanowił jednak włączyć się do rozmowy.
- - Nie musisz się o nią martwić jest w dobrych rękach – zrobiło mi się głupio. Nie chciałam o nic oskarżać chłopaka mojej przyjaciółki.
- - No tak – wybąkałam tylko i skupiłam swoją uwagę na krajobrazie za oknem. Robiło się coraz bardziej ponuro. Deszcz stukał miarowo o szybę. Perspektywa za oknem wydawała się raczej niewesoła. Kamienice i ładniejszą część miasta zostawiliśmy już za sobą. Znajdowaliśmy się w dzielnicach w których wolałabym nie bywać nawet w dzień. Poprawiłam się niespokojnie na siedzeniu. Zniszczone, stare bloki, szkło na chodniku, napisy na ścianach. Skupiłam się na tych ostatnich. Przede wszystkim przekleństwa. Czasami jakieś twórcze uzewnętrznianie się na murach sklepów. Ściągnęłam nos z niesmakiem. Jak można tak niszczyć własną okolicę.
- - Chyba nie zaparkujesz tutaj? Stąd jest jeszcze kawał drogi. Zmokniemy – rozpacz w głosie Meg sprowadziła mnie z powrotem do samochodu który właśnie się zatrzymał.
- - Nie mogę tam wjechać. Przejdziemy się. Mam parasol i dopilnuję żeby nawet kropla na ciebie nie spadła – nachylił się i pocałował ją.
- - Jesteśmy na miejscu?
- - Tak – Ed oderwał się od mojej przyjaciółki. Wyjrzałam za okno. Padało jeszcze mocniej. Gdzieś za budynkami mignął mi słup światła.
- - No chodźcie już zanim noc się skończy! – Meg otworzyła drzwi i zaraz je zamknęła – Mówiłeś że gdzie jest ten parasol?
- - Już ci go daję – wysiadł z samochodu podbiegł do bagażnika i wyciągnął z niego parasol. Poczułam zimny powiew powietrza na plecach kiedy go zamykał. Brrr strasznie się ochłodziło przez ten deszcz.
- Ed niczym prawdziwy dżentelmen Otworzył drzwi od strony pasażera i pomógł wysiąść z samochodu Meg trzymając nad nią parasol. Ja niezgrabnie wysiadłam tylnymi drzwiami czując jak moje i tak mokre już ubrania nasiąkają świeżą porcją lodowatej wody.
- - Chodź pod parasol – pomachała na mnie przyjaciółka. Oczywiście z wielką chęcią skorzystałam z zaproszenia. Jak się jednak okazało parasol nie był wystarczający dla naszej trójki a droga dłuższa niż przypuszczałam. Zauważyłam za to, że droga którą szliśmy była opustoszała. Czasami mijał nas tylko jakiś motor z olbrzymią prędkością, zapewne chcąc jak najszybciej znaleźć się w suchym miejscu. I bezpiecznym – dodałam w myślach widząc grupkę młodych mężczyzn pijących alkohol pod dachem nieczynnego już od kilku lat sklepu. Szybko odwróciłam wzrok.
- - Daleko jeszcze? – Zdawałam sobie sprawę że jestem zapewne równie irytująca jak osioł z Shreka zadając to samo pytanie po raz setny, ale jedyne miejsce które udało mi się schować pod parasolem to prawie ramię oraz głowę. Moje ubrania zrobiły się dwa razy cięższe, a w butach chlupała woda. Meg szczęśliwa szła schowana cała pod parasolem, natomiast z jej prawej strony podobną sytuację jak moja przeżywał Ed, który nie wydawał się tym specjalnie przejmować.
- - Właściwie to już jesteśmy – zakomunikowała mi dziewczyna. Nie widziałam nic spod parasola dlatego postanowiłam wykonać desperacki krok wychylenia głowy poza suchą strefę.
- - Gdzie jest ten klub? – Staliśmy przed szkieletem olbrzymiej budowli która kiedyś mogła, lub miała być olbrzymią halą produkcyjną albo galerią.
- - Przed tobą głuptasie – nie protestując weszliśmy do środka. Było tam sucho to na pewno. Wiatr nie miał tu wstępu dlatego też było tu cieplej. Nie słyszałam jednak muzyki, a raczej szum. Szum rozmów mieszających się z jakimś bliżej niezidentyfikowanym hałasem. Klub bez muzyki? Może to klub czytelniczy? Albo szachowy? Skrzywiłam się słysząc własny sarkazm w głowie. Parasol został złożony a ja mogłam się w końcu rozejrzeć. Ściany w tym miejscu były zupełnie gołe. Dosłownie. Nie były nawet otynkowane. Długo korytarz oświetlony przez kilka płonących latarni wprowadził mnie z stan ekscytacji i przerażenia. Nikt nie stosuje już pochodni w XXI wieku. Przynajmniej nikt normalny. W powietrza unosił się zapach spalenizny. Na końcu korytarza widziałam tylko ciemność. Stamtąd dochodziły jednak dźwięki co sugerowało że nie jesteśmy tu sami. Nie wiedziałam jednie czy dodaje mi to otuchy czy wręcz odwrotnie.
- - Idziesz? Zachwycać się wystrojem będziesz później – Margaret i Edward byli już w połowie korytarza.
- - Zaczekajcie – pobiegłam za nimi chlupiąc miarowo wodą w butach.
- Czym bliżej czarnej dziury tym głośniejsze stawały się rozmowy, a hałas którego wcześniej nie mogłam rozpoznać to dźwięk silnika. Zapach palonej gumy był tak intensywny, że aż kręciło mi się w głowie.
- - Dziwne jest to miejsce – powiedziałam od tak w powietrze mając nadzieję, że ktoś się ze mną zgodzi i zaraz stąd wyjdziemy. Ale z drugiej strony fascynowała mnie ta czarna plama przed nami.
- - Witamy przed Bramą – na twarzy Eda widniała mina dziesięciolatka który właśnie złamał zasady panujące w domu i podkradł kilka ciasteczek z szafki, zupełnie jak ja kiedyś. Duma połączona z poczuciem że nie powinno było się tego robić. Miałam wrażenie, że Ed właśnie złamał jakąś ważną zasadę, nieznaną mi zasadę.
- Kiedy podeszliśmy bliżej zrozumiałam dlaczego tłum który słyszałam już całkiem wyraźnie wciąż nie znajduje się w zasięgu mojego wzroku. Brama była mimo wszelkim oczywistością prawdziwą bramą. Żelazne, czarne drzwi. Proste z tylko jedną ozdobną kołatką przedstawiającą rogatą głowę z wyciągniętym jęzorem. Ed posłał nam obu tajemnicze spojrzenie a następnie złapał za żelazny jęzor i zastukał w bramę. Po drugiej stronie rozległ się szczęk metalu i małe okienko tuż przed moją twarzą otworzyło się. Twarz mężczyzny którego wiek oszacowałam na jakieś pięćdziesiąt lat nie wyrażała żadnych emocji.
- - Gdzie tak zmokłaś male… Prezes! – Szybko otworzył drzwi.
- - Hej Spir – weszliśmy przez bramę. Miejsce było ogromne i zatłoczone. Ludzie kłębili się w grupkach, część z nich miała ze sobą motory.
- - Hej Prezes – wykonali dziwne powitanie a następnie zderzyli się barkami i poklepali po ramieniu.
- - Dlaczego nazywa cię Prezesem? – spytałam kiedy oddaliliśmy się od Bramy.
- - Nie Prezesem tylko Prezes. To ksywa nie odmieniaj tego.
- - Aha. A Spir to też nie imię prawda? – spytała Meg.
- - Nie. Tutaj większość osób ma ksywki.
- - Ja nie mam! – oburzyła się Meg.
- - Z pewnością jakąś dostaniesz Ślicznotko.
- - Mogę mieć przezwisko Ślicznotka?
- - Ksywka nigdy nie zależy od Ciebie. To coś co przychodzi z czasem. Zostaje zaakceptowana przez towarzystwo w którym się obracasz i często używana. Prawda Kiki? – Chłopak puścił do mnie oko.
- - Skąd wiesz… eh. Ja nawet jej nie lubię. Nie jestem psem!
- - Masz ksywkę?
- - Raczej przezwisko – poprawiłam ją jakby miało to jakieś znaczenie.
- - Och ja też chcę… - nie słuchałam dalej. Skupiłam się na wystroju. Pochodnie, przestrzeń, tłum ludzi, bar, motory, motory, jeszcze więcej motorów…
- - Co to za miejsce? - odwróciłam się z powrotem do przyjaciółki ale koło mnie stał teraz jakiś przerośnięty łysy i cały wytatuowany mężczyzna. – Przepraszam. Pomyliłam się – wybąkałam i szybkim krokiem oddaliłam się w inną stronę – gdzie oni są?
- - Nie można cię na chwilę spuścić z oka bo zaraz się gubisz. Nie powinnaś się sama oddalać.
- - Meg właśnie was szukałam. Gdzie Ed?
- - Rozmawia z przyjaciółmi. Chodźmy do niego lepiej. – Widziałam go stojącego nieopodal z grupką mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w skórzane, czarne kurtki.
- - Znalazłam ją! – Meg krzyknęłam zanim jeszcze podeszłam bliżej. Wszyscy odwrócili się w naszą stronę. Wszyscy czyli Ed, Phil, Mark, Reji oraz-
- - CO ONA TU ROBI?! – Artykułował każde słowo wyraźnie z nieukrywaną złością.
- - Mi również miło cię widzieć. Jakbym wiedziała że tu będziesz to zostałabym z potworami w szkole.
- - Wyglądasz jak zmokła kura – zachowywał się jak mały chłopiec, postanowiłam nie być gorsza.
- - Ty również wyglądasz dziś wyjątkowo obleśnie – skwitowałam to wielkim kichnięciem. Daniel wyglądał na lekko rozbawionego ale starał się nie dać po sobie tego poznać.
- - Alexa nie ma – wtrącił nagle Mark. Daniel znów przybrał maskę obojętności i po prostu sobie poszedł, Reji niczym jego cień podążał za nim cichy i czujny, Edward pobiegł za dwójką po sekundzie.
- - A mówisz to ponieważ?
- - Wszyscy wiemy że ci się podoba – nie, no może trochę. W końcu jest całkiem przystojny.
- - Z tego co wiem to on podoba się wszystkim dziewczyną – świadoma, że nie zabrzmiało to jak kategoryczne zaprzeczenie, a nawet jak jakiekolwiek zaprzeczenie dodałam – ale nie mnie oczywiście.
- - Oczywiście – dodali chłopcu chórem bardzo rozbawieni.
- - Dziwny ten klub – zmieniłam temat.
- - Klub to dość okrojone pojęcie jak na to miejsce – odpowiedział Mark
- - Tak?
- - Oczywiście że tak! Czy w jakimkolwiek innym miejscu które nazywasz klubem odbywają się nielegalne wyścigi motorów? – Zawtórował mu Phil.
- - Że jak? – Było dość głośno co dawało szansę, minimalną szansę, że się przesłyszałam.
- - Co ty tu robisz Dziecino? – Phil patrzył na mnie roześmianymi oczami.
- - To bardzo dobre pytanie.
- - SZANOWNI PANSTWO… ŻARTOWAŁEM! SIEMA, CZEŚĆ WSZYSTKIM Z TEJ STRONY WASZ SZALONY I JEDYNY DJ JEDNOOKI! – na dźwięk wydobywający się z głośników tłum zaczął głośno wiwatować.
- - Chodź, stąd nic nie widać.
- - Da rady się tam w ogóle przebić przez ten tłum? – Nic nie powiedzieli tylko ruszyli przed siebie a tłum stopniowo rozstępował się przed nimi niczym morze czerwone. Minęliśmy scenę na której młody mężczyzna czekał aż wiwaty ucichną.
- - DZIŚ CZEKA NAS WYJĄTKOWA NOC! – krzyczał.
- Tuż obok sceny znajdowały się kręte schody prowadzące na piętro. Spojrzałam na moich towarzyszy niepewnie.
- - Śmiało – zachęciła mnie Meg. Ciesząc się że mam ze sobą przyjaciółkę weszłam po schodach. Tuż przed drzwiami stał olbrzymi bramkarz. Miał chyba ze dwa metry i był naprawdę barczysty. Zasłaniał swoją osobą całe drzwi.
- - Widzę nową panią w waszym gronie – bramkarz spojrzał na mnie i otworzył drzwi.
- - Rex to jest Kiki – przedstawił mnie Olbrzym. Niewiele większy od chłopaka ochroniarz lekko się zmieszał.
- - Miło mi cię poznać – rzekł nieszczerze – ale nie mogę cię tu wpuścić.
- Najpierw się zdziwiłam ale w końcu to był jakiś tam pokój dla VIP-ów więc było to całkiem zrozumiałe.
- - Co ty opowiadasz? Nie widzisz, że ona jest z nami? – Chłopcy zaczęli się wykłócać.
- - Tak widzę, ale ja mam też przełożonych.
- - I niby kto mógłby ci zabronić ją wpuścić? – właściwie każdy, przecież nikt mnie tu nie zna więc niby jakim prawem miała bym tam wejść? Zapadło milczenie.
- - Nie możliwe! – nagle wykrzyknął Phil.
- - Chyba nie sądzisz, że by to zrobił – Mark patrzył na przyjaciela z konsternacją.
- - Zachowuje się jak gnojek! Zaraz mu powiem co o tym myślę!
- - Chłopaki nic się nie stało. Zejdę na dół pod scenę – ale nikt mnie nie słuchał.
- - Phil nie idź tam! Wracaj! – Mark pobiegł za Philem.
- - Ed zatrzymaj go! – Meg również zniknęła w drzwiach. Chciałam coś zrobić ale Rex zasłonił mi drzwi swoim ciałem.
- - Jeśli chcesz to możesz tu zaczekać.
- - Dzięki – Nie chciałam tu tak po prostu siedzieć i czekać ale co miałam innego zrobić. Usiadłam na najwyższym stopniu. Z wnętrza zaczęły dobiegać krzyki i urywki zdań.
- - Co jest z tobą niet-
- - Phil spokojnie! – głos Eda był spokojny ale stanowczy.
- - Zachowujesz się jak dzieciak!
- - Załatwimy to w pokojowy sposób! – Mark przekrzykiwał przyjaciela.
- - Nie dotykaj go Phil! – krzyknęła Meg.
- - Żadnych bój-
- Nagle kłótnia nie była już dostępna dla moich uszu. Ochroniarz zamknął dźwiękoszczelne drzwi.
- - Mógłbyś im przekazać, gdyby ktoś mnie szukał, że idę na dół pod scenę? – ochroniarz tylko kiwnął głową obojętnie – dzięki.
- Zwlekłam się po schodach przeklinając się w duchu, że w ogóle wyszłam dziś z domu. I chodź nie rozumiałam co się przed chwilą stało byłam ewidentnie powodem kłótni i może nawet bójki. Czułam się z tym koszmarnie.
- - WYŚCIG ROZPOCZNIE SIĘ ZA PIĘĆ MINUT! PROSZĘ WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW O STAWIENIE SIĘ NA LINI STARTU!
- Tłum ludzi odszedł teraz w przeciwnym niż scena kierunku. Poszłam za tłumem i stanęłam koło płonącej pochodni chcąc choć trochę osuszyć ubranie. Minął wyznaczony czas a tłum zaczął odliczać ostatnie sekundy.
- - DZIESIĘĆ! DZIEWIĘĆ! OSIEM! SIEDEM! – krzyczał tłum. Postanowiłam się przyłączyć – SZEŚĆ! PIĘĆ! CZTERY! TRZY! DWA! JEDEN! – wystrzał przeciął powietrze a motory ruszyły przed siebie. Tłum podbiegł do przodu i zatrzymał dopiero na bramkach ustawionych przez pracowników. Przepchałam się do przodu między wiwatującym tłumem.
- - I SIĘ ZACZĘŁO! WŁAŚNIE WJEŻDŻAJĄ NA SPIRALĘ! DLA TYCH KRURZY JESZCZE NIE WIEDZĄ SPIRALA TO WYSOKI NA SZEŚĆ PIETER PODJAZD PARKINGOWY! NASTĘPNIE ZJADĄ DRUGĄ SPIRALĄ I WRÓCĄ DO NAS DROGĄ ZNAJDUJĄCĄ SIĘ ZA NAMI! – przyjrzałam się podjazdowi. Typowy podjazd na parking w niejednej galerii. Choć ten musiał być wyjątkowo olbrzymi skoro miał aż sześć pięter! Niezbyt niebezpieczny jeżeli mówimy o samochodach wyjeżdżających po nim 10 km/h a nie motorów jadących z prędkością światła! Wyglądało to naprawdę niebezpiecznie i nieodpowiedzialnie. Kiedy zniknęli za pętlą prowadzącą na pierwsze piętro zrobiło się dużo luźniej. Część ludzi wybiegła schodami na wyższe piętra parkingu licząc na to że jeszcze uda im się zobaczyć coś spektakularnego. Podeszłam bliżej sceny do stojącej tam grupki aby spojrzeć na wielki ekran wyświetlający transmisję z wyścigu.
- - Tak trzymaj Jumper! Wygrasz to! – odwróciłam się w stronę młodego chłopaka. Był mniej więcej w moim wieku. Wymachiwał energicznie rękoma – To mój brat! - wołał tak głośno, że omal nie pękły mi uszy. Ale mimo wszystko uśmiechnęłam się do tego żywiołowego i dumnego nastolatka. Kamera pokazała innego motorzystę, a fan Jumpera zwrócił się w moją stronę – Nie wiedziałem cię tu wcześniej. Jesteś tu nowa?
- - A ty stały bywalec? – chłopak się zmieszał.
- - No nie do końca. Przychodzę tu czasami… no a tak właściwie od jakiegoś miesiąca. Kibicuję bratu. Mój brat to-
- - Jumper – wyprzedziłam go.
- - Skąd wiedziałaś? – zaśmiałam się cicho.
- - Jestem Kim – podałam mu rękę.
- - Zefir, ale to tylko ksywa – wyjaśnił mi gdybym miała przez przypadek stwierdzić że Zefir to jego prawdziwe imię – naprawdę mam na imię Charles.
- - Miło mi cię poznać, jak mam się do ciebie zwracać? – bawiło mnie jego zagubienie, ale uważałam to w jakiś sposób urocze. Aż dziwne że ten chłopak przebywał w tym gronie ludzi przepełnionych samouwielbienia i pewności siebie.
- - Hmm – zastanawiał się przez chwilę – Carl, tak mówią do mnie przyjaciele.
- - A więc miło mi cię poznać Carl.
- - Jesteś zapewne dziewczyną jednego ze ścigających się? – zdziwiłam się skąd w ogóle przyszło mu to do głowy – przepraszam głupie pytanie, jesteś ładna i w ogóle więc to chyba oczywiste – powiedział zawstydzony.
- - Nie, nie mam chłopaka – sprostowałam.
- - Naprawdę?
- - Tak. Jestem tu ze znajomymi.
- - Pewnie się ścigają. Dobrzy są? – zastanowiłam się przez chwilę.
- - Nie, chyba się nie ścigają – w końcu siedzieli wszyscy właśnie na górze i kłócili się, prawdopodobnie z właścicielem, o to dlaczego nie mogę wejść. Z resztą Ed przyjechał samochodem.
- - To dobrze, w takim razie możesz kibicować ze mną mojemu bratu, no chyba że masz jakiegoś innego faworyta.
- - Nie sądzę.
- - ZJEŻDŻAJĄ! PRZYGOTUJCIE SIĘ NA WIELKI FINAŁ!
- - Na którym miejscu jest Jumper? Chodź szybko bliżej, może uda nam się coś zobaczyć!
- Tak więc wepchaliśmy się w tum gapiów. Carl nie zważając na nic podczas przepychał się do przodu nie raz niechcący stanął komuś na nodze. Groźne spojrzenia śledziły jego ruchy kiedy tylko przyłożył komuś łokciem, oczywiście niechcący. Stanęłam tuż za nim i aby dodać sobie wysokości wspięłam się na palce.
- - SĄ! OSTATNIA PROSTA I JUŻ WIADOMO KTO ZOSTANIE DZISIEJSZYM ZWYCIĘZCĄ!
- - Chodź tutaj, przede mnie, stąd wszystko widać! – nagle złapał mnie i pociągnął do przodu. Ponieważ stałam na palcach straciłam równowagę i poleciałam do przodu. Czyjeś ręce powstrzymały mnie od upadku. Tłum wokół wiwatował.
- - I OTO NASZ ZWYCIĘZCA! BRAWA DLA – złapałam równowagę i z wdzięcznością spojrzałam na tego kto mnie uratował – KRÓLA!
- Króla, Króla piekieł, Diabła wcielonego, Alexa. Wyrwałam się z jego uścisku który kilka sekund temu uratował mnie przed upadkiem.
- - Co tu robisz? – Alex był naprawdę zdziwiony – Jesteś tu sama? – Włosy miał zmierzwione od kasku, kilka kropel potu wyskoczyły na jego czoło.
- - Przepraszam! Nie chciałem! Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? – Głos Carla robił się bardziej piskliwy z każdym słowem.
- - Tak wszystko w porządku.
- - Miałaś szczęście że wpadłaś na Króla. Gratuluję zwycięstwa – uściskał dłoń Alexa.
- - Kim ty w ogóle jesteś?
- - Muszę już iść – mówili że go tu nie ma! Nie byłam przygotowana na spotkanie z nim. W tym samym momencie Carl przedstawiał się.
- - Jestem Zefir a to jest-
- - Kim! Zaczekaj! – ledwo uszłam parę kroków. Odwróciłam się, ale tłum zdąż już otoczyć swojego zwycięzcę. Kiedy znów się odwróciłam moje spojrzenie skrzyżowało się z niebieskimi oczami Daniela . Carl został wypchany przez żywą masę. Zauważył mnie i podbiegł szybko.
- - Znasz go? Mówiłaś że nie masz chłopaka. A twoim chłopakiem jest Król! – mówił podekscytowany a ja wciąż patrzyłam na Daniela. Dziwne niewidzialne iskry przebiegały między nami. Napięcie między nami można było wyczuć chyba na kilometr. Każdy już z daleka mógł wyczuć niechęć Idola do mnie. A ja? Czy ja też go aż tak nie lubiłam? ZDECYDOWANIE TAK! Zostałam przez niego w kozie. Ciągle tylko mnie irytował i dokuczał. Był taki… taki…
- - Wow! ON tu jest! ON TU JEST! Chyba mu się spodobałaś. Jesteś niesamowita! – szeptał-piszcząc mi do ucha Carl.
- - Komu? Danielowi? Chyba oszalałeś – dotknęłam jego czoła w akcie desperacji.
- - Ciii… Nie wymawiaj jego imienia!
- - A co to Lord Voldemort?
- - Nikt nie zna go z imienia, a nawet jak zna to nie ma prawa go wymawiać. Możemy mówić do niego tylko jego ksywkami.
- - Chyba się uderzyłeś w głowę. Daniel, Daniel, Daniel, Daniel – powtarzałam jak małe dziecko – zawsze tak do niego mówię i nie zamierzam przestać.
- - Tylko mi nie mów, że jego też znasz! – ten pisk mogły zrozumieć już tylko delfiny – przedstawisz mnie? – spojrzałam na Zefira jakby był z innej planety.
- - Wolałabym nie… - spojrzałam w stronę Daniela, ale już go tam nie było.
- - Kim! O tu jesteś! Widziałaś go? Gdzieś wyszedł i rozpłynął się w tłumie. Możesz już tam wejść – Meg biegła w moją stronę przekrzykując muzykę krzyczała i wymachiwała rękami.
- - Kogo? Kto? Gdzie?
- - Daniela! – Carl zachłysnął się powietrzem po raz kolejny słysząc imię „swojego idola”.
- - Ona go zna! – Zefir powiedział to tak jakby to mówiło samo za siebie.
- - Gdzie Ed?
- - Przy barze, nie jest w najlepszym humorze. Pokłócili się.
- - To może ja już was zostawię. Pójdę znaleźć brata.
- - Kim ty w ogóle jesteś?
- - To Carl – przedstawiłam go – a to moja przyjaciółka Meg.
- - Cześć.
- - Hej.
- - Kim! – Alex wydostał się w końcu z tłumu.
- - Tylko nie to! – jęknęłam.
- - Alex? Myślałam że cię tu nie ma – Meg pomachała w jego stronę.
- - Właściwie to liczyłem na fascynujący pojedynek z Danielem. Dlaczego się nie ścigał?
- - Miał coś innego do załatwienia.
- - Ach tak? Szkoda bo poziom ścigających się był naprawdę straszny – chciałem go upomnieć ze względu na obecność Carla, ale chłopak mnie ubiegł.
- - Byłeś naprawdę niesamowity!
- - Tak wiem. Kim ty w ogóle jesteś?
- - Tak jak już mówiłem jestem Ca-
- - To ty wtrąciłeś Kim pod mój motor?
- - Ja? Nie… ja tylko… - Carl przeląkł się i zaczął się jąkać.
- - Oczywiście, że nie – zbulwersowałam się.
- - Spodziewałem się że to powiesz – stanął naprzeciw chłopaka, był wyższy od niego o pół głowy, lustrując go złowrogo.
- - Gratuluję zwycięstwa – palnęłam.
- - Dzięki – posłał mi pełny uśmiech.
- - Może pójdziemy to oblać? – Meg przypuszczalnie chciała znaleźć się koło Eda.
- - Świetny pomysł!
- - Myślałam, ze nie pijesz!
- - Bo nie piję! Ale oblewanie zwycięstwa to co innego!
- - Ach tak?
- - Ty nie pijesz? – Meg zaczęła się śmiać.
- - To co idziemy? – Alex ją zignorował.
- - Ja idę znaleźć brata.
- - Jeśli chcesz możesz iść z nami.
- - Chętnie – widząc lodowaty wzrok Alexa szybko się poprawił – ale brat na pewno mnie szuka.
- - W takim razie do zobaczenia.
- - Miło było was wszystkich poznać.
- - Ta… chodźmy zając stolik – to było naprawdę niemiłe ze strony Ala.
- - Idę poszukać Eda i zaraz do was dołączymy.
- - Jasne. Nie śpiesz się – Alex posłał mi drapieżny uśmiech. Kiedy usiedliśmy przy stoliku tylko we dwójkę zrobiło się niezręcznie.
- - Więc co tu robisz? Myślałem, że Daniel wydał wyraźny zakaz przyprowadzania cię tu.
- - Jak to? – Byłam totalnie zbita z tropu.
- - Kto cię tu wpuścił?
- - Przyszłam z Edem i Meg… To by wyjaśniało kłótnię.
- - Co?
- - Czy ja powiedziałam to na głos? – zaśmiał się.
- - Tak. Chyba że słyszę twoje myśli.
- - Błagam nie! – oboje się zaśmialiśmy.
- - A więc co się wydarzyło?
- - Przyszłam z Edem i Meg. Potem spotkaliśmy się z resztą. Z Danielem niestety też. Jak zwykle aż miał ochotę wyjść na mój widok, nie wspominając o wymiotowaniu. Nie ma to jak miły początek wieczoru. Potem sobie poszedł a my chwile potem. Ale bramkarz nie chciał mnie wpuścić do tego pokoju dla VIP-ów, chłopcy poszli się wiec awanturować. Myślałam, że z kierownikiem, ale teraz zaczynam się zastanawiać czy nie z Danielem… ale…
- - Naprawdę? To z pewnością jego sprawka – uśmiechnął się
- - Zachowuje się jak dzieciak. Skoro mnie tam nie chciał mógł po prostu powiedzieć. A teraz przeze mnie Ed się z nim pokłócił.
- - To nie twoja wina. Po prostu nie jesteś w jego typie.
- - W jego typie?
- - Nie podobają mu się zielone oczy u dziewczyn. Woli blondwłose piękności o niebieskich oczach albo brązowe oczy z zestawieniem z czarnymi włosami.
- - Nie sądzę aby jego preferencje wyglądowe miały coś z tym wspólnego. Robisz z niego potwora mówiąc to – spojrzał na mnie dobitnie – nie twierdzę że nim nie jest ale czy ty jako przyjaciel nie powinieneś udawać że to cud chłopak czy coś? Odrobina solidarności plemników, nic?
- - Ha ha oczywiście że nie chciałem mu ubliżyć. On jest… - urwał jakby szukając odpowiedniego słowa - ale uważam, że to nie jest chłopak dla ciebie – dokończył.
- - Nigdzie nie mogę znaleźć Eda! Miał być gdzieś koło baru, ale go tam nie ma!
- - Spokojnie. Może poszedł do łazienki.
- - Ale nie ma go już tak długo! – spojrzałam prosząco na Alexa.
- - Pójdę sprawdzić łazienkę, a wy się stąd nie ruszajcie.
- - Dzwoniłaś do niego? – spytałam kiedy Al już poszedł.
- - Masz mnie za idiotkę? – skrzywiłam się słysząc taką odpowiedź – przepraszam, nie chciałam. Oczywiście że dzwoniłam.
- - Usiądź zaraz na pewno się znajdzie. Jest już dorosły a poza tym wszyscy go tu znają.
- - Tak, ale boję się że znów poszedł kłócić się z Danielem.
- - No i? To przyjaciele, poza tym jest od niego starszy i wyższy.
- - Proszę. Po prostu chodźmy ich poszukać.
- - Dobrze.
- - Rozdzielmy się. Tak będzie szybciej. Ja wezmę dół.
- - W takim razie ja górę? Myślisz, że wyszli by na deszcz? Bo ja myślę, że… Meg? – Ale ona już zniknęła w tłumie. No świetnie. Udałam się na schody po których parę minut temu biegł podekscytowany tłum. Im wyżej byłam tym zimniej się robiło. Kiedy poczułam zimne krople wielkości piłeczek pingpongowych od nowa przemakających mają prawie już suchą bluzkę postanowiłam wrócić.
- - … normalnie porozmawiać! – Usłyszałam miedzy szumem deszczu. Rozpoznałam głos Eda. Wróciłam z powrotem na dach i rozejrzałam się dookoła. Tam jest! Chciałam go zawołać ale słowa utknęły mi w ustach gdy dotarło do mnie co się dzieje. Oni się bili! Tylko kto z kim. Na dachu stał Ed, Daniel oraz Reiji. Ten ostatni właśnie zbierał się z ziemi. Miał rozciętą wargę. Edward natomiast złapał Spencera za rękę. Chłopak wyrwał się z uścisku i próbował uderzyć przyjaciela, ten jednak się uchylił. Wyglądało na to, że to Daniel jest sprawcą całego zamieszania, jak zwykle z resztą. To że powinnam teraz się wtrącić jest tak samo oczywiste jak to że słońce krąży wokół ziemi, czy to, że nasza galaktyka to Snikers. Kogo ja oszukuję? Z pewnością nie wyniknie z tego nic dobrego, tak samo jak pewne jest to, że ziemia kręci się wokół słońca, a ludzie wolą Milkyway od Snikersa, a przynajmniej jeśli chodzi o nazwę galaktyki.
- - Przestańcie! – podziałało. Wszyscy stanęli jak wryci i patrzyli na mnie wyczekująco. Tylko że ja nie miałam już nic więcej do dodania – Ed, Meg cię wszędzie szuka – dodałam.
- - Zaraz tam zejdę – odwrócił się z powrotem do Daniela.
- - Możemy? – spytał czarnowłosy, odpowiedzi pięść przeleciała w miejscu jego głowy którą ten uchylił. Czy oni mają problemy z słuchem? Zrobiłam krok do przodu, Reiji zrobił krok w moją stronę, ja kolejny, a on znów znalazł się bliżej mnie.
- - Dlaczego go nie powstrzymasz? – cisza. Krok do przodu, Reiji to samo, znalazł się już w zasięgu mojej ręki – nie zamierzasz nic zrobić?
- - Musisz im na to pozwolić. To ich sposób na rozmowę – chłopak w końcu się odezwał. Miał dziwny akcent, trochę jakby… nie wiem jak to opisać, prawdopodobnie jakiś azjatycki. Czy to nie pierwszy raz kiedy słyszę go kiedy mówi? Tak, z pewnością. Ale to nie to było teraz ważne.
- - Przecież oni nie rozmawiają tylko zamierzają się pozabijać! Rozmawiać można przy kawie na kanapie, a nie tu w strugach krwi i deszczu!
- - Nie wtrącaj się! – krzyknął Daniel. - Nikt cię tu nie zapraszał! – cios pojawił się znikąd. Daniel poleciał do tyłu łapiąc w ostatniej chwili Eda. Oboje upadli na ziemię. Zaczęli okładać się pięściami obracając się, na zmianę jeden siedział na drugim i okładał go pięściami, a zaraz drugi siedział na pierwszym i tak w kółko aż w końcu oboje zmęczeni i pobici leżeli w kałuży wody która przez ich zaciętą „rozmowę” przyjęła barwę czerwoną. Dopiero teraz poczułam że serce wali mi jak młot. Nogi się ugięły, ale nie osunęłam się nawet o centymetr. Reiji trzymał mnie mocno już od jakiegoś czasu. Skutecznie powstrzymując mnie od przerwania im. Ni stąd ni z owąd w powietrzu rozbrzmiał śmiech. Mój żołądek zrobił pełen obrót. Zaraz zwymiotuję!
- - Co się dzieje? – zdziwiłam się. Reiji tylko się uśmiechnął a jego rana na wardze wyglądała na bolesną.
- - Nie mam siły. Już dawno tego nie robiliśmy – Ed próbował się podnieść.
- - Tylko mi nie mów bracie, że za tym tęskniłeś! - znów obaj się zaśmiali. Oni naprawdę się śmieją! Stanęłam na nogach i podeszłam do nich bez żadnych oporów ze strony Reijiego. Stanęłam tuż nad ich głowami pochylając się do przodu. Niech ktoś im zrobi zdjęcie bo przysięgam że wyglądają jak modele. Leżeli naprzeciwko siebie mając głowę obok głowy. Przystojni, w strugach deszczu, jedyne co nie pasowało to te siniaki na twarzach. Poczułam jak emocje się we mnie kłębią.
- - A NIECH WAS WSZYSCY DIABLI,WYKOŃCZYCIE MNIE JESZCZE PRZED MOJĄ STAROŚCIĄ I JESZCZE NABAWIE SIĘ ZMARSZCZEK! – krzyknęłam w końcu. I nagle wszyscy się śmialiśmy. Śmiałam się. Miałam ochotę się śmiać, płakać i krzyczeć jednocześnie. Kiedy moje emocje opadły, poczułam się lżejsza. Mój telefon zaczął dzwonić przerywając ciszę w której chwilę wcześniej wszyscy zapadli. Pogrążeni w ciszy każdy myśląc o czym innym. Wyrwana z zamyślenia z powrotem skupiłam wzrok na rzeczywistości spojrzałam na chłopaków pode mną, a mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Daniela. Kolejny dzwonek telefonu, odebrałam.
- - Nigdzie go nie ma! Znalazłaś go? – Spojrzałam na Eda. „Meg” powiedziałam bezgłośnie. Chłopak kiwnął potakująco głową.
- - Tak. Spotkajmy się przy barze za piętnaście minut dobrze?
- - Och to dobrze! Gdzie był?
- - Za piętnaście minut przy barze – powtórzyłam i rozłączyłam się. Obaj patrzyli na mnie wyczekująco. Wyglądali przy tym naprawdę niesamowicie, skorzystałam więc z okazji i zrobiłam im zdjęcie telefonem. Daniel wstał szybko mijając moją twarz o milimetr co przypomniało mi, że wciąż się pochylam. Ed podniósł się na łokciach i spojrzał na przyjaciela. Reiji zrobił krok do przodu. Wygląda na to, że się zbieramy.
- - Idziemy? – spakowałam telefon z powrotem do kieszonki.
- - Daniel? – Ed spojrzał na chłopaka. Ach podziwiam go, przecież przez tego narwańca jest pobity i leży w zimnej kałuży na dachu, a mimo to wciąż zależy mu na zdaniu przyjaciela. Ed to może być jednak dobry materiał na chłopaka dla Meg.
- - Chodźcie już bo cały zmokłem.
- - Egoista – wybełkotałam. Odwrócił się, ale nic nie powiedział. Ruszył na schody, a za nim Reiji. Ed się zaśmiał. Poszliśmy za nimi – jesteś cały mokry! – jęknęłam.
- - Ty też.
- - Ale ja nie jestem cała pobita! – dotknęłam rozdarcia na jego lewym łuku brwiowym, lekko się skrzywił.
- - Nic mi nie jest.
- - Ależ oczywiście. Powiem ci, że ten fioletowy cień do oczu podkreśla ich kolor z pewnością, ale nie stosuje się go na pół twarzy tylko na powiekę.
- - Już się nie martw o mnie.
- - O ciebie? Phi! Ty sobie pomyśl co ze mną zrobi Meg jeśli dowie się że was nie rozdzieliłam.
- - Kim musisz wiedzieć, że to co widziałaś to bardzo prywatna rozmowa. Musisz zachować ja przed Meg.
- - Prywatna rozmowa!? Daniel pobił ciebie i Reijia a ty go po prostu kryjesz.
- - Proszę uszanuj to.
- - Zgoda. Nie uważasz że powinieneś trochę się ogarnąć przed pojawieniem się pod barem?
- - Dobry pomysł. Mam jakieś stroje na przebranie.
- - W takim razie ogarnij się i spróbuj zrobić coś z twarzą, bo cię dziewczyna nie pozna.
- - Aż tak źle?
- - Gorzej.
- - W takim razie tak też zrobię.
- - Co mam powiedzieć Meg?
- - Nie chcę prosić cię o kłamstwo, ale proszę cię też abyś nic jej nie mówiła. To chyba jednak trochę trudne co?
- - Ale nie niemożliwe – chyba, dodałam w myślach i posłałam mu pokrzepiający uśmiech – A ty co jej powiesz?
- - Jeszcze nie wiem.
- - Dlaczego nie może o tym wiedzieć?
- - Dla nas bójka jest jak wasze sekrety mówione na ucho. Wy nie wyjawiacie ich nikomu, my nie opowiadamy o naszych bójkach.
- - Bycie facetem jest trudne.
- - Myślę że to wciąż łatwiejsze niż życie w świecie kobiet.
- - Powinnam to wziąć do siebie? – potem oboje zamilkliśmy. On poszedł na górę, a ja mimo jego wszelkich zapewnień, o tym że mogę już tam wchodzić wolałam zostać na dole.
piątek, 24 lipca 2015
Rozdział 5
- Wiem, że to była długa przerwa. Prawie pół roku mnie tu nie było i za to przepraszam. Nie mam właściwie wymówki tak wyszło i tyle. Nic dodać nic ująć. Teraz może być już tylko lepiej mam nadzieję. Mam też ogromną nadzieję że mi wybaczycie i jeszcze będziecie tu zaglądać. Zmieniał się również wgląd bloga. Niestety na bardziej nijaki, ale chodziło mi przede wszystkim o jego rozjaśnienie a to się udało.Bezpłciowy ale mniej ponury. Tym czasem życzę miłego czytania :*
- Lekcje w końcu się skończyły, a to dopiero poniedziałek. Wyszłam przed szkołę i usiadłam na murku czekając na Meg. Mijały minuty, szkoła już opustoszała, a jej nigdzie nie było. Może czeka na mnie pod bramą? Powolnym krokiem udałam się w tamtym kierunku. Z tej perspektywy szkoła wyglądała bardzo majestatycznie. Był to kompleks budynków zbudowanych stosunkowo niedawno. Główny budynek to szkoła z klasami. Prawie największy z budynków, zbudowany w nowoczesnym stylu. Przestrzenny i jasny. Większy od niego jest tylko stadion który znajdował się na drugim końcu terenu należącego do szkoły. Był również basen oraz siłownia znajdujący się zaraz przy szkole. Znajdują się tu również dwa dormitoria: dla dziewcząt oraz chłopców z wymiany. Przypominają raczej duże dom mieszkalne niż bursy szkolne. Głośny warkot silników i pisk opon przerwał panującą ciszę. Rozejrzałam się. Chmura pyłu unosiła się przede mną i zbliżała w moją stronę z ogromną prędkością. Przypominało to małą burzę piaskową którą można zobaczyć w telewizji w programach przyrodniczych. Potem widziałam już tylko pył. Hałas był porównywalnie głośny do startującego samolotu. Kilka motorów krążyło wokół mnie niczym sępy nad swoją ofiarą. Stałam wmurowana w ziemię. Czułam suchość w gardle. Nie wiedziałam co się dzieje. Jeden z motorów zatrzymał się przede mną, warkot zamilkł. Mężczyzna w czarnym kombinezonie zsiadł z motoru i ściągnął czarny kask. Jego czarne włosy były w lekkim nieładzie. Oczy lustrowały mnie od stup do głów.
- - Może podwieźć? – Pył pomału opadał.
- - Czekam na Meg.
- - Naprawdę? Nie mówiła ci?
- - Czego mi nie mówiła?
- - Że ma plany na popołudnie? Wybierają się gdzieś razem z Edem. – Dlaczego mi nie powiedziała?
- - W takim razie nie mam co tu robić.
- - Też tak uważam. Wsiadasz?
- - Nie? - postać ubrana podobnie do Alexa zsiadła z czarnego motoru. Po budowie ciała przypuszczałam, że był to Daniel.
- - Co zamierzasz? Nie zbliżaj się! – Daniel miał na sobie czarny kask z czerwonymi płomieniami oraz wizerunkiem okropnego potwora z długim ogonem. Moim zdaniem pasowałby on raczej na głowę Diabła. Złapał mnie mocno za ramie, tak, że aż pisnęłam z bólu. – Puszczaj! – Szarpnęłam ręką próbują cię oswobodzić z uścisku.
- - Puść ją. – Daniel zastygł w bezruchu, ścisnął mocniej moją rękę, ale w końcu posłuchał.
- - Już zmieniłeś zdanie?
- - Wolisz zostać tutaj Baby girl?
- - Wolę wrócić do domu.
- - Proponowałem już że cię odwiozę.
- - Jesteś psychiczny Alex! Nie waż się do mnie zbliżać! Ty i twoi kumple trzymajcie się ode mnie z daleka!
- - Nie histeryzuj Baby girl. To tylko takie żarty. Nie zrobiłbym ci krzywdy. – Mówił łagodnym głosem.
- - To dla czego próbujesz mnie stąd siłą zabrać?
- - To tylko zabawa. Daniel nie zrobiłby ci krzywdy.
- - W to akurat wątpię.
- - I słusznie. Bo to nieprawda. – Zmierzyłam go wzrokiem i na samą myśl przeszły mnie ciarki. Nagle Alex odebrał telefon.
- - Spadamy chłopcy. Mam coś do załatwienia – spojrzał na mnie – do następnego razu – uśmiechnął się i założył kask. Wsiadł na motor i z piskiem opon ruszył przejeżdżając koło mnie. Pył znowu był wszędzie. Nic nie widziałam, słyszałam za to hałas odjeżdżających maszyn. Kiedy dźwięk oddalił się trochę, prawie po omacku próbowałam wydostać się z chmury pyłu. Nagle wpadłam na coś. Przestraszona złapałam za metalowy przedmiot chroniąc się od upadku. Coś znowu zawarczało. Pył pomału opadał a ja zrozumiałam na co wpadłam. Nie widziałam jego oczu ale mogłam wyobrazić sobie wyraz jego twarzy. Co on tu jeszcze robił? Tylne koło zaczęło piszczeć. Poczułam zapach palonej gumy kiedy motor ruszył z piskiem opon omal nie łamiąc mi rąk. W ostatniej chwili odskoczyłam na bok czując jak moje serce łomocze niczym karabin maszynowy.
- - A niech cię Daniel! – krzyknęłam duszą się jednocześnie pyłem – co ja ci zrobiłam? – dodałam ciszej bojąc się następnego spotkania z zastępem piekieł. Wyjęłam telefon lekko trzęsącą ręką i oparłam się plecami o ścianę najbliższego budynku. Do Meg udało mi się dodzwonić dopiero za drugim razem.
- - Coś się stało?
- - Czekam na ciebie i czekam. Gdzie jesteś?
- - Nie mówiłam ci?
- - Czego?
- - Idziemy z Edem na randkę. Myślałam że ci mówiłam. Przepraszam.
- - Ech te zakochane dziewczyny. Mnie to na szczęście nie dotyczy.
- - Po pierwsze nie na szczęście – zaszczebiotała wniebowzięta – po drugie z tego co wiem to wcale cię to nie ominęło.
- - O czym ty mówisz? – nie miałam zielonego pojęcia… no chyba że…
- - Wiesz o kim mówię. Musisz wiedzieć… Bee – poczułam jak mój żołądek zrobił pełen obrót, w mojej głowie pojawiły się urywki wspomnień niczym stary czarnobiały film.
- - Nie mów tak do mnie – wychrypiałam przez gulę w gardle. Poczułam jak jedna ciepła kropla spływa mi po policzku.
- - Wolisz Scarlett? – wolałam. Wolałam bo to był jej wymysł a nie przezwisko które ON mi wymyślił.
- - Możemy o tym nie rozmawiać?
- - Jasne. W końcu to było dawno temu.
- - Miłej randki – rozłączyłam się. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę domu. Chodziłam wtedy już do podstawówki dla nowej krwi. Pierwszy rok w nowej szkole. Totalnie zagubiona w nowym świecie. Wszyscy wytykali mnie palcami. Byłam sierotą, byłam biedna zaadoptowana przez milionera. Byłam inna. On był moją jednorazową odskocznią od pędzącego świata. On też był inny. Jeden dzień który zmienił wszystko. Przerażał mnie i za razem fascynował. Ale czy można mówić o miłości kiedy spędziło się z kimś zaledwie kilka godzin. Czy można mówić o miłości kiedy ma się 12 lat? Zatrzymałam się przed ruiną domu. Nie mogłam. Ludzie bali się przez wygląd budynku i kilka historii o duchach. A ja? Ja bałam się tego wszystkiego, ale zupełnie inna wizja mnie przerażała, bałam się że jeśli jeszcze kiedyś tam wejdę to wszystko co się wydarzyło okaże się tylko snem… kogo ja oszukuję? Przecież to czego się obawiam… boję się, że jeśli tam wejdę znajdę coś co powie mi że ON… On był ode mnie starszy tylko o rok!
- - Powinnam była go tam siłą zatrzymać! – zaczęłam biec chcąc zostawić wspomnienia za sobą, ale tak naprawdę nie chciałam zapomnieć. Kilka razy omal nie upadłam potykając się o krawężnik.
- Tego dnia nie mogłam skupić się na lekcjach ani na nauce. Nie miałam też apatytu, co ciotka ostro skomentowała.
- - Nie wybrzydzaj dziewczyno. Dostajesz ciepłe posiłki i możesz jeść ile chcesz. Niektórzy nie mają co do garnka włożyć – z trudem powstrzymałam się od komentarza. Tylko słabo się uśmiechnęłam i zaczęłam grzebać widelcem w talerzu.
- - Coś nie tak Kim?
- - Wszystko w porządku wuju. Po prostu jestem zmęczona i nie mam apetytu.
- - Na pewno? – Uśmiechnęłam się do niego promiennie a przynajmniej taką miałam nadzieję.
- - W takim razie możesz iść do siebie.
- - Dziękuję – wstałam od stołu i kiedy znalazłam się już w pokoju ściągnęłam maskę z twarzy. Naprawdę byłam zmęczona. Zmęczona dzisiejszym dniem. Najpierw piekielny zastęp a potem… Położyłam się na łóżku na brzuchu i zwisając głową w dół zanurkowałam pod spód. Spod łóżka wyciągnęłam stare pudełko po butach ozdobione wycinkami z kolorowych gazet. Wieża Eiffla. Big Ben. Wielki Mur chiński. Krzywa wieża w Pizie. Uchyliłam wieczko i zaczęłam wyciągać po kolei wszystkie papiery które znajdowały się w środku. Laurka z okazji dnia taty która nigdy nie dotarła do adresata, stary pamiętnik, rysunek rodziny z dzieciństwa, wiele broszur na temat krajów do których chciałam pojechać i pojedyncza kartka komiksu. Wyciągnęłam tę ostatnią z wielką troską. Musiałam uważać aby nie rozmazać ołówka. Kartka miała już kilka lat. Trzymałam ją schowaną z dala od słońca aby nie wypłowiała. Szczegółowość, kreska, sposób w jaki postacie były naszkicowane przerastało moje wyobrażenia. Zachwycałam się tym małym arcydziełem za każdym razem bardziej, za każdym razem na nowo. Zupełnie jakbym widziała je po raz pierwszy. Schowałam ją zanim łzy zaczęły zmywać nagromadzone uczucia.
- Następnego dnia wstałam niewyspana, ale wczorajsze wydarzenia były już tylko mglistym wspomnieniem. Ubrałam się w mundurek zeszłam na śniadanie i z apetytem zjadłam śniadanie. Błam głodna jak wilk. Do szkoły jak zwykle dotarłam na piechotę. Wchodząc do wielkiego gmachu czując coś czego nie czułam już od bardzo dawna. Nieprzyjemne uczucie które przyprawiało mnie o mdłości. Na samą myśl, że znów miało być jak w podstawówce moje nogi chciały uciekać. Znów byłam inna. Nie chciałam się wyróżniać, nie chciałam mieć nic wspólnego z drużyną diabła. Palcem wskazującym prawej ręki narysowałam na otwartej dłoni znak przypominający cudzysłów, następnie uniosłam dłoń do ust i połknęłam ślinę. Kiedy byłam mała zawsze robiłam tak kiedy się stresowałam.
- - Cześć – rzuciłam w stronę wszystkich uczniów w klasie. Wraz z dzwonkiem drzwi do klasy się otworzyły. Stanął w nich zastępca samego Diabła. Rozmowy ucichły, aby następnie przerodzić się w szepty dziewczyn. Chcąc nie chcąc przewróciłam oczami. Czy my musimy być na wszystkich lekcjach razem? Kiedy zaczął iść w moją stronę moje serce na chwilę się zatrzymało. Co zamierza? Ale nawet na mnie nie spojrzał. Przeszedł koło mojej ławki aby chwilę później usiąść jedno miejsce za mną. Ale przecież...
- - Tam siedzi Marcel – nie do końca świadomie powiedziałam to nagłos.
- - Mówiłaś coś? – to nie był przyjacielski ton.
- - Nie – zdecydowałam nie prosić się o kłopoty.
- - Masz zastrzeżenia do mojego miejsca? – zignorował moją odpowiedź.
- - Właściwie mówiłam, że tu siedzi Marcel.
- - Jeszcze żadna dziewczyna nie pomyliła mnie z innym facetem. – Westchnęłam i odwróciłam się do tyłu. Moja twarz znalazła się na wysokości jego butów. Oparty na krześle z nogami na ławce pisał coś w zeszycie opartym na kolanach.
- - Nie obchodzi mnie co myślą o tobie inne dziewczyny. Chciałam tylko powiedzieć że powinieneś zabrać swój plecak i przenieść się do innej ławki – ściągnął nogi z ławki i wstał. Zadowolona z siebie uśmiechnęłam się, nie trwało to jednak długo. Położył dłonie na ławce robiąc przy tym sporo hałasu. Nachylił się nad ławką tak że czułam na twarzy jego przyśpieszony oddech. Musiałam go nieźle wkurzyć. Z trudem przełknęłam ślinę.
- - Nie obchodzi cię co myślą o mnie inne dziewczyny? – zaśmiał się złowrogo – ja na twoim miejscu martwił bym się o tym co myślą o tobie – spojrzałam na resztę klasy która przyglądała nam się z zainteresowaniem. Dziewczyny zabijały mnie wzrokiem. Co ja im takiego zrobiłam? Przecież on się na mnie wydziera!
- - Mam bać się twojego fanklubu? – spytałam z kpiną w pełni świadoma, że balansuję na krawędzi. Prychnął i szybkim ruchem objął mnie ramieniem, poczułam jego oddech na moim uchu, moje serce zwolniło, a oddech się zatrzymał. W klasie zapanowało poruszenie – teraz powinnaś - wyszeptał.
- Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić puścił mnie i opadł na siedzenie. Jego nogi znów wylądowały na ławce.
- - Przecież to ty się do mnie zbliżasz, dlaczego myślisz, że będą na mnie złe? – powiedziałam kiedy w końcu ocknęłam się z osłupienia.
- - Oh jaki z ciebie słodki naiwny szczeniak – zakpił i wyciągnął rękę próbując zmierzwić mi włosy. Odsunęłam się, wstając szybko.
- - Jak ty to robisz, że nawet najsłodsze słowa w twoich ustach tracą cały urok? – odgryzłam się.
- - Nie zadzieraj ze mną Kiki – mówił głębokim i ściszonym głosem, potem uśmiechnął się tak, że tylko jeden koniuszek jego ust uniósł się do góry – siad.
- Zabije go przysięgam! Nauczycielka weszła do klasy, a ja musiałam usiąść. Wyobrażając sobie jego zadowolenie. Co się dzieje w piekle kiedy wszystkie diabły tutaj? Po lekcji odkryłam, że nieprzyjemne uczucie z rana nie powróciło mimo dziwnej sytuacji na pierwszej lekcji. Na szczęście na następnych dwóch lekcjach siedział na drugim końcu sali. Nadeszła przerwa na lunch a ja zastanawiałam się czy mam w ogóle liczyć na obecność Meg. Wzięłam tacę i usiadłam na trawie w cieniu drzewa. Sprawdziłam jeszcze raz telefon z nadzieją że Meg w końcu mi odpisze. Jedna wiadomość nie odebrana, nie znam tego numeru.
- „Przysiądziesz się?”
- Zmarszczyłam brwi. Od kogo mógł być ten sms? Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po dziedzińcu. Cały piekielny stolik patrzył wyczekująco w moją stronę. Serio? Westchnęłam i pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- - Można? – podniosłam oczy i od razu się uśmiechnęłam.
- - Jasne. Siadaj.
- - Dziś nie z Meg?
- - Tak wyszło. A ty nie w środku? – Jace najczęściej jadał w budynku szkoły nawet przy ładniejszej pogodzie. Dzieciaki bogate aczkolwiek nie należące do drużyny mogły jeść tam spokojnie posiłek.
- - Taka ładna pogoda, że aż szkoda – uśmiechnął się.
- - To prawda - wyciągnęłam nogi w kierunku słońca.
- - Zauważyłaś może… ? – ruchem głowy wskazał na stolik niedaleko nas.
- - Chodzi ci o nich? Tak. Mam nadzieje, że za niedługo znajdą sobie kogoś innego do męczenia… znaczy się wolałabym żeby w ogóle nikomu nie dokuczali… nie chciałam żeby tak to zabrzmiało.
- - Rozumiem co masz na myśli – zaśmiał się. Też się uśmiechnęłam.
- - Au! - krzyknęłam kiedy coś wylądowało na mojej głowie. Było śliskie. Kiedy po to sięgnęłam moja ręka natrafiła na mięsnego klopsa który dzisiaj był rozdawany w szkolnej stołówce. Kiedy się odwróciłam dostałam w policzek frytką – co z wami nie tak? – Nie wytrzymałam, kiedy porcja buraków zatrzymała się tuż przede mną wystrzelona z łyżeczki.
- - O co chodzi. Mam z nimi pogadać? – Jace patrzył na mnie wyczekująco.
- - O nie! Ja to zrobię. – Wstałam wściekła, lecz moja pewność siebie wyparowała kiedy podeszłam bliżej stolika. Mój żołądek wykonał obrót o 180 stopni.
- - Jednak się przysiądziesz?
- - Jeśli tak zawsze zapraszasz do wspólnego posiłku to ja się zastanawiam czy ktokolwiek z tobą jada.
- - Ah tak? – Alex patrzył na mnie wyzywająco.
- - Czego ode mnie chciałeś? Obrzuć mnie od razu całym jedzeniem które zamierzałeś na mnie wyrzucić gdybym tu usiadła i miejmy to z głowy, bo chciałabym dokończyć w spokoju lunch.
- - Możesz dokończyć go tutaj – uśmiechnął się szeroko.
- - Nie widzisz koleś że ona już z kimś je? – Głos Jace’a był bardzo stanowczy, co lekko mnie zdziwiło. Najczęściej był bardzo spokojny i opanowany. Cały stolik parsknął na te słowa.
- - Siadaj – Alex pokazał miejsce koło siebie.
- - Nie rozumiesz po angielsku czy jak? Nie będę dziś waszą ofiarą – Alex złapał moją rękę, a Jace jego. Diabeł ewidentnie się wkurzył. Wstał z ławki i rzucił się na Jace’a. – Puszczaj go! – Czułam się jak w jakiejś powieści dla nastolatek. Świetnie, co więc bohaterki robią w takiej sytuacji? Rzuciłam się na Alexa ale ten odepchnął mnie z całej siły. Lecąc do tyłu zastanawiałam się czy przeżyję zderzenie z ławką. To jednak nigdy nie nastąpiło. Czyjeś ręce załapały mnie w ostatnim momencie. Wielkimi oczami spojrzałam na swojego wybawcę.
- - Chcesz mnie zabić? Spadaj na kogoś innego – i puścił mnie, co spowodowało mój upadek na trawę, było to jednak nieporównywalne z uderzeniem z całą prędkością w drewnianą ławkę. Na szczęście udało mi się tego uniknąć.
- - Każcie mu przestać! - krzyknęłam w stronę kolegów Alexa.
- - Nie powinnaś się w to mieszać.
- - Daniel przysięgam, że jeśli zaraz ich nie powstrzymasz to przypilnuję żebyście wszyscy wylecieli z tej szkoły – odpowiedział mi tylko cichy śmiech.
- - Nie dasz rady. Ale i tak zamierzałem ich powstrzymać. Robią tylko niepotrzebny cyrk – wraz z Philem odciągnął Alexa a ja podbiegłam do Jace’a który zbierał się z ziemi z rozdartą wargą i łukiem brwiowym. I tak wyglądał całkiem nieźle. Olbrzym przytrzymał Jace’a który próbował rzucić się na Alexa.
- - Co robisz Daniel? Nie wtrącaj się! – Obaj byli podobnego wzrostu. Alex był bardziej barczysty niż Daniel, ale młodszy z nich dawał sobie z nim doskonale radę.
- - Robisz cyrk, jak chcesz się zachowywać jak głupia tresowana małpa to nie tutaj. To żałosne – w normalnych okolicznościach prawdopodobnie pogratulowałabym mu wypowiedzi, ale byłam wykończona całą tą sytuacją.
- - Wszystko w porządku? – Ktoś krzyknął i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że wokół nas zrobił się spory krąg z gapiów.
- - Nic ci nie jest? – spytałam przyjaciela.
- - Wszystko w porządku – wyrwał się w uścisku i starł wierzchem dłoni krew z ust.
- - Zaprowadzę cię do pielęgniarki.
- - Nie trzeba.
- - Jace?
- - Mówię przecież, że nie trzeba! – Podniósł głos kiedy próbowałam go zaciągnąć w tamtą stronę. Nie wytrzymałam. Przecież to nie jest moja wina! Nie muszą wszyscy na mnie krzyczeć!
- - Mam tego wszystkiego dość! Faceci! – krzyknęłam i przedarłam się przez tłum gapiów.
- - Kim! – Jace pobiegł za mną – przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło. Wybaczysz mi? – właściwie nie wiedziałam nawet co powinnam mu wybaczyć.
- - Mam dość. Możemy dokończyć spokojnie lunch?
- - Jasne – w tym samym czasie zadzwonił dzwonek. Jak tak dalej pójdzie, to nieźle schudnę. Kolejna przerwa na lunch kiedy nic nie zjadłam.
- - Chyba jednak już nie dziś.
- - Zjedz coś. Będziesz głodna.
- - Już nie zdążę.
- - Masz. Zjesz później – podał mi swoją kanapkę zawiniętą w serwetkę.
- - Zapamiętać, następnym razem nie brać zestawu z ciepłym posiłkiem tylko z kanapką na wynos – zażartowałam.
- - Na to wygląda.
- Jeszcze raz zaproponowałam mu wizytę u szkolnej pielęgniarki, ale on odmówił tłumacząc, że zamierza wezwać swojego szofera. Jego rodzina nie mogła pozwolić sobie na kojarzenie ich spadkobiercy z bójkami w szkole. Zrobiło mi się trochę głupio, bo może gdybym zareagowała w inny sposób to wszystko potoczyło by się inaczej. W końcu pożegnaliśmy się i udałam się do budynku szkolnego. Pod moją klasą stała spora grupka osób. Wygląda na to, że nauczycielka jeszcze nie przyszła. Kiedy podeszłam bliżej dotarło do mnie, że to nie moja klasa, a szatańska banda blokuje mi przejście do sali. Postanowiłam wykorzystać więc tę sytuację.
- - Co to miało być? Co ty sobie wyobrażasz? – pchnęłam Alexa z całej siły w klatkę piersiową, a ten omal się nie przewrócił. Nie wiedziałam że mam w sobie aż tyle siły.
- - To on zaczął – tłumaczył się.
- - Nie wierzę. To żałosne. Co ty jesteś w przedszkolu stary? To on zaczął! Nie bo on! – Spiorunowałam Daniela wzrokiem. Reszt bandy wybuchła śmiechem.
- - Mam was już po dziurki w nosie!
- - Ach tak? I co zamierzasz z tym zrobić? Przepiszesz się?
- - Chciałbyś co Daniel? Mógłbyś sobie w końcu trzymać swoje brudne buciory na mojej ławce – chłopaki wstrzymali oddech. Co to aż tak bardzo przejmują się butami?
- - Chcesz mi je umyć? – uniósł jedną brew.
- - Co proszę? Jak to w ogóle się stało że z rozmowy na temat bitki Alexa przeszliśmy na mycie twoich butów?
- - Co wy tu robicie? Natychmiast do klasy! – Woźny pojawił się nie wiadomo skąd. Korzystając z okazji wślizgnęłam się do klasy. Było już grubo po dzwonku. Pani już chciała dać mi jakiś długi wykład ale kiedy drzwi za mną znów się otworzyły i do klasy wszedł Daniel załamała tylko ręce.
- - Zajmijcie miejsca. Tam jest jedna ławka wolna. – Spojrzałam w wyznaczonym kierunku. Rzeczywiście była wolna, ale ona chyba nie chciała żebyśmy siedzieli razem. Prawda? Daniel minął mnie i usiadł na jednym z krzeseł, a raczej rozwalił się na nim jak na własnej kanapie.
- - Pani profesor?
- - Tak? – w jej głosie było słychać zniecierpliwienie.
- - Mogę usiąść gdzieś indziej?
- - A widzisz tu jakieś inne wolne miejsce? Mogliście się razem szwendać na lekcji to i razem możecie siedzieć.
- - Ale-
- - Jeśli coś ci się nie podoba to możesz zawsze wyjść z klasy. – Posłusznie usiadłam na krześle, a raczej próbowałam, bo nagle zniknęło spod mojej pupy. W ostatniej chwili czyjeś ramiona powstrzymały mnie przed upadkiem. Już miałam wydrzeć się na Daniela będąc pewna, że to jego sprawka, kiedy okazało się, że to on mnie uratował, już drugi raz tego dnia.
- - Dziękuję – powiedziałam nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
- - Omal nie zgniotłaś mojego długopisu – ruchem głowy wskazał na niebieski pisak leżący na ziemi. Coś się we mnie zagotowało.
- - To po co odsuwasz mi krzesło? Alexa oskarżasz o dziecinne odruchy a ty sam zachowujesz się jak szczeniak! – krzyczałam szepcząc, aby nie zwracać na siebie już więcej uwagi.
- - Klasyfikujesz nas w tym samym gatunku zwierząt Kiki? – dwa głębokie wdechy.
- - Lepiej skup się na lekcji.
- - Ach tak? Będzie to raczej trudno skoro mam obie ręce zajęte trzymaniem cię – rzeczywiście, wciąż mnie trzymał. Stanęłam na równe nogi czując jak się czerwienię.
- - O co tym razem chodzi? – nauczycielka parzyła na mnie wyczekująco.
- - O nic – wydukałam i usiadłam na krześle, tym razem bez żadnych problemów.
- - O nic – Daniel przedrzeźniał mnie piskliwym głosem.
- - Uch! Ależ ja cię nienawidzę!
- - Nienawiść to takie mocne uczucie. Jestem zaszczycony.
- - Nie odgryziesz się?
- - Zawiodłem cię? Mogę to naprawić – nachylił się nade mną i zbliżył swoją twarz bardzo, bardzo blisko. Za blisko – Kimberly Hauer - powiedział bardzo oficjalnym tonem, przełknęłam ślinę – ja też cię nienawidzę – dokończył łagodnym i miłym tonem i uśmiechnął się. Zarumieniłam się niczym burak chociaż właśnie usłyszałam obelgę, choć wypowiedzianą tonem zaręczynowym.
- - Odczep się!
- - Czy ty w ogóle potrafisz przeklinać?
- - Spadaj na drzewo!
- - A jeśli ktoś cię bardzo zdenerwuje?
- - Bardziej niż ty? Wątpię czy to możliwe. No chyba że Alex.
- - Myślisz, ze jest ode mnie lepszy?
- - O co ci znowu chodzi? Robicie sobie zakłady kto pierwszy mnie wkurzy czy jak?
- - Nie złość się, bo zmienię ci rasę na shar pei.
- - Co proszę? To ja mam jakąś rasę? Przestań traktować mnie jak psa!
- - Kimberly, Daniel zostaniecie po lekcji.
- - Ale proszę pani-
- - Bez gadania.
- - Widzisz co narobiłeś?
- - Czy zawsze obwiniasz wszystkich o wszystko? Spróbuj czasem sama ponieść odpowiedzialność za swoje czyny. To się nazywa dorastanie.
- - Przygadał kocioł garnkowi – odgryzłam się.
- - Kobiety w dzień są nie do wytrzymania.
- - Tak? A w nocy co śpią więc je znosisz? – fakt że zadałam to pytanie zbyt impulsywnie dotarł do mnie wraz z jego śmiechem.
- - Nie o to mi chodziło, ale widzę że już zrozumiałaś, twoja twarz ma kolor dojrzałej truskawki – złapałam się za policzki.
- - Zboczeniec! – to jedyna obelga która przyszła mi teraz do głowy.
- - Oboje wyjdźcie na korytarz i poczekajcie tram aż do przerwy – tym razem nie protestowałam.
- - Widzisz co narobiłeś? Gdzie idziesz? – Daniel szedł korytarzem w stronę wyjścia. Zrezygnowana oparłam się o ścianę.
- - To nasza ostatnia lekcja zmywam się do domu.
- - Ale mamy tu czekać – w końcu przegadałam mu do rozsądku. Zawrócił. Podszedł do mnie i oparł jedną rękę tuż koło mojej głowy. Chciałam się wymknąć ale lewa ręka wylądowała z drugiej strony – C… Co robisz? – zająkałam się.
- - Ciiii – położył palec na moich ustach lekko i delikatnie. Zaczerwieniłam się pod wpływem takiego gestu. Ugiął ręce w łokciach tak, że teraz całe jego przedramię opierało się na ścianie. Jego ciepły oddech muskał moją twarz. Pochylił głowę jeszcze niżej.
- - Nie zbliżaj się – wymamrotałam wciąż z jego palcem na swoich ustach. Kiedy go zdjął przeszedł mnie dziwny dreszcz. Oddech mi przyśpieszył, a serce biło tak głośno, że ktoś mógłby uznać ten dźwięk ze strzelaniną. Jego usta zatrzymały się centymetr od moich. Oboje wstrzymaliśmy oddech. Podniosłam oczy z jego ust na resztę twarzy. Ale nie zdążyłam jej się przyjrzeć ponieważ Daniel nagle odsunął się ode mnie i wybuch głośnym śmiechem. Oszołomiona nie wiedziałam o co chodzi. Kolana się pode mną ugięły, wciąż nie mogłam się ruszać więc pozwoliłam mojemu ciału zjechać po ścianie.
- - Twoja mina! – śmiał się dalej – mógłbym zrobić z tobą wszystko w tym momencie. Tak łatwo można cię przejrzeć. Jesteś jak otwarta księga, a to zdziwienie w twoich oczach teraz. Jesteś zawiedziona, że cię nie pocałowałem? – Analizowałam echo jego słów w głowie. Jak mogłam być na tyle głupia żeby dać mu się tak podejść? Oczywiście, że nie chciałam, żeby mnie pocałował, to śmieszne! Och jak ja go nienawidzę! On tylko zabawia się moim kosztem! Śmiech oddalał się ode mnie, a gdy podniosłam oczy Daniel niknął już gdzieś za zakrętem. Na korytarzu zabrzmiał dzwonek, korytarz zapełnił się masą nastolatków, a ja wciąż siedziałam na podłodze nieświadoma tego co dzieje się wokół mnie.
- - Kimberly? Kimberly?!
- - Tak proszę pani? – nagle ocknęłam się z otępienia i szybko się podniosłam, trochę zakręciło mi się w głowie, dlatego podtrzymałam się ściany.
- - Gdzie jest Daniel? – niewiele nauczycieli w tej szkole zwracało się do uczniów po imieniu.
- - Poszedł sobie. Chciałam go zatrzymać, ale mi się nie udało.
- - Zapraszam do sali.
- - Tak proszę pani – weszłam do klasy za nauczycielką. Pani Christine Canner uczy w naszej szkole geografii. Czterdziestolatka spojrzała na mnie karcąco.
- - Nie przypominam sobie, żebym miała z tobą jakieś problemy do tej pory – miała gruby, prawie męski głos – dlatego tym razem zostaniesz w kozie po dwie godziny po lekcjach tylko do końca tygodnia – tylko? Ugryzłam się w język.
- - Dobrze proszę pani – w tej szkole karanie uczniów zdarzało się bardzo rzadko, praktycznie nigdy. Bogate dzieciaki mogły robić wszystko bezkarnie. Ale ja nie należę do nowej krwi. Choć to nie mogło mieć wpływ na moją karę, prawda?
- - Zaczniesz już dzisiaj.
- - Oczywiście proszę pani – jak ja go tylko dorwę! Zarumieniłam się na samo wspomnienie. Ugh!
- Postanowiłam nie zmarnować tego czasu i trochę się pouczyć. Dwie godziny później nauczycielka wróciła i powiedziała że mogę już iść. Wrzuciłam wszystkie książki do torby i przewiesiłam ją przez ramię. Sprawdziłam swój telefon. Pięć nieodebranych połączeń od wuja. No tak, w domu powinnam być już dawno temu. Telefon zawibrował i uniosła się melodia zwykłego dzwonka który był ustawiony od początku w tym telefonie. Odebrałam.
- - Meg?
- - Cześć Kim! Słuchaj jest taki pomysł, żeby dziś się zabawić wieczorem. Zabawić? CO masz przez to na myśli? Chcesz, żeby następnym razem naprawiali mi buty bo mogę się w nich jeszcze poruszać?
- - Co? A z resztą nie ważne. Przecież możesz iść.
- - Tak? – byłam naprawdę zdziwiona.
- - Pamiętasz co dziś jest?
- - Wtorek?
- - Och nie o to mi chodzi głuptasie!
- - A więc oświeć mnie, co dzisiaj jest?
- - Dyskoteka szkolna!
- - Po pierwsze myślałam że była w piątek tydzień temu a po drugie… mogłaś mówić, że zabawić się to znaczy iść na zwykłą dyskotekę szkolną. Już się bałam że masz na myśli – Tajemniczy chichot przerwał moją wypowiedź.
- - Dyskoteki szkolne nigdy nie odbywają się w piątki bo w piątki wszystkie dzieciaki siedzą w klubach. Dyskoteka jest dzisiaj. A ja myślałam raczej o tym że jak masz już pozwolenie od wuja na przyjście na nią to szkoda by ją było zmarnować - słuchałam jej idąc w stronę na początku raczej niechętna, po jej setnym błagalnym proszę w końcu uległam. Powiedziała, że spotkamy się pod szkołą.
- Kiedy wróciłam do domu Madeline posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
- - Co tak późno? - Ciotka majestatycznie kroczyła w moją stronę.
- - Spotkałam się ze znajomymi – skłamałam.
- - Mogłaś przynajmniej dać znać – jakby ją to obchodziło.
- - Przepraszam ciociu – burknęłam nie czując w ogóle skruchy i poszłam do pokoju. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z nich krótkie czarne spodenki oraz luźną czarną tunikę która mogła by być również sukienką. Odłożyłam ubrania na bok i z ociągnięciem, lecz poczuciem obowiązku pozbierałam elementy garderoby które leżały tam już od dłuższego czasu. Skarciłam się w myślach za lenistwo oraz bałagan. Cieszyłam się, że spożytkowałam czas siedzenia w kozie pożytecznie i nie miałam już nic do zrobienia. Dochodziła siedemnasta, a dyskoteka zaczyna się o 19. Słyszałam jak Claudia krząta się po korytarzu szczebiocząc pod nosem. Sama jednak pogrążyłam się w lekturze. Godzinę później zabrałam się za szykowanie na dzisiejszy wieczór z pewną dozą wątpliwości. Dyskoteki szkolne choć dostępne dla wszystkich uczniów były przyjemne tylko dla zamkniętego grona. Reszta podpiera najczęściej ściany. Tego nauczyłam się już dawno temu, dlatego też nie uczestniczyłam w tego typu zabawach. Z resztą Meg też. Do dziś. Wydaje mi się, że zaprosił ją Ed dlatego chce tak bardzo iść, ale wolała by mieć jakieś towarzystwo. Mam jednak nadzieję, że nie zostanę piątym kołem u wozu… kogo ja oszukuję, właśnie się na to zgodziłam.
- Claudii szczęka aż opadła kiedy mnie zobaczyła. I byłam pewna, że nie chodziło jej o to że moja tunika całkowicie przykrywała krótkie spodenki i wydawała się krótką sukienką. Nie chodziło też o to, że moje włosy opadały mi na ramiona delikatnymi falami ani też o ciemno- brązowe botki. Jej zdziwienie nie było wywołane moim wyglądem uznanym przez nią raczej za tani i tandetny a raczej o to, że ja Kimberly Emily Hauer stawiłam się przed domem, aby jednym samochodem z gwiazdą wieczora pojechać na dyskotekę szkolną. Poczułam się głupio i nie na miejscu jednak nie chcąc okazać słabości wślizgnęłam się do limuzyny pierwsza.
- - Ładna sukienka. Kupiłaś ją w second hand’zie?
- - Nie wiedziałam, że w ogóle wiesz o istnieniu takich sklepów. Potrzebujesz może płynu do płukania ust?
- - Słucham?
- - Boję się o twoje usta z którego wypływają tak straszne i z pewnością zakazane w twoim słowniku słowa jak używane ubrania - posłałam jej promienny uśmiech.
- - Po co jedziesz dziś na dyskotekę? Nie wolałaś zostać wśród swoich ukochanych książek?
- - Nawet one nie są w stanie pobić możliwości przebywania z tobą – pochyliłam się rozkładając ramiona, udając, że chcę ją uściskać.
- - Łe! Nie dotykaj mnie – odepchnęła mnie – nie chcę pachnieć jak Norm.
- - Jak co? – pierwsze co przyszło mi do głowy to jakiś potwór z komiksów, odmiana trolla albo coś, ale przecież Claudia nie wie nawet co to komiks.
- - Biedak? Pospólstwo? Norm jak normalny człowiek? Na jakim ty świecie żyjesz? – powiedziała to z oburzeniem w głosie.
- - A no tak, jak mogłam zapomnieć.
- - Zatrzymaj tu samochód – kierowca się zatrzymał.
- - Wysiadaj.
- - Że co proszę?
- - Nie dramatyzuj. Stąd już jest niedaleko, a ja nie mogę zajechać pod szkołę z tobą w limuzynie.
- - A no tak – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej. Posłałam jej piorunujące spojrzenie i otworzyłam drzwi – właściwie też nie zamierzałam podjechać pod szkołę z tobą.
- Zaraz po tym jak limuzyna odjechała ruszyłam chodnikiem znaną mi trasą. Cieszyłam się, że na wiosnę robiło się ciemno o wiele później, choć niebo było przesłonięte przez ciemne burzowe chmury wciąż było jasno.
- Sznur czarnych samochodów po kolei podjeżdżał pod szkołę wysadzając śmietankę towarzyską tej szkoły. Ostatnie samochody właśnie odjechały kiedy dotarłam już do wejścia. Spojrzałam na telefon i w tej samej chwili na wyświetlaczu pojawiła się mała plamka, a właściwie kropla, a za nią następna.
- - No świetnie. Gdzie ona się podziewa? – wybrałam numer Meg.
- - Halo? Już jesteś? Zaraz tam będę.
- Deszcz lunął chwilę po tym jak się rozłączyłam. Mogłabym wejść do środka aby nie zmoknąć, ale Meg prosiła wcześniej abym zaczekała na zewnątrz. Jakieś pięć minut później po szkołę podjechał samochód. W środku siedziała Meg, a za kierownicą Eda, jak można się było domyślić
- - Możemy już wejść?! – przekrzykiwałam szum deszczu oraz silnika samochodu. Było mi zimno.
- - Nie powiedziałaś jej? – Edward spojrzał na swoją dziewczynę.
- - Czego?
- - Jedziemy do Spirali – wyjaśniła ze skruchą przyjaciółka.
- - Spirala? Co to takiego? – już od samej nazwy kręciło mi się w głowie. To oznaczało kłopoty.
- - Zobaczysz będziemy się fajnie bawić. W fajnym towarzystwie, a nie to co tutaj. Proszę zgódź się! Nie pojadę tam bez ciebie jeśli tak bardzo chcesz tu zostać… ale tam będzie milej, zobaczysz!
- - Znów będę miała kłopoty – zagroziłam.
- - Ależ nikt się nie dowie. Wrócimy zanim dyskoteka się skończy – byłam cała przemoczona, kończyła mis się już cierpliwość i gdyby nie fakt, że ktoś właśnie wybiegł z płaczem ze szkoły prawdopodobnie powiedziałabym nie. Dziewczyna która właśnie wybiegła była cała poplamiona ponczem i płakała jak bóbr. W drzwiach słyszałam śmiech. Wsiadłam na tylne siedzenie.
- - Ruszaj bo coś mi się wydaję, że nawet wy nie jesteście w stanie zawieźć mnie w gorsze towarzystwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)